Politycy są kompletnie oderwani od rzeczywistości. Nic nie rozumieją, a nawet jeśli rozumieją, to nic dobrego nie chcą zrobić. Zależy im tylko na władzy dla władzy. A to, co robią jest tylko pętaniem społecznych inicjatyw i zabijaniem w obywatelach ochoty do działania dla wspólnego dobra. Jedyne, co było dobre w III RP, czyli samorządy, jest teraz mordowane w imię centralizacji. Polska polityka, zarówno w wydaniu Platformy Obywatelskiej, jak i Prawa i Sprawiedliwości (choć przez rządy PiS mniej okropna wydaje się PO) to 5 x D: degrengolada, dekadencja, demolka, demobilizacja i doktrynerstwo. Taki obraz Polski w roku 2018 rysuje jeden z najbardziej dociekliwych i niebanalnych do niedawna polskich politologów, dr hab. Rafał Matyja. Autor hasła budowy IV Rzeczpospolitej i wydanej niedawno książki „Wyjście awaryjne”, udzielił wywiadu weekendowemu magazynowi „Gazety Wyborczej”. I ten wywiad dowodzi, że polscy politolodzy, w tym ci do niedawna najciekawsi, są jeszcze bardziej oderwani od rzeczywistości niż chłostani przez nich za to samo politycy. I są bezradni pojęciowo, metodologicznie, analitycznie.
Rafał Matyja twierdzi, że Jarosław Kaczyński sprawił, iż „dzisiaj minister jakiegokolwiek resortu wie, że merytoryczna ocena jego pracy nie ma tak naprawdę znaczenia. Znaczenie ma werdykt wydany przez centrum zarządzania przy Nowogrodzkiej”. Jeśliby tak było, nie mielibyśmy rekonstrukcji rządu w styczniu 2018 r. Można oczywiście twierdzić, że nie była ona merytoryczna, lecz wynikała z widzimisię prezesa PiS czy zmiany dla zmiany, czyli w imię stwarzania pozorów. I jako przykład zwolnionego ministra w pełni fachowego, sprawnego i merytorycznego Rafał Matyja wymienia Annę Streżyńską, minister cyfryzacji.
Anna Streżyńska może być cenionym fachowcem i profesjonalistką, ale okazała się systemowo nieprzydatna. Bo, jak sama mówi, nie dawała gwarancji, że będzie jeździć po kraju, agitować, mnożyć szable
— przekonuje Matyja.
Tyle tylko, że Anna Streżyńska została zwolniona nie za nieużyteczność w agitacji, której nikt, na czele z Jarosławem Kaczyńskim, od niej nie oczekiwał, lecz z tego powodu, iż nie robiła większości tego, za co była odpowiedzialna. Robiła natomiast dobre wrażenie, także na Rafale Matyi. Właściwie żaden ważny dla państwa projekt z zakresu cyfryzacji nie został zrealizowany, a te wdrożone nie dość, że nie były najważniejsze, to jeszcze niezupełnie działały. Przykład jest więc kompletnie chybiony, a w dodatku pokazuje, że Rafał Matyja, podobnie jak wielu innych politologów, nie ma wiedzy na temat rzeczywistego funkcjonowania Anny Streżyńskiej w resorcie cyfryzacji (zatem pewnie i innych ministrów), lecz ulega marketingowym mirażom. A ministrowie są oceniani merytorycznie nie tylko przez Jarosława Kaczyńskiego, w którym Rafał Matyja widzi demiurga-dyktatora („system zarządzania państwem jest w tej chwili zorientowany na jedną osobę, która rozdaje dobra”), lecz przede wszystkim przez premiera. I nie są to oceny powierzchowne ani bez znaczenia.
Skoro Jarosław Kaczyński i generalnie władza tylko „rozdają dobra”, to jedyną filozofią rządzenia jest klientelizm, który „stał się w Polsce wzorem uprawiania polityki” – twierdzi Rafał Matyja. I klientelizm jest nawet gorszy od korupcji, gdyż ma znacznie większy zasięg. Taka sytuacja ma „fatalny wpływ na cały organizm społeczny: młodzi ludzie nie widzą dla siebie miejsca w polityce, nie znajdują w tym przygody. (…) W początkach transformacji spora część polityki była intrygująca. Następnym pokoleniom, tym urodzonym w latach 70. i 80., to odebrano. Polityka stała się plemienną wojną o łupy”. To nie tylko nieprawdziwe, ale i chyba nieświadomie ironiczne. Nic w polskiej polityce nie było tak ustawione jak początki transformacji, czyli owa mityczna przygoda. Owszem, to była przygoda, ale dla sprytnych kacyków z PZPR i sojuszniczych partii, dla ubeków i ich najcenniejszych agentów, dla wykreowanych przez tajne służby biznesmenów, którzy jako pierwsi wiedzieli o wszystkich okazjach nadzwyczajnego zarabiania dużych pieniędzy i nimi dzielili się ze swoimi kreatorami. Także w polityce było wtedy wielu beneficjantów poprzedniego systemu i tych, którzy łaskawie zostali dokooptowani, bo najlepiej rokowali jako wspólnicy i przyzwoitki. To nie była żadna romantyczna przygoda, tylko kompletna ustawka i selekcja po uważaniu. Obecnie wchodzący na rynek młodzi ludzie mają znacznie większe szanse normalnego i uczciwego uczestnictwa w rynkowej konkurencji, niż na początku transformacji, gdy sukces bez „wsparcia i asysty” trzeba było okupić wręcz katorżniczą pracą. Robienie początkom transformacji jakiejś romantycznej aury jest kompletnym nieporozumieniem. A i klientelizm był wtedy wszechobecny, tylko znacznie słabiej opisany, a przez to gorzej kontrolowany, choćby przez media.
