Przypomina to trochę kopanie leżącego, więc frajda przy tym jest taka sobie, ale myślę, że warto pochylić się nad zjawiskiem głębokiego kryzysu, upadku Nowoczesnej. Ugrupowanie założone przez Ryszarda Petru, później przejęte przez Katarzynę Lubnauer jest dziś na najlepszej drodze do rozbicia i zatonięcia, w najlepszym razie - do roztopienia się na listach wyborczych Platformy Obywatelskiej. Kolejne odejścia ważnych i rozpoznawalnych parlamentarzystów, nieporadność w utrzymaniu partii w ryzach, wreszcie kiepskie widoki na przyszłość - wszystko to argumenty, które potwierdzają wspomnianą tezę.
Dlaczego tak się dzieje? Czy był to scenariusz nieuchronny? I jakie polityczne wnioski można wyciągnąć po tej dziwnej przygodzie z panem Ryszardem i jego wesołą ferajną spod znaku .N?
CZYTAJ TAKŻE: TYLKO U NAS. W Nowoczesnej doszło do próby przywrócenia Petru na kierownicze stanowisko. „To nasz lider. Brakuje go”
Mam wrażenie, że historia Nowoczesnej i jej losy to kolejny dowód, że takie ugrupowania, powiedzmy wprost: efemerydy kanapowo-medialne - mimo pompowania przez wiele środowisk istotnych i wpływowych w III RP - są skazane na porażkę.
A miało być tak pięknie. Wsparcie ze strony największych mediów, autorytetów, przedziwne sondaże kreujące Nowoczesną na najsilniejsze ugrupowanie już nie tylko po stronie opozycji, ale w ogóle w Polsce. Były sondaże przeprowadzone przez takie instytuty jak IBRiS, z których wynikało, że Ryszard Petru jest o krok od przejęcia fotela premiera. Nic dziwnego, że dziarsko maszerował do BBC jako „opposition leader”.
W kilka, najdalej kilkanaście miesięcy roztrwoniono ten potencjał. Sylwestrową przygodę Ryszarda Petru w Portugalii znamy wszyscy, do tego dodajmy wpadki z finansowaniem partii, dziwne lapsusy językowe i brak elementarnej cierpliwości w szeregach partii, która przecież miała być opozycyjna. Wszystko to wystarczyło, by Nowoczesna znalazła się na politycznym dnie, bez większych szans na odbicie się od niego.
A może nigdy tego potencjału nie było? Jeśli spojrzeć chłodnym, trzeźwym okiem, to przecież od samego początku - aż do dziś - Nowoczesna była partią kanapowo-telewizyjną, jak nazwał ich Grzegorz Schetyna. Te wspaniałe sondaże dla Ryszarda Petru i jego ugrupowania, medialne pompowanie, ułuda, że jest się kimś ważnym dla wyborców, dla Polaków - wszystko to było fatamorganą. Trochę jak w przypadku Mateusza Kijowskiego i Komitetu Obrony Demokracji - łatwo taki balon szybko nadmuchać, pokazać telewidzom i prężyć opozycyjne muskuły. Ale prędzej czy później rzeczywistość mówi: „sprawdzam” i test ten jest bardzo bolesny.
Co by krytycznego nie mówić o Platformie Obywatelskiej i ich politykach, to mają oni zaplecze: finansowe, strukturalne, samorządowe. Mają konkretne pieniądze, konkretny wpływ w wielu miejscach kraju (sejmiki wojewódzkie, prezydenci miast), a ich ludzie potrafią zorganizować regularne spotkania z wyborcami (Kluby Obywatelskie). W Nowoczesnej tego po prostu nie ma i nikt z jej polityków nie potrafił przyczynić się do tego, by stan gry uległ zmianie. To dlatego Grzegorz Schetyna po prostu czekał, aż polityczna rzeka przyniesie polityczne trupy jego rywali po stronie opozycyjnej.
Na jeszcze inny istotny aspekt ambicjonalny zwracał uwagę w swoim tekście Jacek Karnowski. Rozszerzyłbym jego tezę o jeszcze jeden aspekt: brak cierpliwości. I Ryszard Petru, i najbardziej znani politycy Nowoczesnej chcieli efektów już, teraz, natychmiast. Każde przegrane głosowanie na sali plenarnej i posiedzeniu komisji sejmowej, każdy kiepski sondaż, każda krytyczna opinia wpływowych po stronie III RP osób zwiększały tylko frustrację ferajny Petru. Stąd nerwowe ruchy, zmiany lidera, odejścia, szarpanie się. To jest wyczuwalne dla wyborcy, nawet tego mocno niechętnego „dobrej zmianie”, a w połączeniu z niemal zerowym zaangażowaniem „w terenie” musiało dać efekt totalnej porażki.
Wrócę na koniec do wątku medialnego pompowania. Wojciech Szacki na stronach przychylnej przecież opozycji (w tym Nowoczesnej) „Polityki” spuentował swój tekst o śmierci Nowoczesnej w następujący sposób:
Żadna partia (poza PO i PiS) założona w tym stuleciu nie przetrwała dłużej niż dwie kadencje (LPR i Samoobrona), a Ruch Palikota i Nowoczesna żyły jeszcze krócej. Partie łatwo się rodzą i rosną w dzieciństwie, ale giną, nim osiągną pełnoletność.
Coś w tym jest. I powinno być to przestrogą również dla tych, którzy szukają dziś wielkiej alternatywy w rodzącym się ruchu Roberta Biedronia (niemiłosiernie pompowanym medialnie) czy - z drugiej strony - próbach wykreowania czegoś nowego po stronie prawej na podstawie zasięgów na Facebooku.
Czy to oznacza, że polityczny ring PO-PiS jest zabetonowany na wieki? Zapewne nie, ale praca nad jego rozbiciem wymaga większej cierpliwości, solidniejszych fundamentów i - przede wszystkim - choćby minimalnego zakotwiczenia w społeczeństwie, jego potrzebach, emocjach. Kozetka w TVN i organizowany raz na pół roku marsz po prostu do tego nie wystarczą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/393726-upadek-nowoczesnej-to-dowod-na-to-ze-efemerydy-kanapowo-medialne-mimo-pompowania-sa-skazane-na-porazke