Nie wiem, ile jeszcze wody w Wiśle musiałoby upłynąć, żeby Lech Wałęsa przestał być traktowany jako sytuacyjne bóstwo wykorzystywane w każdym dogodnym momencie do gier i gierek politycznych.
Tym razem były prezydent „objawił się” z powodu protestu opiekunów osób niepełnosprawnych w Sejmie. Mariologiczna terminologia nie jest bynajmniej przypadkiem. I nie chodzi wcale o słynny wizerunek w klapie czy jeszcze bardziej znany długopis. Otoczka, jaką roztoczono wokół wizyty prezydenta w prowizorycznym obozowisku protestujących, nosiła znamiona iście religijne. Oto pojawia się obiekt kultu, zstępuje, przemawia. Karmi potrzebujących swoją obecnością, dzięki której spływa na nich krynica łask i mądrości. I pewnie ta idylliczna wizja dalej byłaby kultywowana gdyby nie ten nieszczęsny wyjazd do Puław. Płyta została zatrzymana. Kojącą melodię przerwał paskudny trzask. Płyta zdarta.
Dziwi mnie tylko fakt, że Wałęsa dalej jest przedstawiany jako żywy symbol polskiej walki o wolność. Zupełnie tak, jakbyśmy wciąż byli na przełomie lat 80. i 90., a przymykanie oczu na idiotyczne wyskoki naszego noblisty i jego rażące braki w obyciu nadal było zbiorową „mądrością etapu”.
Nie trzeba oceniać, nie trzeba rozważać. Nie chodzi nawet o współpracę z SB czy też zaprzeczaniom faktom i przedstawianie różnych wersji wydarzeń.
Wystarczy posłuchać samego zainteresowanego. Nic więcej. Tylko słuchać…
Nie czujecie tej żenady?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/395464-lech-walesa-wyszedl-do-protestujacych-w-sejmie-z-haslem-oto-jestem-i-tyle-jeszcze-nie-docenili