Kiedy obóz PiS, zniecierpliwiony kolejnym vetem Prezydenta uznał, że do projektu nie wróci, obóz prezydencki – zamiast poprawek, jak się spodziewano – ukręcił głowę ustawie degradacyjnej. Właśnie rzecznik Krzysztof Łapiński oznajmił, że „sprawa nie będzie regulowana na poziomie ustawy”. A przecież chodziło jedynie o to, aby po 30 latach od obalenia komunizmu, uznanego za system zbrodniczy, oddać sprawiedliwość setkom tysięcy jego ofiar, tym żyjącym i tym zmarłym. Choć symbolicznie, choć w wymiarze minimum. I zdegradowanie tych, którzy w imię ideologii? własnych karier? umacniali reżim totalitarny. Kierowali armię przeciw własnemu narodowi, używali wojska przeciw obywatelom, prześladowali ludzi z uwagi na poglądy polityczne oraz przekonania religijne. Niemal 30 lat czekaliśmy – setki tysięcy kombatantów, w tym ja – na rozliczenie z komuną i postkomuną, czyli tymi, którzy zbudowali, a potem wspierali – i bynajmniej nie za darmo – Sowietię nad Wisłą. I oto pojawiła się szansa na przynajmniej symboliczne napiętnowanie zła, jakie WRON, KBW czy Informacja Wojskowa narodowi uczynili.
Lecz Pan Prezydent, na którego te setki tysięcy kombatantów, głosowało, niespodziewanie zawetował projekt ustawy! Powołując się na – uwaga – „konieczność sprawiedliwego potraktowania członków WRON, bowiem jedni byli bardziej, a inni mniej winni” lub „znależli się tam przypadkiem”. Czyżby, czyżby? To proszę mi podać jedno, jedyne nazwisko takiego „przypadkowego” członka WRON, wyższego oficera KBW lub pracownika Informacji Wojskowej. Przecież żeby doczekać się stopnia generała lub choćby pułkownika, należało służyć w tym wojsku wiele lat, no i mocno się zasłużyć. Wetując projekt ustawy, jako przykład tych „przypadkowych” członków do ew. degradacji, Pan Prezydent wskazał na gen. Mirosława Hermaszewskiego. Który natychmiast zaczął pojawiać się w mediach, powiedzmy sobie koncyliacyjnie, mainstreamowych, co także jest dowodem jego przynależności ideologicznej i opowiadać, że „był wtedy w Moskwie, że wpisano go bez jego woli”. A ja myślę, że zadzwoniono do niego – jak mówią dokumenty z IPN, telefonowano wtedy do wszystkich kandydatów – i zaproponowano członkostwo we WRON.
Czy Hermaszewski nie mógł powiedzieć „nie”? Oczywiście że mógł, ale nie powiedział. Był doskonale świadomy, że to jedno małe „nie” zrujnuje mu budowaną latami karierę. Więc powiedział „tak”. A członek Rady Państwa Ryszard Reiff, a setki tysięcy Polaków powiedziało „nie”, płacąc za to zdrowiem, rozbitą rodziną czy złamaną karierą.
Oczywiście, nikt nie twierdzi, że we WRON-ie, w Komitecie Centralnym czy w armii nie było hierarchii. Że – jak wspomniał prof. Cenckiewicz – „Zofia Grzyb miała ten sam status, co gen. Jaruzelski czy Kiszczak”. Ale czy nie jest to dowodzenie mniejszej szkodliwości dżumy niż cholery? No i nie ma na potwierdzenie tezy, że Mirosław Hermaszewski znalazł się we WRON przypadkiem. Wręcz przeciwnie. Np. podczas wręczania mu nominacji generalskiej, wygłosił do gen. Jaruzelskiego akt strzelisty. Wszedł w relacje agenturalne, co z pewnością pomogło mu w karierze, a nie zaszkodziło. Pracował w kontrwywiadzie, tak, ale i donosił na swoich kolegów z roku. Jest na to dowód, dokument z rozmowy operacyjnej, kiedy otrzymał pseudonim Długi. Potem szybko piął się po kolejnych szczeblach kariery, nawet odciął się od swojego brata, także wojskowego, który był mniej „spolegliwy”. Tak więc to, co mówi gen. Hermaszewski i przyjazne mu media, jest niepoważne, to liczenie na ignorancję Polaków. Są protokoły z posiedzeń WRON, Hermaszewski otrzymywał wszystkie informacje o tym, co się dzieje w Polsce, a w stanie wojennym działy się rzeczy straszne, z rozdzielnika, na warszawski adres. W IPN jest także opis aktywności gen. Hermaszewskiego w stanie wojennym. Przypadła mu wtedy rola pacyfikowania środowisk młodzieżowych w wojsku.
