Poniedziałkowe przesłuchanie - w roli świadka - Donalda Tuska wielu osobom nasunęło na myśl krytyczne refleksje na temat byłego premiera i jego postawy przed i po tym, co stało się 10 kwietnia 2010 roku. I trudno się dziwić; padło w tej kwestii jednak tyle słów, że warto skupić się na innym aspekcie tego, co mieliśmy okazje obserwować w sądzie. Niestety, to również smutne wnioski, które zresztą nie dotyczą tylko tej konkretnej sprawy.
Mam na myśli stan (nie)przygotowania tych, którzy mieli Tuska przesłuchać, przycisnąć do muru gradobiciem trudnych pytań, zarzucić stertą dokumentów, cytatów i wątpliwości. Zamiast tego mieliśmy w dużej mierze do czynienia z nieporadną publicystyką, przy której przesłuchiwany mógł precyzyjnie odbijać piłeczkę i spokojnie sączyć przekaz, z którym przyszedł do budynku sądu. Po szczegóły odsyłam do artykułu Marka Pyzy.
Na konkretne dokumenty i precyzyjne wątki, które zostały pominięte podczas przesłuchania wskazuje też Witold Waszczykowski w wywiadzie dla naszego portalu. Trudno nie przyznać mu racji, choć wydaje się, że to dość elementarny research, jaki wykonałby każdy rzetelny dziennikarz przed wywiadem z Tuskiem, a tu przecież chodzi o przesłuchanie przed sądem. Trudno o optymizm po tym, co zobaczyliśmy w poniedziałek na sali sądowej.
Jeśli bowiem w tak ważnej, gardłowej sprawie osoby w jakiś sposób reprezentujące obóz dobrej zmiany (bo tak to chyba powinniśmy odczytywać) nie potrafią odrobić najprostszej i najbardziej oczywistej pracy domowej, jaką możemy mieć pewność, że w mniejszych sprawach jest inaczej? Że jest większa determinacja, przygotowanie, profesjonalizm?
W czasach głębokiej opozycji Jarosław Kaczyński lubił - nie bez racji - określać system Donalda Tuska i całej III RP mianem imposybilizmu. Brak woli politycznej determinował wiele obszarów naszego życia politycznego: niszczył dobre standardy, uniemożliwiał działanie instytucji państwa w wielu obszarach, sprawiał, że premier i ministrowie bezradnie rozkładali ręce. Nie przez przypadek tak dobrze przyjęło się określenie: Donald „Nic Nie Mogę” Tusk.
Niestety, ale w zbyt wielu ważnych kwestiach życia publicznego to się nie zmieniło. Jeśli spojrzeć na los istotnych przecież ustaw, które miały zmienić sposób finansowania mediów publicznych, uporać się z zagadnieniem dekoncentracji mediów, załatwić sprawę reprywatyzacji, zwiększyć ochronę życia czy symbolicznie podjąć kwestię degradacji, to widać, jak wiele - z różnych przyczyn - zaprzepaszczono. Nawet tak emocjonujące kwestie jak skala pomocy opiekunom osób niepełnosprawnych - zgrabnie wykorzystywana w czasach opozycji - dziś pokazuje, że skala wyzwań jest naprawdę duża, nie do załatwienia jedną ustawą czy sygnałem. Do tego dochodzi szereg spraw międzynarodowych, od które ekipa „dobrej zmiany” po prostu odbiła się od ściany. I znów - z różnych powodów, ale jednak, czego najbardziej jaskrawym przykładem była (i jest) nowela ustawy o IPN. Na oddzielną uwagę zasługuje klincz i szorstka współpraca między podkomisją a prokuraturą w sprawie wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej.
Wyliczankę można rozszerzyć o szereg mniejszych spraw czy gospodarczych obietnic (kwota wolna od podatku, wysokość VAT, etc.), ale machnijmy ręką, bo nie o to tutaj chodzi, by żonglować kolejnymi przykładami. Rzecz absolutnie fundamentalna jest oparta w tym, że ekipa PiS często odbija się od muru niemożności, imposybilizmu właśnie. Powtórzę - za tym stanem rzeczy, a może po prostu brakiem woli do próba przebicia muru stoją różne przyczyny. Czasem zwykły pragmatyzm, innym razem słupki sondażowe, w jeszcze innych kwestiach - złe oszacowanie własnych sił.
Ma to zresztą, to już bardziej ocena niż stwierdzenie faktu, przełożenie na poparcie dla obozu władzy. Dopóki PiS jest w uderzeniu i - niechby nawet długo i nie bez szkód, ale jednak skutecznie - szturmuje wspomniane mury, może liczyć na pewne poparcie dużej części społeczeństwa. Kiedy schodzi do defensywy i jest reaktywne - od razu widać to w badaniach opinii publicznej.
Czasem za wszystkim stoi niemoc urzędnicza, instytucjonalna, innym razem przelicytowanie w postulatach, które zderzają się z realiami i w tym pojedynku po prostu przegrywają. Zawodzą ludzie, górę biorą ambicje poszczególnych frakcji i polityków, albo po prostu wygrywa marazm. Przyczyn jest wiele.
Oczywiście, można też spojrzeć na sprawy inaczej i powiedzieć, że szklanka jest do połowy pełna, bo przecież sprawnie przeprowadzono i wdrożono program 500+, mamy uszczelnienie w zakresie VAT, solidny wzrost gospodarczy, spełniono realnie wiele obietnic (nie bez trudności i oporu), prokuratura pracuje w tak wielu wymiarach, że nie da się tego ogarnąć jednym tekstem, a poza tym liczne kwestie pozostają zapewne na drugą (i kolejne) kadencje. Szczerze zazdroszczę tego optymizmu, zresztą w tezach tych będzie sporo prawdy, ale jednak to tylko część rzeczywistości. Jak duża? Moim zdaniem - stanowczo zbyt mała, wracają słowa Olivera Twista: „I want more”. No właśnie, chcemy więcej.
A wniosek jest taki, że w zbyt wielu sprawach państwowotwórcza, wyrobiona przez lata tektura nie odpuszcza, państwo teoretyczne się broni, a próbę systemowego, profesjonalnego podejścia do kolejnych zagadnień bezlitośnie weryfikuje codzienność. Niby to wszystko banał, ale jednak dojmujący zwłaszcza w takich symbolicznych sprawach jak przesłuchanie Tuska, od którego zacząłem ten tekst.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/391644-jeszcze-po-wizycie-tuska-tektura-nie-odpuszcza-i-w-iv-rp-walka-z-imposybilizmem-okazuje-sie-trudniejsza-niz-myslano