Kilku z moich znajomych byłoby zapewne dziś adwokatami i broniłoby ludzi w sprawach sądowych, ale zrezygnowali nawet z walki o aplikację adwokacką, bo 20 lat temu mówiło się, że bez pleców się nie da na nią dostać.
A nawet gdyby ktoś przez niefart się dostał, toby zadbano o to, aby jej nie skończył. Duża część zawodów prawnych była dziedziczna jak wada zgryzu u Habsburgów albo tytuł szambelana na niektórych dawnych dworach. I nawet jeśli tamten obraz był nieco przerysowany (w końcu znam kilku adwokatów, którym udało się niegdyś bez koligacji), to świadomość zamknięcia tego środowiska zniechęcała nawet do samego podjęcia walki. Wywoływała efekt mrożący. Coś podobnego do przepisu pozwalającego ścigać dziennikarzy za zniesławienie z Kodeksu karnego. Tego przepisu, który zawsze chcą znosić partie opozycyjne, przynajmniej dopóki nie dołączą do władzy. Pod jego wpływem niektórzy nie chcą pisać artykułów śledczych, bo ich zamraża strach, że zostaną skazani, będą wpisani do rejestru, nie dostaną kredytu, pracy i tak dalej. Niedoszłych adwokatów 20 lat temu też mroziło. Wtedy również zaczęło się mówić o otwarciu zawodów prawniczych.
Rząd AWS jednak tego nie zdążył zrobić, a w rządzie SLD objawili się najwięksi wrogowie jakiegokolwiek poluzowania familijnego gorsetu. Jednym z nich był ostatni minister sprawiedliwości, już nie rządu Millera, ale Belki, pan Andrzej. Przekonywał, że młody radca, sędzia czy adwokat musi dorastać pod stałą pieczą patrona, swojego seniora, gdyż ważne jest nie tylko przekazywanie wiedzy prawniczej, lecz również wzniosłych zasad etycznych, moralnych, a kto wie czy i nie tajnych technik prasowania na mokro i sucho togi. Wszystko to są rzeczy dyskusyjne, wcale nie jestem przekonany, czy późniejsze wpuszczanie niedoświadczonych radców w rolę adwokatów było najbardziej zbawienne, ale ciekawsze są losy wspomnianego pana Andrzeja. Dwa lata temu przeczytałem, że jest z nim awantura, a właściwie to on się awanturuje, bo lubianej przez siebie, sporo młodszej pani notariusz podarował różne fatałaszki, niektóre od Versacego, a także jakże romantyczną skórzaną kanapę. Ponieważ państwo się poróżnili, pan Andrzej – jak donosiły media – zażądał od damy zwrotu 30 tys. zł za wspomniane podarunki. Wtedy miał osiemdziesiątkę.
Ktoś inny zająłby się wspomnieniami, ale to nie ten przypadek. Pan Andrzej ma 82 lata i prokuratura zarzuca mu działalność przestępczą, kierowanie grupą, która podszywała się pod policjantów, ABW, celników i inne służby. Niektórzy na starość rzeczywiście mają drugie życie. Ostatnio to niejedyny taki dziwny przypadek. Co się dzieje z facetami w togach? Prawnicy na studiach zawsze czytają „Państwo” Platona, ale obawiam się, że dużej części z nich pozostaje w pamięci nie Sokrates, główny bohater, ale jeden z jego adwersarzy – sofista Trazymach. Uważał on, że najlepiej udając ostoję etyki i sprawiedliwości, po cichu być cwaniakiem i łobuzem. Zastanawiam się, czy w niektórych kancelariach tej mądrości szacowni patroni nie przekazują żądnym wiedzy uczniom. „Adwokaci tak zdrożeli, że ostatnio taniej wychodzi kupić sędziego” – miał powiedzieć pewien mafioso. Amerykański oczywiście, bo nam w Polsce drodzy są i adwokaci, i sędziowie po równo.
Felieton Wiktora Świetlika ukazał się w numerze 17-18 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/392339-temida-z-kozikiem-duza-czesc-zawodow-prawnych-byla-dziedziczna-jak-wada-zgryzu-u-habsburgow
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.