Reforma szkolnictwa realizowana przez ministra Gowina wzbudza powszechne przerażenie środowisk naukowych. Profesorom można zarzucać różne rzeczy (np. to, że mają „głowy w chmurach”, są roztargnieni, mają wąskie specjalistyczne spojrzenie etc.). Nie można im jednak zarzucić jednej rzeczy – braku wyobraźni. Strach przed ustawą 2.0 wynika z tego, że na uczelniach powszechnie przewiduje się jej skutki. Najciekawsze jest to, że nad owymi skutkami niewiele dyskutują politycy, a już chyba najmniej zastanawia się nad nimi Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Przykład
Według projektowanej ustawy rektora może wybierać Kolegium Elektorów, Senat lub Rada Uczelni. To ostatnie ciało ma jako jedyne prawo zgłaszania kandydatów. O tym które z tych ciał na danej uczelni wybierze rektora decyduje obecny rektor, który jednoosobowo nada pierwszy po uchwaleniu ustawy statut uczelni. Zapis o sposobie wyboru znajdzie się w statucie. Wprawdzie senat może następnie zmienić lub uchwalić nowy statut uczelni, ale jeśli rektor w starym statucie zawrze punkt (a z pewnością to zrobi), że program obrad senatu ustala… rektor, to sprawa zamyka się. Jego Magnificencja takiego punktu nie wstawi. Tak więc wystarczy, że obecny rektor w statucie napisze, że Rada Uczelni wybiera nowego rektora i sprawa jest załatwiona. Aha, musi jeszcze w statucie wstawić jeden punkt. Radę Uczelni wybiera senat, ale sposób wyboru określa statut. Magnificencja umieszcza więc w statucie punkt, że kandydatów do Rady Uczelni wybieranych na senacie zgłasza tylko on sam. W ten szybki i łatwy sposób obecny rektor ustanowi następnego (np. siebie samego).
To jeden z oczywistych skutków projektu ministra Gowina. Fatalnych konsekwencji ustawy będzie jednak dużo więcej. Przyznanie rektorowi uprawnień dyktatora i likwidacja autonomicznych wydziałów (z obdarzonymi szerokimi uprawieniami Radami Wydziałów) oznacza zupełne zniesienie autonomii wewnętrznej uczelni. W tym rozwiązaniu widać zapożyczenia z systemu zarządzania przedsiębiorstwami w gospodarce. Rektor – menadżer o władzy absolutnej i jego posłuszni podwładni. Pan Minister zapomniał jednak, że owi podwładni to zbiór, często wybitnych jednostek, którymi nie da się sterować wyłącznie nakazami. Poza tym tak wielka władza przydzielona jednostce w uczelni może doprowadzić do tragedii. Oczywiście, jeżeli rektorem zostanie człowiek zbliżony do stanu świętości, to będzie wszystko w porządku. Niestety, ludzie zazwyczaj jednak posiadają sporo wad i różne systemy prawne wprowadzają rozmaite „bezpieczniki”, aby zapobiegać nadużyciom i ekstrawagancjom. W sytuacji dyktatury pojawia się bowiem realne niebezpieczeństwo, że rektorzy będą uprawiać prywatę, prywatyzować część majątku uczelni, szykanować swoich przeciwników i traktować uczelnie jak prywatny folwark. Niestety władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie (jak pisał lord John Emerich Acton).
Według nowej ustawy Rad Wydziałów nie będzie, więc stopnie naukowe nadawał będzie senat uczelni. Trudno sobie wyobrazić jak w praktyce ma to funkcjonować. W senatach uczelni zasiadają naukowcy reprezentujący różne dziedziny wiedzy. W założeniu więc np. fizycy i biolodzy będą dyskutowali o walorach pracy doktorskiej z zakresu filologii arabskiej. A potem wezmą udział w głosowaniu.
Do uzyskania stopnia naukowego doktora i doktora habilitowanego potrzebne będą publikacje z listy wysoko punktowanych czasopism (w przypadku nauk humanistycznych i społecznych są to wyłącznie pisma zagraniczne) lub książka wydana w wydawnictwie posiadającym specjalny certyfikat Ministerstwa
Z drugiej strony wystarczy być kierownikiem grantu Europejskiej Rady ds. Badań Naukowych, aby uzyskać stopień doktora habilitowanego. Obojętne jest jakie efekty przyniesie ten grant i czy w ogóle przyniesie. Habilitacja przysługuje też za kierowanie grantem „o uznanej międzynarodowej renomie”. W tym wypadku jednak trzeba grant rozliczyć. Obawiam się niestety, że zwłaszcza w dziedzinie nauk humanistycznych i społecznych część z owych grantów dotyczyć będzie takich zagadnień jak tzw. problematyka gender, LGBT itp.
Ustawa wzmacnia i rozwija absurdalny system punktowania publikacji już dzisiaj funkcjonujący w polskiej nauce. System, który rujnuje zwłaszcza polskie nauki humanistyczne i społeczne. Polskie pisma naukowe w tych dziedzinach są punktowane bardzo nisko, a od naukowców wymaga się artykułów wydanych w periodykach zagranicznych. Kosztuje to duże pieniądze. Poza tym prace naukowe np. z dziedziny historii regionalnej, superważne z punktu widzenia polskiej nauki, mało kogo interesują za granicą i nie mają szans na wydanie. Ratunkiem dla humanistów było publikowanie książek. Ale i ta furtka zostaje zamknięta. Osoba aspirująca na stopień doktora lub doktora habilitowanego musi posiadać (jak już wspominałem) publikacje w pismach wysoko punktowanych lub książkę opublikowaną w wydawnictwie, które otrzyma odpowiedni certyfikat utworzonej przez Ministerstwo Komisji Ewaluacji Nauki. Tych wydawnictw będzie zapewne niewiele, dominować wśród nich zapewne będą (jakże by mogło być inaczej) wydawnictwa warszawskie. Owi monopoliści narzucą z pewnością nieludzkie ceny za możliwość wydania książki. Dzisiaj można wydać książkę naukową za 5-7 tysięcy zł. Obawiam się, że w tych certyfikowanych wydawnictwach będzie to 20-30 tys. zł. W dodatku może się okazać, że książki genialne ukażą się w wydawnictwie „niepunktowanym”. I co wtedy? Trzeba będzie stwierdzić, że to makulatura?
