Rafał Trzaskowski – kandydat PO na prezydenta Warszawy ujawnił pierwszy punkt swojego programu. Jego zdaniem, Warszawie brakuje hali widowiskowej i z tego powodu omijają ją ważne koncerty. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, problem w tym, że wśród warszawskich wyborców nie brakuje ludzi, którzy podobnie jak on uważają, że jednym z najważniejszych dziś problemów miasta jest kiepskie nagłośnienie sal koncertowych.
Warszawa to miasto specyficzne. Przez wiele lat przyciągało i nadal przyciąga egoistów, którzy dostrzegają wyłącznie własne potrzeby i im bardziej awansują na zawodowej i finansowej drabinie kariery, tym bardziej gardzą otaczającym pospólstwem. Całkiem rozsądny tekst napisał na ten temat Grzegorz Sroczyński (tak, tak, do niedawna w „Gazecie Wyborczej”), który przyczyn porażki liberalnych środowisk w wyborach 2015 roku, szuka m.in. w odgradzaniu się (często fizycznym – na zamkniętych osiedlach) od realnych problemów ludzi. Rafał Trzaskowski i jego „hale widowiskowe” to idealny wręcz przykład tego zjawiska.
Jednak na warszawskiej mapie wyborczej zaczyna się wreszcie coś dziać. Prawica bardzo długo zwlekała z przedstawieniem własnego kandydata. Powód? Brakowało chętnych do rywalizacji z Trzaskowskim. Nikt bowiem nie wierzy, że stolicę można odbić Platformie, a przegrana z Rafałem Trzaskowskim to już byłby naprawdę duży prestiżowy cios. Jest jednak jeden wyjątek. Tym wyjątkiem jest Patryk Jaki, wiceminister sprawiedliwości i polityk Solidarnej Polski. Jedynie on wierzy w zwycięstwo i gotów jest podjąć rękawicę.
Muszę uczciwie przyznać, że z dużym dystansem podchodziłem do kandydatury Jakiego. Miałem (i ciągle mam wrażenie), że pomimo jego ogromnych zasług w komisji weryfikacyjnej, niespecjalnie rozumie on problemy Warszawy. Krytykowałem jego pomysły związane choćby z polityką komunikacyjną, nie chciałbym bowiem, aby moje miasto zmieniło się w plątaninę autostrad i parkingów (a mówię to jako osoba zmotoryzowana). Przeciwnie, chciałbym, aby znowu dało się tu normalnie żyć, normalnie – a więc na ile to możliwe, w spokojnym rytmie, a nie w nieustannym pędzie do kasy: samochodami, autostradami, w cuchnących korkach itd. Chciałbym, aby Warszawa przypominała raczej miasta europejskie a nie azjatyckie.
Jaki ma jednak jedną ogromną zaletę, która spowodowała, że patrzę dziś na jego potencjalną kandydaturę – pomimo tych zastrzeżeń – z sympatią. On chce wygrać. A to podstawowy warunek startu w wyborach. Mam też nadzieję, że dzięki przewodniczeniu komisji weryfikacyjnej znacznie lepiej rozumie on realne problemy, z którymi stykają się warszawiacy. Nie hale widowiskowe, nie kolejne apartamentowce, lecz tę całą zamiataną dotąd pod dywan (aby nie psuła obrazu „miasta ludzi sukcesu”) sferę krzywdy i niekiedy biedy.
Do startu w wyborach prezydenta Warszawy namawiany jest też Stanisław Tyszka z ruchu Kukiz‘15. Jeśli się zdecyduje na kandydaturę, Warszawę może czekać naprawdę zażarta batalia, w której nic z góry nie będzie przesądzone. To dobre wiadomości, oznaczają bowiem, że zaczyna się wreszcie przełamywać psychologiczna bariera przed starciem z PO.
Warszawa zasługuje na znacznie więcej niż rządy pogrobowców Hanny Gronkiewicz-Waltz. Nic nie jest jeszcze stracone. Pod warunkiem, że kandydaci nie zapomną o istnieniu zwykłych warszawiaków. Tu naprawdę nie mieszkają sami miłośnicy koncertów. I nie każdy żyje na grodzonym osiedlu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/391269-warszawe-moze-czekac-naprawde-zazarta-batalia-w-ktorej-nic-z-gory-nie-bedzie-przesadzone