Po niefortunnej wypowiedzi Spielberga podczas Tribeca Film Festival w Nowym Jorku, któryś z internautów napisał: ”Kolejny otumaniony przez liberalny establishment…” Nie, to guru tego amerykańskiego liberalnego establishmentu. Jeszcze inny dodał: „Steven Spielberg zapragnął został ekspertem od relacji polsko – żydowskich i Holocaustu…” I znowu nie, on już od dawna, bo od 1994 roku, takim ekspertem jest. Wtedy bowiem powołał Shoah Foundation Institute for History and Education, który gromadzi wspomnienia tzw. świadków Holocaustu, którzy mówią co chcą i nigdy nikt nie zakwestionował jak się te „dokumenty” mają do prawdy o Zydach, Niemcach i Polakach w tragicznych latach II wojny światowej.
W wydaniu on-line „Jerusalem Post” pojawiła się relacja z dyskusji, jaka odbyła się w Nowym Jorku z okazji 25-lecia premiery filmu „Lista Schindlera”. Podobno reżyser Steven Spielberg zaproponował obowiązkowe nauczanie o Holokauście w amerykańskich szkołach, nawet zasugerował, że bez podstawowego zasobu informacji na ten temat, młodzież nie powinna otrzymywać świadectwa maturalnego! Idąc dalej wedle tej logiki, nie powinna otrzymywać świadectwa dojrzałości bez quantum wiedzy na temat Polaków, zamordowanych podczas II wojny / także 3 mln/, 1.5 mln Ormian, którzy zginęli podczas czystek etnicznych w 1915 roku, milionach amerykańskich Indian, 3 mln Khmerów – ofiar reżimu Pol Pota czy 50 mln Chińczyków, zamordowanych w czasie „rewolucji kulturalnej” Mao Ze Donga. Dlaczego uczyć amerykańskie dzieci o Holocauście, ale nie innych megatragediach, których skala niejednokrotnie przekraczała Holocaust?
„Jerusalem Post” pisał dalej:
Reżyser wspomniał także zdarzenie, że kiedy aktor Ralph Fiennes paradował po planie w mundurze oficera SS, jakaś Polka zawołała jak bardzo jej się ten mundur podoba i życzyła sobie, aby oni wrócili i znowu nas wszystkich chronili. Na koniec, finis coronat opus, reżyser dodał: „…więc gdybym znalazł się w Polsce, po uchwaleniu ich nowego prawa, po tym, co powiedziałem, byłbym pewnie aresztowany!”
A więc najpierw fałszywa teza, rozbudowana potem w kierunku skompromitowanych już przecież „Malowanego ptaka” Kosińskiego czy obrzydliwych sugestii „profesora” Bartoszewskiego, który „podczas wojny bardziej się bał, kiedy widział Polaków niż Niemców”. Stare kłamstwa i liczmany, których nie trzeba odkurzać, bo często używane.
Dawno, dawno temu napisałam artykuł o Hollywood, który został stworzony przez europejskich, w tym polskich Żydów, którzy w latach 20. i 30. znaleźli się w Ameryce. Jak ten Hollywood do lat 60. był konserwatywny, a nawet mieszczański - rozwody, alkoholowe ekscesy, homoseksualizm i pedofilię skrzętnie zamiatano pod dywan. Aż nadeszła dekada lat 60. i w wyniku rewolucji kontr-kulturowej wszystko się zmieniło. Modne stały się hasła pacyfistyczne, free love, narkotyki, a Hollywood zaczął podważać wartości, porządek obyczajowy i prawny, na których zostały zbudowane Stany Zjednoczone. Pojawiły się pierwsze anty-westerny, anty-bohaterowie, filmy kwestionujące nie tylko dotychczasowy styl myślenia o państwie, rodzinie, religii, ale i znane dotąd gatunki filmowe. Wtedy właśnie zjawili się Steven Spielberg i jego kolega George Lucas, i zaczęli psuć światowe kino. Ze swoim niesamowitym instynktem komercji, dostrzegli segment widowni kinowej do tej pory w niewielkim stopniu obsługiwany, dzieci i młodzież. I dalej już poszło. To właśnie im, Spielbergowi i Lucasowi „zawdzięczamy” infantylizację i zgłupienie światowego kina. To Spielberg, jako reżyser, zrealizował „Bliskie spotkania trzeciego stopnia”, „ET”, całą serię „Poszukiwaczy zaginionej arki”, „ Parku Jurajskiego”, a jako executive producer „Gremliny rozrabiają”, „Powrót do przyszłości”, „Flinstonów” i „Facetów w czerni” z ich sequelami i dalszymi ciągami. A Lucas – fenomen komercyjny „Gwiezdne wojny”, chyba sześć części, „Poszukiwaczy zaginionej arki” i serię „Indiana Jones”. Dziś obaj należą do top of the tops Hollywoodu, najbogatszych ludzi na świecie, a my z trudem wyłuskujemy z repertuaru jakiś film, na który mielibyśmy ochotę pójść do kina.
Powracając do wątku głównego – właśnie w dekadzie lat 60. Hollywood zorientował się, że „serce ma po lewej stronie”, a jego gwiazdy, Spielberg, Lucas, Jane Fonda, Barbra Streisand, Robert Redford, Robert De Niro i setki ich akolitów – zaczęli bawić się w politykę. Brali udział w manifestacjach przeciw wojnie w Wietnamie, w Nikaragui, bratać z lewicowymi w Stanach Zjednoczonych związkami zawodowymi, przekazywać szczodre dotacje na kampanie wyborcze demokratów. I tak jest do dziś – że przypomnę histerię medialną z udziałem niektórych z tych superstars na rzecz kandydatki Hillary Clinton, a przeciw Donaldowi Trumpowi, na którego wciąż zioną ogniem i siarką.