Projekt ustawy tworzy tylko dwie listy punktowanych czasopism. Do pierwszej wrzucone będą periodyki wysoko punktowane, do drugiej (tzw. poczekalni) wszystkie inne pisma, które bez względu na poziom dostaną tyle samo punktów. Proponowane zapisy zniszczą więc dużą ilość pism naukowych zwłaszcza regionalnych. Dzisiaj często wydawane są w pocie czoła przez rozmaitych zapaleńców, towarzystwa naukowe, samorządy. Po wprowadzeniu ustawy upadną, gdyż naukowcy starający się o stopień naukowy przestaną do nich pisać. Podobny los spotka rozmaite wydawnictwa lokalne.
Po fali krytyki ministerstwo wpisało do ustawy ustanowienie stypendiów ministerialnych dla 250 krajowych pism naukowych, które byłoby po jego otrzymaniu uznawane za wysoko punktowane. W założeniu miały to być pisma humanistyczne, z wypowiedzi urzędników wynika, że humaniści dostaną tylko pewien procent owych stypendiów. W rezultacie więc humanistycznych polskich pisma punktowanych będzie tak mało, że ciężko będzie się do nich dopchać, zwłaszcza młodym naukowcom.
Ustawa wprowadza gigantyczny chaos w kwestii stanowisk naukowych na uczelni. Nie będzie już wymogu robienia habilitacji przez doktorów. Ci ostatni będą mogli zostać (z nadania rektora) tzw. profesorami dydaktycznymi, którzy uzyskają wszelkie uprawnienia samodzielnego pracownika nauki, z wyjątkiem prawa do bycia promotorami przewodów doktorskich. Nie będą też mieli obowiązku pracy naukowej. Uczelnia stanie się przechowalnią dla całych rzesz profesorów dydaktycznych, a humboldtowska zasada łączenia w szkołach wyższych pracy naukowej z dydaktyczną odejdzie powoli w niepamięć.
Wyśrubowane i przesadne kryteria oceny uczelni i dyscyplin doprowadzą do degradacji wielu uczelni, które utracą uprawnienia doktorskie i habilitacyjne. W Polsce w ostatnich dwudziestu latach powstały liczne nowe uczelnie państwowe i prywatne. Wiele z owych uczelni prywatnych utraci po wprowadzeniu nowej ustawy pełne prawa akademickie. Część nowych uniwersytetów może stracić prawa do nadawania stopni naukowych. Zostaną im tylko nazwy (uniwersytety, akademie) za którymi niewiele będzie się kryło.
Rozwiązania te są sprzeczne z lansowaną przez obecny rząd koncepcją zrównoważonego rozwoju kraju. Wyższe uczelnie, budowane w ostatnich latach z dużym wysiłkiem w regionach mniej rozwiniętych, mają nie tylko wymiar naukowy, ale także społeczny, kulturowy i elitotwórczy. Ich degradacja oznacza także degradację regionów w których działają. Narzędziem marginalizacji większości wyższych uczelni będzie wpisany do ustawy konkurs „Inicjatywa doskonałości-uczelnia badawcza”. Doprowadzi on do wyłonienia 10 najlepszych uczelni w Polsce, które przez 6 lat będą dostawać specjalne środki finansowe. Uzupełnieniem konkursu będzie drugi konkurs „Regionalna inicjatywa doskonałości” w którym zwycięskie uczelnie dostaną dofinansowanie w określonych dyscyplinach. Najistotniejszy będzie jednak konkurs pierwszy. Należy pamiętać, że owe najlepsze uczelnie (które to będą – nietrudno przewidzieć) dostaną duże pieniądze kosztem innych. W ten sposób istniejąca już przecież przewaga finansowa Uniwersytetu Warszawskiego, Uniwersytetu Jagiellońskiego czy Politechniki Warszawskiej nad „uczelniami regionalnymi” tylko powiększy się.
Przedstawiona ustawa niszczy polską tradycję akademicką, niszczy tradycyjne struktury życia akademickiego, zupełnie rujnuje autonomię wewnętrzną wyższych uczelni. Nie twierdzę, że szkolnictwo wyższe nie potrzebuje zmian. Ale muszą być to zmiany rozsądne, stymulujące pracę naukową, czyniące każdego naukowca współgospodarzem uczelni. Przygotowywana ustawa spowolni badania naukowe, a starych doświadczonych profesorów wyda bez prawa głosu na łaskę i niełaskę rektorów. A jak ochronić wolność badań naukowych w warunkach wszechwładzy rektora-dyktatora? Na to pytanie nikt w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego nie ma zapewne dobrej odpowiedzi.
Prof. Wojciech Polak
Prof. Wojciech Polak - profesor zwyczajny historii na UMK w Toruniu. Autor 25 książek z zakresu historii Polski. Wypromował 9 doktorów. Jest członkiem Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP, a także Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/394502-tylko-u-nas-prof-polak-wyzsze-uczelnie-nad-przepascia-reforma-szkolnictwa-ministra-gowina-wzbudza-przerazenie-srodowisk-naukowych