Kiedyś namiętnie czytywałem książki różnych dżentelmenów promujących wolny rynek, prawo człowieka do decydowania o sobie, swojej rodzinie i tym podobnych rzeczach. Choć byli to nieraz Austriacy, Amerykanie, polskiego pochodzenia Żydzi czy rosyjscy emigranci, to ojczyzną takiego myślenia, mekką, w którą miłośnicy wolności patrzyli, była zawsze Wielka Brytania. Zdystansowana od rozmaitych ideologii.
Łącznie z paneuropejską wiarą w to, że urzędnicy z okrągłych oszklonych budynków w Brukseli czy Strasburgu wiedzą od ludzi więcej. Wydawało się też, że to właśnie Brytyjczycy rozumieją najlepiej, iż doświadczenie, tradycja, zdrowy, codzienny rozsądek lepiej służą naszemu życiu niż intelektualne abstrakcje wymyślone przez tego czy owego francuskiego filozofa albo niemieckie szaleństwa, choćby i opisane najbardziej prawniczym lub poetyckim językiem.
Wiarę we wszechwładną prywatną inicjatywę straciłem za sprawą popisów krajowych i globalnych banksterów w 2008 r., a także pod wpływem takich osób jak profesor Witold Kieżun, to jednak podejście Brytyjczyków, szczególnie do tradycji, pewien dystans, ironia wydawały mi się czymś w miarę trwałym, przynajmniej istniejącym.
Przecież nawet konstytucja angielska to nie jakiś papierek napisany przez kilku nawiedzonych mędrców i uchwalony przez nic nierozumiejący parlament jak w innych krajach, ale zdrowy rozsądek, tysiącletnia tradycja prawna. Żyć, nie umierać. Wygląda na to, że była to czysta pomyłka, mit, w który wierzą naiwne dzieci z Polski, a nawet największe i najgłupsze absurdy brukselskie okazują się tylko tragikomedią przy tragedii fanatyzmu, jaką potrafią zaprezentować szacowne wyspiarskie służby czy sądy.
Co pewien czas wraca sytuacja, w której ktoś z Polski nie może odbyć spotkania i ma nawet problemy z wjazdem na Wyspy, bo jakaś lewicowa polityczka diagnozuje go jako islamofoba, mizogina albo nawet faszystę. Rozumiem, że można się nie zgadzać z częścią wypowiedzi Rafała Ziemkiewicza, czasem zresztą prosi się on o to, ale robienie z niego przez służby Jej Królewskiej Mości niebezpiecznego dla świata typa, potraktowanie go gorzej niż jakiegoś niebezpiecznego salafickiego mułły albo niemieckiego neonazisty, było czymś, co powinno się spotkać z bardziej zdecydowanym odzewem, także naszej dyplomacji.
Tym razem okazało się jednak, że i ten popis to była betka przy tym, co ojczyzna wolności zaprezentowała nam ostatnio w przypadku dwuletniego Alfiego Evansa, którego sąd po prostu zdecydował uśmiercić.
Liberalizm doszedł do momentu, gdy rozumiany jest jako prawo państwa do decydowania o uśmierceniu dziecka wbrew woli rodziców
— chyba nie ma mądrzejszego komentarza do tego, co się stało w Wielkiej Brytanii, niż ten krótki tweet piarowca Marcina Rosołowskiego. Pal diabli liberalizm, od dawna jest martwy, pewnie nigdy go w ogóle nie było. Gorsze jest to, co dzieje się z krajem, w którym mieszka tylu naszych rodaków, do którego mam ogromny sentyment, bo niegdyś rok tam spędziłem, lubię też bywać, i w który miłośnicy wolności i zasady, że każdy odpowiada sam za siebie i swoją rodzinę, więc ma prawo o nich decydować, wpatrywali się jak w obraz. Dziś to raczej jakaś piekielna wizja rodem ze Zdzisława Beksińskiego albo Hieronima Boscha.
Felieton Wiktora Świetlika ukazał się w numerze 19 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/394050-wyspa-grozy-co-dzieje-sie-z-krajem-w-ktorym-mieszka-tylu-naszych-rodakow