Przekaz Rafała Trzaskowskiego do warszawiaków jest zaskakująco klasowy i dyskryminacyjny.
Siekiera wisi w powietrzu w Warszawie od momentu pojawienia się rywala Rafała Trzaskowskiego, czyli Patryka Jakiego. Ale nie z powodu fundamentalnych różnic politycznych czy wizji rządzenia stolicą Polski. Zasadniczym powodem jest to, kim jest i jak funkcjonuje Rafał Trzaskowski. Już jego wcześniejsze kampanie (w 2009 r. do Parlamentu Europejskiego i w 2015 r. do Sejmu) pokazały, że Trzaskowski to nowoczesny klasowy prymus, który nie znosi, gdy ktoś lub coś przyćmiewa jego „gwiazdę”. Prymusa wszyscy mają lubić, bo jest fajny, z dobrego domu, ustosunkowany, otoczony wianuszkiem równie fajnych i ustosunkowanych kolegów i stosownie zblazowany. Nieprzypadkowo w kampanii wspierali go tacy właśnie koledzy: aktorzy Michał Żebrowski i Tomasz Karolak, muzyk Grzegorz Turnau czy pisarz i literaturoznawca Michał Rusinek (niegdyś sekretarz noblistki Wisławy Szymborskiej).
Prymus na każdym kroku demonstruje, że wszystko przychodzi mu lekko, łatwo i przyjemnie, bo ma to w genach. Nie musi o nic walczyć, cierpieć, starać się, wylewać potu, lecz ma wszystko na wyciągnięcie ręki, przy okazji dobrze się bawiąc. To jest jak arystokratyczne urodzenie w popularnych powieściach i filmowych melodramatach: ma się pozycję, powodzenie, bogactwo, znajomości i wpływy bez wysiłku, mimochodem. Specjalnie wspomniałem o wizerunku arystokraty z filmu i literatury, bo w rzeczywistości te sprawy są znacznie bardziej skomplikowane i znacznie mniej kiczowate. Odsyłam choćby do wspomnień o „zimnym wychowie” księżnej Marii Krystyny Habsburg z Żywca. Różnica wynika z tego, że fajny prymus to tylko kreacja, właśnie pod gust czytelniczek (czytelników) harlequinów, osób oglądających telenowele o Kopciuszku czekającym na księcia z bajki czy groupies podążających za swoimi idolami. Gdyby Rafał Trzaskowski nie został politykiem i politologiem, zapewne byłby rockmanem, aktorem czy piosenkarzem. On zresztą jest każdym z nich po trochu, mimo że formalnie uprawia zawód polityka.
Prymus jest miły, pobłażliwy, wyluzowany i wesoły do czasu, aż ktoś mu nie zagraża. A konkretnie nie zagraża jego popularności i towarzyskiej pozycji wiążącej się z pewnym stopniem uwielbienia (także samouwielbienia). Wtedy zblazowany, fajny luzak zamienia w skarżypytę, chcącego w zarodku zdusić zagrożenia dla jego pozycji i legendy. Owszem, ktoś taki jest lubiany i podziwiany, ale w bardzo określonych i ograniczonych kręgach: ludzi podobnych do niego lub aspirujących do odgrywania podobnej roli. Dla przeciętnych ludzi jest w najlepszym razie obojętny, bo ich życie nie jest „gwiazdorzeniem” i demonstrowaniem, że wszystko może być lekkie, łatwe i przyjemne. Na tego rodzaju prymusów patrzą oni podejrzliwie i nieufnie, sądząc, że ktoś taki nie zna ciężkiej pracy, a w razie problemów wycofa się do swego naturalnego środowiska dzieci szczęścia. Taki model funkcjonowania sprawdza się w świecie rozrywki czy w show-biznesie, ale niekoniecznie w polityce, gdzie chodzi jednak o poważne sprawy i często o ludzkie dramaty. W tym kontekście legendarna już hojność Trzaskowskiego, gdy w maju 2017 r. wręczył 20 groszy starszej kobiecie proszącej o wsparcie na lekarstwa, nie jest przypadkowa. Ta kobieta zaburzyła jego spokojne bytowanie, więc rzucił jej coś na odczepnego, żeby nie myśleć o problemach takich ludzi jak ona. Świat prymusów nie krzyżuje się ze światem biednych, a jeśli przypadkowo do tego dojdzie, trzeba szybko od tego uciec.
Rafał Trzaskowski nagminnie stosuje strategię z show-biznesu, nie mówiąc, co może zrobić jako polityk, tylko demonstrując swoją fajność i posiadanie fajnych kolegów. Jest skupiony na sobie i swojej fajności. Dlatego po pierwszych publicznych starciach z Patrykiem Jakim w zamieszczanych w internecie filmikach oraz w publicznych wypowiedziach pokazuje siebie jako prymusa, którego się powinno lubić, bo jest gwiazdą i obraca się pośród gwiazd. Swojego rywala pokazuje natomiast jako uzurpatora, parweniusza i kogoś klasowo oraz towarzysko obcego: nie dość, że pochodzącego z Opola, to jeszcze z blokowiska i niemającego ani jednego fajnego kolegi gwiazdora. Arystokratyzm i gwiazdorstwo fajnego Rafała Trzaskowskiego aż się wylewają z tych autopromocyjnych produkcji. I płynie z nich taki oto komunikat: drodzy warszawiacy, przecież chcielibyście być tacy jak ja, a nie jakiś prowincjusz i parweniusz z blokowiska. Nieważne, co oferuje warszawiakom Rafał Trzaskowski (bo niewiele), ważne, żeby jakiś przybłęda nie zepsuł mitu warszawiaka fajnego chłopaka, dziecka szczęścia i wyluzowanego prymusa. To zaskakujące, jak bardzo klasowy jest przekaz Rafała Trzaskowskiego: on i jego koledzy to klasa wyższa, do której chcą się wedrzeć jacyś barbarzyńcy spoza Warszawy w rodzaju Partyka Jakiego.
Choć przekaz Rafała Trzaskowskiego jest nastawiony na łechtanie próżności warszawiaka, wyjątkowego chłopaka (i dziewczyny równie wyjątkowej), to może być pułapką, a nie sposobem na sukces. Głównie dlatego, że jest klasowy i dyskryminacyjny. Że jest irytująco autoreklamiarski, narcystyczny i egoistyczny. Nie ma w nim problemów przeciętnych warszawiaków, tylko nachalna promocja fajności własnej i równie fajnych kolegów. Dominuje poczucie wyższości i filozofia dandysa. Tyle że w wyborach prezydenta stolicy Polski nie chodzi o fajność, luzactwo i arystokratyzm (mniemany), lecz o rozwiązywanie niemiłych dla oka problemów przeciętnych ludzi, których fajny Rafał Trzaskowski i jego równie fajni koledzy po prostu nie znają, bo żyją w innym świecie. I Rafał Trzaskowski promuje ten świat jako wzorzec do naśladowania, zamiast przedstawienia programu dla Warszawy.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/392406-trzaskowskiemu-moze-zaszkodzic-nie-bycie-dzieckiem-hgw-lecz-mentalnosc-prymusa-i-narcyza
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.