W wymiarze ustrojowym udał się w Polsce samorząd i jeśli ktoś mówi mi, że w jego mieście burmistrz kradnie, to odpowiadam, że w Stanach Zjednoczonych burmistrzowie również kradną. (…) Modernizacja całkiem nieźle się powiodła, między innymi dzięki reformie samorządowej
— mówi Rafał Matyja. I dodaje:
Polskie partie są malutkie, bo wymusza to na nich mechanizm klientelizmu, wygodny w obsłudze i na miarę. Małą strukturę można zaspokoić posadami.
Czyli samorząd się udał, a władza centralna to porażka, bo psuje ją partyjny klientelizm. Znowu brzmi to ładnie, tylko jest całkiem oderwane od rzeczywistości. Owszem, istnieje centralny, partyjny klientelizm, ale jest on najłatwiej i najbardziej ze wszystkich odmian kontrolowany, a przez to piętnowany i następczo ograniczany. Natomiast słabo kontrolowany, a przez to wręcz powszechny jest klientelizm samorządowy. I on bywa oczywiście partyjny, ale najczęściej nie ma partyjnego oblicza, lecz jest klientelizmem lokalnych sitw, które w wielu miejscach powstały pod koniec PRL lub w okresie transformacji i wciąż trwają. Lokalne sitwy nie mają w sobie nic z romantyzmu pionierów, nie są przygodą, lecz stały się patologią w klinicznej postaci. I to odstręcza młodych od polityki, to zachęca, a często zmusza do emigracji, powoduje zniechęcenie. To nie w Warszawie, lecz w małych miastach i miasteczkach młodzi ludzie widzą na własne oczy patologie klientelizmu oraz nietykalne sitwy. To tam przestają wierzyć w istnienie zasad i jakichkolwiek możliwości uczciwego awansu. Na poziomie centralnym to wygląda bez porównania lepiej.
Nie udało się zbudować sprawnie działającego państwa, które wie, dokąd zmierza. (…) Zaraz po wyborach napisałem, że PiS nie ma pomysłu na zmianę funkcjonowania państwa, ma za to pomysł na jego przejęcie. Nie przewidziałem, że będzie próbował zniszczyć normy konstytucyjne. Przyznaję: byłem mniejszym pesymistą, niż powinienem. (…) Reformę rządu ograniczono do postulatu utworzenia Ministerstwa Gospodarki Morskiej, a program wzmocnienia prowincji całkiem się rozmył
— mówi Rafał Matyja.
Tyle tylko, że państwo pod rządami PiS akurat wie, dokąd zmierza. Zmierza do silnego, sprawiedliwego i obywatelskiego modelu, a nie quasi-oligarchii, która w funkcji pelargonii na parapecie ma rożne „obywatelskie” paciorki, żeby mydlić oczy przeciętnym ludziom i opowiadać im bajki, jak to nie są wykluczeni z niczego, choć faktycznie są prawie ze wszystkiego. A „program wzmocnienia prowincji” się nie rozmył, tylko nie jest efektywny, bowiem ową prowincją rządzą niemal niepodzielnie PO z PSL oraz lokalne sitwy. Natomiast centrum robi dla tego wzmocnienia wyjątkowo dużo, przede wszystkim wydobywając wielu ludzi z biedy, przez co zaczynają mieć oni dostęp do dóbr i usług lewarujących ich pozycję w hierarchii społecznej, windujących ich aspiracje i odradzających polityczność. Kiedy więc Rafał Matyja narzeka, że „nie zbudowaliśmy narodu politycznego”, myli się, bo ten proces właśnie ruszył. I nie jest prawdą, że „wewnętrzne podziały są czystą destrukcją”, a konflikt „urasta do rozmiarów tajfunu”. Konflikt jest ostry, bowiem zażarta jest obrona dotychczasowych przewag w wydaniu beniaminków III RP. To oni stwarzają atmosferę wojny totalnej i końca świata, bowiem rzeczywiście ich świat się zmienia, a ich wyimaginowane zasługi są weryfikowane. Po prostu kończy się quasi-oligarchia stworzona w rzekomo romantycznych czasach transformacji.
