Pod koniec marca b.r. antykorupcyjna agenda Rady Europy zwana GRECO zadekretowała w oficjalnym raporcie, że „zmiany wprowadzone w 2017 r. do ustaw o Sądzie Najwyższym, o Krajowej Radzie Sądownictwa i o sądach powszechnych w Polsce nie są zgodne ze standardami antykorupcyjnymi”, wypracowanymi na forum tejże Rady. Można by oczywiście przy tej okazji rzec, że Rada Europy to ciało całkowicie zbędne, taka terapia grupowa dla posłów średniego szczebla, gdzie kraje zachodnie uczą kraje wschodnie, a więc mniej doświadczone, co to przejrzystość, demokracja i państwo prawa. O wiele zabawniejsze jest jednak przyjrzenie się temu jak stosowanie tych wysokich standardów, których w Polsce rzekomo brak, wygląda w praktyce, to znaczy w samej Radzie Europy.
A nie wygląda najlepiej. Członkowie Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, w tym politycy z Niemiec, mieli bowiem przyjmować łapówki z Azerbejdżanu. Tak wynika z oficjalnego raportu ze śledztwa rozpoczętego rok temu, po tym jak do mediów przeciekły informacje, że niektórzy członkowie ZP Rady Europy tak bardzo ujęli się za demokracją, a raczej jej brakiem, w autorytarnie rządzonym przez Ilhama Alijewa Azerbejdżanie, że stali się jego lobbystami. W zamian za znaczne korzyści majątkowe. O dziwo przodowali w tym posłowie niemieckiej chadecji. Raport na temat korupcji w Radzie Europy został opracowany przez dwóch byłych sędziów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, Nicolasa Bratzę i Elisabet Fura, oraz Jean’a-Louis’a Bruguière’a, jednego z najbardziej znanych francuskich sędziów śledczych.
A wynika z niego, że członek Zgromadzenia Parlamentarnego w latach 1999-2010 Eduard Lintner z bawarskiej CSU był „kluczowym lobbystą” Azerbejdżanu. W latach 2012-2014 miał otrzymać z Baku prawie 820 tys. euro za pośrednictwem trzech spółek słupów z siedzibą w Wielkiej Brytanii. Drugą lobbystką Azerbejdżanu była posłanka CDU Karin Strenz. Miała ona wykorzystać misje obserwacyjne w Azerbejdżanie do tego, by nawiązać kontakty z tamtejszym reżimem. Ile pieniędzy przyjęła w łapówkach nie wiadomo. Na celowniku śledczych jest też włoski chadek Luca Volontè. Miał w latach 2012-2014 przyjąć łapówki z Baku w wysokości 2,4 mln euro. Pieniądze popłynęły na jego konto w jednym w banków w Mediolanie poprzez spółki słupy w Wielkiej Brytanii i na wyspach Marshalla. Volontè zajmuje się włoska prokuratura, która zarzuca mu m.in. pranie brudnych pieniędzy.
Konsekwencją korupcji niektórych członków ZP Rady Europy było to, że liczne rezolucje potępiające azerski reżim, choćby ta wniesiona w 2013 r. przez niemieckiego posła Christoph Strässera wzywająca do uwolnienia tamtejszych więźniów politycznych, nie zostały przegłosowane. Według mediów za Odrą Azerbejdżan uprawiał swoistą „kawiorową dyplomację” i kupował sobie przychylność ciała, które roszczy sobie prawo do oceny, kto i gdzie przestrzega standardów demokratycznych czy antykorupcyjnych. W przypadku Volontè był on tak wdzięczny za to, że azerski polityk Elkhan Suleymanow, jego kolega z ZP Rady Europy, opłacił mu lot do Baku w klasie biznesowej, że – jak pisze portal euractiv.com – po swoim powrocie wysłał mu wiadomość, w której zachwycał się ich „nową, wielką przyjaźnią” i dziękował za „kosztowne prezenty”. Volontè wysłał wówczas także wiadomość do azerskiego lobbysty Musluma Mammadova zapewniając go, że „może na niego liczyć”.
Z przeprowadzonego dochodzenia wynika, że od czasu przyjęcia do Rady Europy w 2001 r. bogata w ropę była republika radziecka stworzyła sobie w ten sposób prawdziwą sieć sympatyków. Niemieccy Socjaldemokraci wezwali Karin Strenz do tego, by zrezygnowała z mandatu do Bundestagu. Wezwali także chadeków do tego, by namówili ją do rezygnacji. Były przewodniczący ZP Rady Europy Pedro Agramunt także ma poważne kłopoty. Hiszpański polityk flirtował bowiem nie tylko z azerskim reżimem ale także z Baszarem al-Asadem. Jak piszą śledczy w swoim raporcie „jego wybór na szefa ZP Rady Europy mógł być wynikiem korupcyjnego procederu”. Za Azebrbejdżanem w Radzie Europy miał także lobbować obecny sekretarz stanu w hiszpańskim MON Augustin Conde. Niewykluczone, że także inne państwa należące do Rady Europy, i mające problemy z demokracją, jak Turcja czy Rosja (do rady Europy należy 46 państw), kupowały sobie przychylność członków Zgromadzenia Parlamentarnego.
Cóż, najciemniej jest jak wiadomo pod latarnią. Tylko dlaczego do licha mamy się dać pouczać ludziom, których każdy, byle jaki satrapa może sobie kupić, w niektórych przypadkach za marną puszkę kawioru, lot w klasie biznesowej czy pobyt w luksusowym hotelu?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/391534-caviargate-w-radzie-europy-czyli-o-tym-jak-nie-spelniac-antykorupcyjnych-standardow-ktorych-sie-wymaga-od-innych