Zrobiono aferę medialną po to, żeby sprawę upolitycznić (bo jest też wniosek o moje odwołanie), żeby mnie politycznie zabić
— powiedział minister Piotr Gliński w rozmowie z wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Temat Fundacji Czartoryskich nie znika z mediów. Dlaczego?
Piotr Gliński: Temat, w którym jest mowa o dużej sumie pieniędzy, fundacji i wytransferowanie pieniędzy za granicę zawsze wzbudza negatywne emocje, bo ludzie tego nie lubią. Temat wrócił, bo okazał się chwytliwy społecznie. Opinia publiczna nie lubi fundacji, bo fundacje zakładano jeszcze w PRL, żeby się nomenklatura mogła poprzez fundacje uwłaszczać. Niestety od tamtego fundacje zrobiły sobie złą reklamę, mówię to z ubolewaniem, bo większość fundacji jest dobrymi i uczciwymi instytucjami. Duża suma pieniędzy publicznych przekazywana w prywatne ręce zawsze można łatwo opisać jako coś bulwersującego, a jeszcze wytransferowana za granicę to w ogóle jest skandal. Z sytuacji, która była moim obowiązkiem jako osoby odpowiedzialnej za dobro publiczne w sferze kultury, zrobiono aferę medialną po to, żeby sprawę upolitycznić (bo jest też wniosek o moje odwołanie), żeby mnie politycznie zabić, absolutnie jestem przekonany o tym w 100 proc..
Mogę bronić się tylko prawdą i powtarzać argumenty, które od początku przedstawiałem, że cała transakcja była transparentna od początku do końca.
NIK ją sprawdzał.
Była sprawdzana przez NIK. Była poparta przez najbardziej prestiżowe ciała muzealne w Polsce, a więc Radę ds. Muzeum przy MKiDN, która to rada w owym czasie składała się z osób powołanych przez moich poprzedników. Politycznie nie ma więc żadnego podejrzenia. Rada jednogłośnie poparła zakup kolekcji. Także polski oddział ICON najbardziej prestiżowej na świecie lub w Europie organizacji muzealniczej. Szefowa tego oddziału była obecna przy podpisywaniu tej transakcji. Tak wyglądała podejrzana transakcja zawierana w świetle jupiterów w oparciu o decyzję polskiego Sejmu, o nowelizację budżetu o przeznaczeniu pewnej sumy na zakup dzieł sztuki i poparcie muzealników. Próbuje się kłamać na ten temat, ale inicjatywa zakupu kolekcji wyszła od środowisk muzealniczych.
Dlaczego to środowiska muzealników namawiały do zakupu kolekcji Czartoryskich?
W opinii osób, które najbliżej były kolekcji - odwołuję się do wywiadu, który niedawno udzieliła pani Zofia Gołubiew była dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie – min. córka prof. Rostworowskiego, także prof. Betlej, dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie, było to niezbędne. Wszystkie te osoby i całe środowisko jednoznacznie potwierdzały fakt, że rozwiązanie, które przyjęliśmy jest najlepszym rozwiązaniem dla kolekcji, dla jej przechowania i zachowania oraz ekspozycji, czyli dostępu do niej. To jest nie tylko kwestia związanych z wywiezieniem, wypożyczeniem, sprzedażą, ale także zagrożeń związanych z przechowywaniem, konserwacją i rozpadem kolekcji. Przypomnę, że to jest 86 tys. eksponatów. Były też zagrożenia związane z dostępnością.
Prywatna własność, więc mogli z nią zrobić to, co chcieli.
Powtarzam jeszcze raz, także tym młodym panom posłom, którzy próbują na tym zrobić karierę polityczną. Szczególnie specjalista od Trzech Króli, który Baltazara z Belzebubem myli, a teraz uważa się za specjalistę od fundacji Czartoryskich.
Wszystkie zagrożenia, o których wspomniałem były i są związane z kolekcją Czartoryskich. To jest opinia tych wszystkich gremiów i osób, o których mówię, które na tych kwestiach się znają. O tym świadczą fakty. Od powołania fundacji, która została powołana po tym jak polski rząd w 1991 r. przyznał prywatną własność kolekcji Czartoryskiemu ta fundacja oddalała się cały czas od polskiego państwa i od Muzeum Narodowego w Krakowie.
Na czym to polegało?
