Przedstawiciele polskiego rządu i urzędnicy MSZ zapewniają, że twierdzenia o rzekomej pasywności naszych władz w sprawie toczących się negocjacji wokół nowego budżetu unijnego to „zwykły spin”. I dodają, że obecna faza gry wokół unijnych pieniędzy jest szczególnie podatna na manipulacje, zwłaszcza fałszywe przecieki.
Z naszych informacji wynika, że Polska bardzo świadomie nie wychodzi obecnie przed szereg.
Pokazaliśmy w ciągu ostatnich lat, że wszystko możemy i nic nie musimy. I ten komunikat został przyjęty. Dziś mamy pełny komfort reakcji, nie ma powodów do nerwowości
— mówi jeden z moich rozmówców. Podkreśla, że na „retorykę weta” zawsze jest czas, i lepiej nie zaczynać rozmowy od tego typu deklaracji czy sugestii.
Polska podkreśla, że bardzo zależy jej na porozumieniu, i to szybkim. Jasno jednak artykułuje swoje interesy. Najważniejsza jest oczywiście obrona polityki spójności oraz kryteriów podziału pieniędzy w oparciu o bogactwo poszczególnych państw i regionów, a nie np. bezrobocie wśród młodzieży, co premiowałoby kraje południa. Warszawa nie sprzeciwia się jednak finansowemu wzmocnieniu takich obszarów jak bezpieczeństwo czy kwestie związane z migracjami.
Najciekawsza - a zarazem najgroźniejsza - jest sprawa rozporządzenia, które wiąże fundusze unijne z praworządnością. Ma ono jakby dwie nogi. Pierwsza dotyczy transparentności wydawania funduszy, korupcji, różnego rodzaju nadużyć. Dla Warszawy ten wątek nie jest problemem, ponieważ wydajemy procentowo więcej przyznanych nam pieniędzy niż średnia, popełniając przy tym mniej błędów niż inni.
Rozporządzenie zawiera jednak także odwołanie do ogólnie pojmowanej praworządności, zwłaszcza do kwestii niezależności sądownictwa, która - zdaniem części naszych krytyków - jest w Polsce zagrożona (z czym rząd się nie zgadza). Z propozycji Komisji Europejskiej wynika, że to w istocie bardzo brutalne narzędzie mogłoby być stosowane w oparciu np. o opinie „ważnych międzynarodowych organizacji prawniczych”. A więc choćby Komisji Weneckiej, a w skrajnych przypadkach także NGOS-ów w typie Amnesty International.
W istocie przyjęcie tego rozporządzenia oznaczałoby, że Komisja Europejska mogłaby stosować procedurę równorzędną wobec art 7. bez żadnego głosowania w Parlamencie Europejskim bądź Radzie Europejskiej. Dla Polski jest to nie do przyjęcia, zarówno ze względu na potencjalne skutki (faktycznie arbitralne zawieszanie poszczególnych programów pomocowych), jak i niezgodność tego rozwiązania z literą i duchem unijnych traktatów. Gdyby to rozwiązanie weszło w życie, Komisja Europejska uzyskałaby potężną władzę, pośrednio zmieniając całą konstrukcję wspólnoty.
Polscy dyplomaci podkreślają, że projekt rozporządzenia w sprawie praworządności został zgłoszony razem z budżetem, a tym samym jest z nim powiązany. To sprawia, że linia Warszawy jest w tej sprawie jednoznaczna, choć jeszcze nie artykułowana publicznie: bez zmiany rozporządzenia Polska budżetu nie zaakceptuje. A budżetu bez zgody Polski przyjąć się nie da.
„Musimy wyjść z negocjacji z porozumieniem. Brak budżetu byłby porażką wszystkich”
— można usłyszeć w MSZ, ale z zastrzeżeniem, że Polska nigdy nie zagłosuje za założeniem sznura na własną szyję.
Warszawa liczy, że zawarcie porozumienia będzie możliwe dość szybko. Jeśli jednak okaże się, że interesy poszczególnych państw i regionów, podobne do tych sprzed 7 lat, choć artykułowane znacznie bardziej stanowczo, będą trudne do pogodzenia, gotowa jest cierpliwie czekać. Nawet do prezydencji niemieckiej, która wypada w roku 2020-ym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/393696-tylko-u-nas-czy-polska-siegnie-po-weto-jesli-rozporzadzenie-wiazace-budzet-z-praworzadnoscia-nie-zostanie-zmienione-na-to-wyglada