Nie rozumiem, skąd powszechne po stronie Salonu zdziwienie, że wspierany przez niego platformerski „marsz wolności” osiągnął rozmiary drugoligowej widowni na drugoligowym stadionie, gromadząc – jak policzyli podobno internauci – ok. 6 tysięcy uczestników.
Przecież zapowiedzi i tak były skromniejsze: PO powtarzała, że przywiezie do Warszawy 100 pełnych autokarów, KOD miał dorzucić kolejnych 30. 130 autobusów pomnożonych przez ok. 40 osób w jednym (o ile były wypełnione), daje maksymalnie 5,2 tys. przyjezdnych. Plus działacze stołeczni z rodzinami, dziennikarze oraz liczeni pewnie za stu aktorzy z „Kasy Obiecanej” - Olbrychski, Seweryn i Pszoniak – wszystko to razem może dać właśnie ok. 6 tysięcy uczestników.
A, że ani warszawiacy, ani mieszkańcy podwarszawskich miejscowości, ani tym bardziej tzw. zwyczajni ludzie z całej Polski nie wsparli marszu swoim udziałem? Czemu tu się dziwić? Etykieta obciachu, jaką sama sobie przykleiła partia Grzegorza Schetyny jeszcze przed przegranymi wyborami, jest, po prostu, bardzo trudna do zdarcia. Bo „obciach” obciążający oblicze PO, nie wziął się z wpadek Bronisława Komorowskiego czy występów innych tuzów intelektu pokroju Róży Tusk von Scerba-Wielgus - ale ze spraw znacznie poważniejszych. Społeczne poczucie „obciachowości” towarzyszącej kontaktom ze starą gwardią PO nie jest wstydem w rodzaju tego, jaki towarzyszy nam np. po pojawieniu się na imieninach u cioci zalanego w trupa kumpla buraka albo znajomego ofermy na warsztatach szkoły przetrwania.
To raczej uczucie z gatunku tych, jakie odczuwamy, gdy zacznie się z nami czule witać na jakiejkolwiek imprezie osoba skazana za kradzież. Albo gangster wymuszający haracze. Albo cyniczny korpo-cwaniak okradający emerytów z ostatnich zaskórniaków. A nawet, nie bójmy się wielkich słów, dama do towarzystwa, która próbuje udawać, że zarabia na zupie i nie umie rymować. Dość przypomnieć parasole nad Amber Gold i rodziną Bąków z Brukseli, mafijną pajęczynę w Warszawie oplatającą ludzi, kamienice, szkoły i place. Ustawy przy cmentarzu i tysiące mafijno-paliwowych tirów mknących przy aplauzie przydrożnych dziewczyn za 5 złotych i polityków za jeszcze mniej.
Dlatego, z gruntu mając na uwadze, że temat jest równie śliski, co tłumaczenia salonowych figur, gdy ktoś złapie je na dziennikarskim nierządzie, sądzę, że w historii pod kryptonimem „Gdzie kucharek sześć, tam nie ma, jak seks”, związanej bezpośrednio z agencją obywatelską pod hasłem „Gaweł Najdziksze Wymyślał Swawole”, mieszczącej się w należącym do zawieszonego (na „okres czasowej niemożności”) sekretarza PO, Stanisława Gawłowskiego, kryje się znacznie głębsza opowieść, niż nam się wydaje. I nie zmienią tego tanie ustawki w postaci opuszczenia studia telewizyjnego przez „totalsów” - już na samą wzmiankę o lokalu pana Staszka.
Dobrze wiemy, że opowieści tej nie sfilmuje ani pan Pawlikowski, ani pan Spielberg, ani nawet stryj Mateusza Kijowskiego, Janusz, bo ci mają na głowie swoje własne fobie. Ale ktoś, kiedyś – na pewno. I wyjdzie z tego chyba komedia bez happy endu. Z elementami political-porno.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/394240-po-przejrzala-sie-w-lustrze-do-jej-autokarowych-dzialaczy-prawie-nikt-nie-dolaczyl
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.