A więc zniszczono świetne amerykańskie kino dla dorosłych, przesunięto na lewo myślenie o państwie, prawie, rodzinie, religii – przecież Spielberg jest rzecznikiem małżeństw jednopłciowych, aborcji i eutanazji, zrezygnował nawet z członkostwa w amerykańskiej organizacji skautowskiej ze względu na jej „homofobiczne nastawienie”. A chodziło o to, aby homoseksualiści, z tych co to już came out of the closet, nie mieli łatwego dostępu do dzieci. Zniszczono także autorytet Oscara – że przypomnę obsypany statuetkami gniot i zakalec, „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”. Pełna dobrej wiary poszłam do kina, żeby zobaczyć ten okrzyknięty dziełem obraz, i – proszę mi oddać moje 22 złote, które zapłaciłam za bilet!
Obraz nie byłby pełny, gdyby nie wspomnieć o aferach, powiązanych z filmem „Lista Schindlera”, który otrzymał 7 Oscarów i wyprodukowany został przez firmę Heritage Films Lwa Rywina. Przecież już ten film, który triumfalnie przewędrował świat, zawierał silne anty-polskie akcenty! Co z tego, że to kawałek zręcznie zrobionego kina – przecież Spielberg, to dobry reżyser – skoro od początku do końca tendencyjny i zakłamany? Przez kurtuazję nie zapytam, dlaczego bohaterem filmu stał się kontrowersyjny Oskar Schindler, którego od początku do końca można podejrzewać o ratowanie Żydów z pobudek merkantylnych, a nie kryształowo szlachetna i bezinteresowna Polka, Irena Sendlerowa? Austriak, urodzony w Czechach, przemysłowiec i nazista, współpracownik Abwehry i członek NSDAP. Przyjechał do Polski z nadzieją na zarobek, wykupił za grosze upadającą fabrykę, a potem korzystał z najtańszej z możliwych siły roboczej, bowiem Żydzi opłacali się pieniędzmi, złotem i biżuterią, by zostać zatrudnionymi w zakładzie, bo to oznaczało życie. Czy Oskar Schindler uratował od śmierci ponad 1000 Żydów? Tak. Czy na tym zarobił? Podobno nieźle. A co do samego filmu – chyba Państwo pamiętają scenę Polaków owacyjnie żegnających Żydów, wyprowadzanych do getta. Albo kapo w obozie koncentracyjnym, wołających po polsku „rozbierać się!” i „szybciej, gnoju!”, sugerujących, że Polacy pomagali Niemcom w eksterminacji Żydów, także w Auschwitz. I ani jednej wzmianki o dobrym Polaku, chociaż i w Krakowie setki ich ratowało swoich sąsiadów. „ Polish is bad”, ta narracja obowiązywała w filmach Schindlera już w 1993 roku. I ciekawostka, podczas dyskusji w hallu Tribeca Film Festiwal, z okazji 25-lecia powstania „Listy Schindlera”, ani słowem nie wspomniano o producencie tego filmu, Lwie Rywinie. Tak, tak, bohaterze afery korupcyjnej Michnik – Rywin, która stała się gwoździem do trumny SLD.
I jeszcze jeden puzzel, bez którego obrazek byłby niepełny. W 1994 roku, niedługo po premierze „Listy Schindlera”, Spielberg powołał Shoah Foundation Institute for Visual History and Education. Jego celem jest gromadzenie materiałów video, wspomnień osób ocalałych z Holocaustu, tzw. świadków historii”. Tak więc jego prowokacyjna wypowiedź podczas Tribeca Film Festival nie była bezstronna, i po drugie, prawdopodobnie mieściła się w konwencji „wspomnień”, gromadzonych przez jego instytut.
Mam nadzieję, że Trybunał Konstytucyjny widzi te zbieżności i zdaje sobie sprawę, skąd ten opór światowych środowisk żydowskich, od Kongresu Żydów Amerykańskich, poprzez Hollywood do Gazety Wyborczej przeciw nowelizacji ustawy o IPN. Bo postuluje, iżby „każdy, kto publicznie i wbrew faktom przypisuje polskiemu narodowi lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie, popełnione przez III Rzeszę… podlegał karze grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech”. Przecież to cios w narrację wielu Żydów amerykańskich, w Instytut Spielberga, książki jak „Dalej jest noc” czy „My z Jedwabnego”, bredzenie izraelskich gazet o współudziale Polaków w Shoah. Dziś poseł do Knesetu czy Steven Spielberg, złapany na kłamstwie, zawsze może się wykręcić „upływem czasu” lub „traumą wojenną” jego „świadków historii” - ale kiedy ustawa o IPN wejdzie w życie i powstaną instytucje – narzędzia jej egzekwowania, nie będzie już tak łatwo. A ustawa 447 już została przeciągnięta przez amerykański Senat, i chodzi o to, żeby można było nadal, bezkarnie, szargać nasze dobre imię aż do wyciśnięcia z Polski, przez niespokrewnionych z ofiarami Holocaustu ludzi, ostatniego grosza. Nękanie – patrz: afera z pomnikiem ofiar Katynia w Jersey City – trwa.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/392958-co-warto-wiedziec-o-stevenie-spielbergu