Niemal wszystkie stacje informacyjne w Polsce zdecydowały się „złamać” swoją stałą ramówkę i poświęcić kilka godzin sobotniej anteny na brytyjski ślub księcia Harry’ego z aktorką Meghan Markle. Dlaczego tak się stało? Myślę, że oprócz naturalnej chęci podglądania, zachwytu uroczystością i poczucia doniosłości wydarzenia jest w tym większa potrzeba poczucia wspólnoty.
Niezależnie od sympatii politycznych i wyborów partyjnych, czasem wręcz na przekór codziennym poglądom i wyznawanym ideom wielu Brytyjczyków - a w ślad za nim obywateli wielu innych państw - patrzyło z podziwem na rodzinę królewską w Wielkiej Brytanii. Na podniosłą, kościelną ceremonię, przepiękną tradycję wyrażoną w setkach (czasem archaicznych) gestów, na maniery i zachowanie gości. Wszystko to okraszone dumą z barw narodowych, z przynależności do tej wielkiej i dostojnej wspólnoty, która miała dziś swoje święto. Uroczystość obchodzoną na ulicach, ale i przed telewizorami w domach, a nawet w pubach, gdzieś przy piwie. Że czasem zasady zostały złamane, pojawiły się różnice wobec tradycyjnych obrządków i wkradło się nieco modernizacji zwyczajów? To tylko dodało smaku, a przynajmniej tak odbierają to Brytyjczycy.
Przy wszystkich proporcjach - na mniejszą skalę taką piękną wspólnotę czuć było dziś w Turynie, gdzie na stadionie tamtejszego Juventusu żegnano Gianluigiego Buffona. Piękne, wzruszające chwile, które zrozumieć mogą chyba tylko kibice piłkarscy.
Zerkając jednym okiem na obrazki z Wielkiej Brytanii (i trochę Turynu) zastanawiałem się nad momentami, które potrafią w takim stopniu (albo przynajmniej porównywalnym) jednoczyć Polaków. I poza pogrzebami, a w jakimś stopniu meczami reprezentacji Polski trudno wskazać na takie chwile. Co prawda podziały, nawet te najostrzejsze, we wspólnocie politycznej są czymś oczywistym, a nawet pożądanym, ale jednak przykro patrzeć, że nawet wokół 100 rocznicy odzyskania niepodległości nie potrafimy - jako wspólnota - wznieść się ponad niechęć do tego czy innego polityka. Trudno znaleźć jeszcze niższy wspólny mianownik naszej wspólnoty.
No dobrze, ale co z tym wszystkim wspólnego ma tytułowy Bartłomiej Sienkiewicz? Kilka dni temu postanowiliśmy z małżonką zobaczyć, o co chodziło - półtora roku temu - w awanturze wokół „Klątwy” w Teatrze Powszechnym. I szczerze mówiąc o samym spektaklu (choć trudno tu w ogóle mówić o spektaklu) szkoda nawet pisać, odeślę tutaj do tekstu Piotra Zaremby, który temat wyczerpał.
Piotr Zaremba: Cyniczna operacja, ale i amok. Wrażenia z „Klątwy”
Niemniej jednak po scenie, w której aktorka imituje seks oralny z figurą Jana Pawła II, trzy rzędy wyżej usłyszałem jednego z widzów, który wyraźnie oburzony wyszedł z przedstawienia, trzaskając drzwiami i krzycząc do aktorów: „Tego nie da się obronić!”. Widzem tym był Bartłomiej Sienkiewicz. Żartowaliśmy w redakcji, że prawdopodobnie w były ministrze spraw wewnętrznych odezwały się geny. :-)
Do gestu Bartłomieja Sienkiewicza może będzie okazja kiedyś wrócić, ale jego oburzenie - na poziomie estetycznym - miało podobne fundamenty, co protesty niecierpiących go (z wzajemnością) narodowców, którzy protestowali swojego czasu przed Powszechnym. Może - nieco naiwnie konstatując - jest szansa, by ten wspólny mianownik wspólnoty znaleźć gdzieś w estetyce, w odruchowym, moralnym (?) sprzeciwie wobec rzeczy po prostu niegodnych.
Przyjęło się bowiem bronić - niezależnie od jakości, smaku czy prawdziwej oceny - tych spraw czy inicjatyw, które irytują drugą stronę. Skoro prawicę do szału doprowadzała „Klątwa”, to jedziemy z jej promocją! Skoro wicepremier Piotr Gliński obciął dotację na kolejne wytwory Oliviera Frijlicia, czy jak się ten szarlatan nazywa, to nie ma lepszej motywacji, by wyrazić zachwyt i solidarność z chorwackim reżyserem. W drugą stronę działa to podobnie.
Może być inaczej. Jak mówił w piątkowej rozmowie w studiu wPolsce.pl dr Marek Kochan:
Kultura jest po to, by móc poza sporem politycznym rozważyć pewne kwestii. Tak jak igrzyska olimpijskie były okresem, gdy zawieszano wojnę w starożytnej Grecji, tak teatr był miejscem, gdzie można rozważyć sprawy publiczne poza napięciem. To miejsce, gdzie możemy rozmawiać na innym poziomie estetycznym. W tej chwili część pola sztuki jest używana do polityki, artyści - do czego mają prawo - angażują się wprost w politykę, ale niszczą tym samym obszar, który był przestrzenią do spokojnej rozmowy. (…) Zaangażowany teatr może być wartością, pytanie: w jaki sposób się angażuje. Dziś teatr uwikłał się w taką bezpośrednią wojnę; są tematy i argumentacje, które wybrzmiewają, ale inne rzeczy są niedoreprezentowane.
Trudno spodziewać się, że rzeczywistość szybko się zmieni. Na razie mamy kierunek debaty, w której każda sprawa jest polityczna, czy wręcz partyjna. Ale może z czasem uda się wbić parę klinów i znaleźć choćby naprawdę mały wspólny mianownik naszej wspólnoty.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/395008-bartlomiej-sienkiewicz-trzaska-drzwiami-na-klatwie-czyli-o-najnizszym-i-naiwnym-wspolnym-mianowniku-wspolnoty