Rafał Matyja uważa, że „powinniśmy rozmawiać o sytuacji kobiet, o wprowadzeniu związków partnerskich, polityce miejskiej, peryferyjności, transporcie publicznym, o tym, jak wciągnąć Polaków w proces decydowania o państwie, o archaicznym systemie edukacji uczącym dzieci tak, jakby nie istniał internet, o uproszczeniu systemu danin publicznych. Krótko: rozmowa o tym, co proponują feministki, może popchnąć Polskę do przodu, a rozważanie, czy zdrajcą jest Tusk, czy może jednak Kaczyński, jest zgubne. Trzeba być przeciwko nim obu, bo jeszcze chwila, a prześnimy znakomitą koniunkturę historyczną”. Wszystko świetnie, tylko sytuacja kobiet w Polsce jest akurat znacznie lepsza niż w większości krajów, które są dla nas wzorem. Do rozmiarów apokalipsy jest tylko rozdmuchiwana kwestia aborcji, która jednakowoż jest sprawą moralną i prawną, a nie miarą cywilizacyjnego rozwoju i miernikiem życiowych szans. A feministki nie proponują niczego istotnego, co by nie było przedmiotem troski innych ważnych grup oraz władzy. Owszem, proponują różne „wynalazki”, które dla gospodarki, dobrobytu, łatwości życia, rozwoju cywilizacyjnego czy innowacyjności nie mają większego znaczenia. Nie ma potrzeby aż tak podlizywać się feministkom, wystarczy, że prawa wszystkich, w tym feministek, są respektowane zgodnie z zapisami konstytucji. A kwestia „zdrady Tuska” niczego nie zastępuje ani nie wypiera istotnych kwestii, lecz jest jednym z wielu tematów publicznej debaty. I wynika to z aktywności samego Donalda Tuska, także w przeszłości, a nie jakiejś nagonki na niego.
Mamy państwo działające bez celu, bez kierunku, mamy serię przypadkowych i niepowiązanych ze sobą decyzji. Bajki opowiadane przez Morawieckiego są naprawdę niesamowite, bo nijak się mają do realiów. (…) Nie ma przecież żadnych cięć, są tylko akty symboliczne, które społeczeństwo postrzega tak, jak to sobie zaplanował Kaczyński. (…) Im głośniej protestują elity, tym większą PiS ma uciechę – może pokazać swoim wyborcom, że spełnia to, co obiecał”
— narzeka Rafał Matyja.
Akurat tym razem państwo ma cele, których nigdy nie miało po 1989 r., bo elity uważały, że gdyby postawić takie cele jak wyzwolenie się z neokolonializmu, pełna suwerenność, odrodzenie przemysłu czy repolonizacja strategicznych dziedzin gospodarki, świat by się zawalił, a przynajmniej wypowiedział nam wojnę. Jeśli były „cele” i „kierunki”, to nie polskie, więc może chaos i przypadkowe decyzje byłyby wypadkowo lepsze. Rafał Matyja załamuje ręce nad „stratami nie do odrobienia w krótkim czasie (…) na poziomie rodzin, przyjaźni”. Mówi o „zerwanych kontaktach, znajomościach. To jest prawdziwa zbrodnia, za którą odpowiedzialność ponosi Kaczyński. Zbrodnia także dokonana na narodzie politycznym, uderzająca w bezpartyjność wielu struktur państwa”. Przez ponad trzy czwarte trwania III RP ci, którzy utożsamiają się z Jarosławem Kaczyńskim byli wypychani z debaty publicznej, piętnowani, stygmatyzowani, obrażani, wykpiwani, dyskryminowani, a Rafał Matyja mówi, że to wina Kaczyńskiego, iż porobiły się podziały. Porobiły się, ale miały realne przyczyny. Jeśli te przyczyny ustaną, wiele podziałów zniknie. Nie ma więc powodu do dramatycznego rozdzierania szat. Wystarczy nie przyjmować punktu widzenia tych, którym wali się ich dotychczasowy, uprzywilejowany, quasi-oligarchiczny świat. Jeśli to była ta wielka wartość, za którą trzeba wylewać łzy i robić gorzkie żale, to zachodzi jakieś grube nieporozumienie. Tym bardziej przykre, że Rafał Matyja wcześniej nie szedł ani na łatwiznę, ani na manowce.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/392267-autor-hasla-budowy-iv-rp-przeklina-wlasne-dziecko-cos-sie-stalo-z-polska-czy-z-rafalem-matyja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.