Muzealnicy mieli coraz mniejszy wpływ na tę kolekcję. Nie mogli decydować gdzie i jak ma być wystawiana. Nie mogli decydować o remoncie Muzeum Czartoryskich, gdzie ta kolekcja powinna być pokazywana i gdzie wcześniej była pokazywana. Fundacja cały czas żyła z państwa albo z „Damy z gronostajem”, którą dziewięciokrotnie wywożono z Polski. To obraz, który jest namalowany na cienkim drewnie orzechowym, który nie był wystawiany przez co najmniej 6 lat. Wbrew temu co się mówi nie było do niej dostępu. Nie było także wokół niej PR. Była opieka historyków sztuki, którzy o nią dbali, bo uważali, że to jest ich obowiązek. Od lat środowisko konserwatorów, historyków sztuki związanych z Muzeum Narodowym w Krakowie o kolekcję dbało. Natomiast czy fundacja dbała, to nie chcę wchodzić w jakieś polemiki z panem Wolskim i z tym drugim panem, którzy jakieś resentymenty swoje w prasie formułują, jak młodzi politycy, o których wspomniałem. Mówienie, że to była jakaś tajemnica, to stek insynuacji. Sytuacja kolekcji była nieunormowana, nie wiadomo było kiedy będzie prezentowana, od ośmiu lat trwał remont budynków i nie było żadnej gwarancji, że sprawa będzie załatwiona. Sytuacja wymagała uporządkowania raz na zawsze. Wiedzieliśmy, że będą oszczędności budżetowe i umówiłem się z ministrem finansów i z kierownictwem mojej formacji politycznej - jeżeli będą pieniądze z oszczędności, to możemy przeznaczyć odpowiednią sumę na unormowanie sprawy podstawowej dla polskiej kultury. I cudem się to udało.
Jak wyglądały rozmowy z panem Czartoryskim?
Nie prowadziłem z nim żadnych targów. Chciałem się z nim spotkać, więc zaprosiłem go na kolację. Wszystkie insynuacje o potajemnym spotkaniu, to kompletne bzdury. Odbyły się dwa spotkania - na Saskiej Kępie i na Mokotowie. Brało w nich udział wiele osób, w tym urzędnicy-specjaliści z ministerstwa. Dwoje dyrektorów departamentów na pierwszej kolacji, na drugiej aż trzech. Były to oficjalne kolacje, na których nie jedliśmy żadnych ośmiorniczek. Chodziło po prostu o ważne dla polskiej kultury sprawy. Interesowało mnie to, bym mógł za określoną sumę dokonać tego zakupu do końca roku. Od samego początku dostępne są wszystkie dokumenty. Wszystko jest transparentne. Robienie z tego sensacji jest brudną grą polityczną i zwykłymi insynuacjami.
Pańscy przeciwnicy przekonują, że nie było potrzeby zakupu kolekcji, bo chroniła ją nowelizacja ustawy.
Ta ustawa niestety nie zabezpieczała kolekcji. Sam wpis na „listę skarbów” zobowiązuje do odpowiedniego dbania o dobro. Ale gdy dobro wpisane na listę podlega zagrożeniu to minister ma prawo zakupić to dzieło na rzecz Skarbu Państwa. Tyle, że po cenie rynkowej. Aby w ogóle wpisać dzieło sztuki na listę, należy wycenić każdy obiekt. W przypadku kolekcji Czartoryskich mówimy o ponad 86 tysiącach obiektów. Ta ustawa to bubel prawny, jest niepraktyczna. Jest dla mnie zupełnie oczywistym, że najlepszym sposobem na zapewnienie trwałości tej kolekcji jest własność. W sytuacji, gdy mieliśmy oszczędności budżetowe, których nie można było wydać na nic innego i nie było pewnego zabezpieczenia kolekcji, więc by uzyskać możliwość rozporządzania nią przez naród Polski po wsze czasy, podjąłem decyzję o zakupie.
Platforma też chciała kupić kolekcję?
Tak było. Pan poseł Myrcha opowiada, że to nieprawda. Kłamie lub mówi to z głupoty. Minister Zdrojewski pojechał w tej sprawie do Rzymu. Pisze też o tym Kazimierz Kutz, że kontaktował Zdrojewskiego z Adamem Zamoyskim, który był ówczesnym szefem Fundacji. Opowiadanie o fundacji, która transferuje pieniądze poza granice Polski, to dobrze przemyślane działania propagandowo-polityczne. Mogę tylko powiedzieć, że będę się bronił i mam mocne dowody. Podkreślam, wszystko odbyło się zgodnie z prawem i dla dobra publicznego.
not. ems
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/392408-nasz-wywiad-wicepremier-glinski-o-kolekcji-czartoryskich-zrobiono-afere-medialna-po-to-zeby-mnie-politycznie-zabic