Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – pociesza znane powiedzenie. Może więc wczorajsze przesłuchanie Donalda Tuska, okaże się za jakiś czas korzystne dla rodzin, które wytoczyły proces Tomaszowi Arabskiemu, jeśli miałoby się to powiedzenie sprawdzić.
Media po tym przesłuchaniu wytknęły pełnomocnikom rodzin poszkodowanych w katastrofie smoleńskiej, że byli nie przygotowani do tego, żeby podczas składania zeznań w sądzie przez Tuska trochę go przycisnąć. Zdemaskować jego uniki i lawirowanie, byle by nie powiedzieć prawdy. Donald Tusk często kluczył, zasłaniał się nieznajomością wielu spraw, co miało wynikać z jego ograniczonych kompetencji. Czasami wręcz kłamał i uchodziło mu to całkowicie na sucho. A to dlatego, podkreślała część dziennikarzy, że pełnomocnicy nie znali podstawowych dokumentów, które stały w sprzeczności z tym, co mówił Tusk.
Wykazanie Tuskowi w jednej choćby sprawie, że kłamliwie odpowiada na jakieś pytanie byłoby o tyle ważne, że poddałoby wiarygodność jego zeznania także w przypadku innych odpowiedzi. Zresztą złapanie go raz i drugi na kłamstwie, mogłoby zmniejszyć jego pewność siebie, a jednocześnie zwiększyłoby jego ostrożność w serwowaniu „zasłon dymnych” i dywagacji, które zamieniały się w czyste banialuki, obliczone na tolerancję i naiwność sądu. Pełnomocnicy strony oskarżonej (adwokaci Tomasza Arabskiego) byli na tyle zadowoleni z rezultatów zeznań Tuska, że zrezygnowali z zadawania mu pytań. Byli w pełni usatysfakcjonowani, bo Donald Tusk nie tylko ani razu nie powiedział nieopatrznie czegoś, co mogłoby Arabskiego obciążać, to jeszcze wystąpił w roli jego obrońcy mówiąc, że bardzo wysoko ocenia pracę Tomasza Arabskiego. Ktoś przede mną zauważył już, ale warto to przypomnieć, i zapytać Donalda Tuska – w jaki sposób był w stanie ocenić pracę Arabskiego, jeśli podczas procesu twierdził, że nawet dokładnie nie wiedział, czym się dyrektor jego gabinetu zajmował, jeśli idzie o kwestie organizacyjne związane z lotami do Smoleńska obydwu delegacji – pierwszej 7 kwietnia 2010 r. premiera i 10 kwietnia prezydenta?
Były oczywiście i grubsze kłamstwa w zeznaniach Tuska. Jedno z kluczowych zauważyła poszkodowana w tym procesie Ewa Kochanowska. Tusk zeznał, że Lech Kaczyński nie miał zamiaru lecieć do Katynia razem z premierem. Zresztą nie było sygnałów o tym, aby lecieć wspólnie, ani formalnych ani w mediach – twierdził Tusk przed sądem. Tymczasem Ewa Kochanowska „wykrętami” nazwała twierdzenie Tuska, iż nie wiedział, że Lech Kaczyński wybiera się do Katynia - Są na to dokumenty, są listy. Wiadomo, że prezydent deklarował w wystąpieniach prasowych i oficjalnych stosunkach z Kancelarią Premiera, zamiar wyjazdu. I uważał, że powinna to być wspólna wizyta – mówiła wdowa po Rzeczniku Praw Obywatelskich Janie Kochanowskim, który zginął w Smoleńsku.
Brak „punktowania” Donalda Tuska podczas jego zeznań, może okazać się pożyteczny w finale procesu, kiedy dojdzie do końcowych przemówień stron. Pełnomocnicy będą mogli w usystematyzować i pogrupować wszystkie matactwa, uniki, a co najważniejsze, kłamstwa Donalda Tuska, jakie wygłosił w sądzie. Zebrać je i zawrzeć w jednym „uderzeniu”. Co ważne, Donald Tusk już nie będzie miał możliwości odparcia takiego skomasowanego ataku na jego kłamliwe opowieści. Będą jedynie próbowali odeprzeć je obrońcy Tomasza Arabskiego. Ale ich obrona nie będzie miała już tej siły i stopnia wiarygodności, jakie mogłyby mieć odpowiedzi samego Donalda Tuska.
Więc… może nie ma tego złego…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/391687-czy-slabosc-mozna-zamienic-w-sile-brak-punktowania-tuska-podczas-jego-zeznan-moze-okazac-sie-pozyteczny-w-finale-procesu