Po vecie tłumaczyłam sobie, pewnie Pan Prezydent nie wiedział do końca, co Hermaszewski i jego koledzy wyprawiali w stanie wojennym. Z pewnością będą to tylko małe proceduralne poprawki, lecz utrzyma się kierunek moralny projektu ustawy. Przecież chodzi jedynie o sferę symboli, o wskazanie kto był w PRL zdrajcą, a kto ofiarą. Bardzo się pomyliłam. Zamiast ustawy, będzie jedynie uchwała bez żadnej mocy prawnej, i mocno osłabionej wartości symbolicznej.
Co zadecydowało o takim kroku? Przecież degradacja skompromitowanych nie byłaby krokiem bez precedensu, także na świecie. Królowa Elżbieta II, na wniosek Cabinet Office nadaje, ale także pozbawia wysokich odznaczeń, nawet szlachectwa, tych, którzy okazali się ich niegodni. Kilka lat temu w kłopotach znalazł się prezes Royal Bank of Scotland, sir Fred Goodwin. Za co? Szlachectwo otrzymał za „wielkie zasługi w kierowaniu Królewskim Bankiem Szkocji”, który wkrótce potem omal nie zbankrutował, i na fali krytyki społecznej tytuł szlachecki Goodwinowi odebrano. W przeszłości honory odbierano kryminalistom, skreślonym z listy uprawianych zawodów lekarzom czy adwokatom, a ostatnio żyjącym, lecz także nieżyjącym już pedofilom. A więc zmarłemu w 2011 roku prezenterowi BBC i ikonie działalności charytatywnej, sir Jimmy Savile’owi, a zaraz potem ulubieńcom BBC, Rolfowi Harrisowi i Stuartowi Hallowi. Savile’owi odebrano szlachectwo pośmiertnie, i nikt nad tym nie bolał. Medale, odznaczenia, stopnie wojskowe nadaje się za wybitne osiągnięcia, cywilne i wojskowe, dla najlepszych, najwierniej służącym społeczeństwu, wspólnocie. A jak się mają do tego „budowniczowie komunizmu” czy „utrwalacze władzy ludowej”? I za odebraniem Goodwinowi oraz ikonom BBC, walczyły wszystkie brytyjskie media, i konserwatywne i lewicowo-liberalne. Bo chodzi tu o wymierzenie sprawiedliwości społecznej oraz ochronę całego systemu. Czyli zasady, że dobro powinno być nagrodzone, a zło ukarane. O zdrowie społeczeństwa, o możliwość wychowywania młodzieży i formowanie żołnierzy według przyjętych przez naród wartości. Ostatnia decyzja Pana Prezydenta jest więc krokiem do tyłu, rodzajem regresu w powolnym procesie re-edukacji Polaków, polskiego wojska. Innym argumentem jest czystość systemu, klasy politycznej. W brytyjskiej demokracji istnieją mechanizmy wykluczające skompromitowane jednostki z Westminsteru, z Downing Street, z Royal Bank of Scotland. Na Wiejskiej, w warszawskim, gdańskim czy łódzkim Ratuszu, w wymiarze sprawiedliwości – jeszcze nie.
Czy nie nadszedł jeszcze czas prawdy, sprawiedliwości społecznej, bez której naród traci azymut moralny, gubi się w szarej strefie między dobrem a złem? Czyżby Pan Prezydent już rozpoczął swoją kampanię wyborczą? Integrację elektoratu pod hasłem „kochajmy się!” i „przecież wszyscy jesteśmy Polakami”? Batalię o nową konstytucję z rozszerzonymi prerogatywami prezydenckimi? Z pragmatycznego punktu widzenia te trzy veta, to strzał w stopę, przecież te 4 – 7% wyborców SDL z pewnością nie będą na niego głosować, a powoli wymyka mu się elektorat własny. Bo czuje się opuszczony i zlekceważony - więc nikt nie powinien się dziwić, jeśli to odbije się na wynikach wyborów za dwa lata. Tak właśnie działa demokracja.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/391574-a-w-starych-demokracjach-sie-degraduje-i-basta