Artykuł ukazał się w tygodniku „Sieci” (16/2018).
Przy okazji ósmej rocznicy katastrofy smoleńskiej przeczytałem kilka wspomnień o ofiarach tragedii z 10 kwietnia 2010 r. Koledzy z mediów – z obu stron dzielącej Polskę barykady – o uczestnikach nieszczęsnej wyprawy do Katynia pisali ciepło, w bardzo osobistym tonie. Okazało się, że wielu dziennikarzy czy publicystów znało zmarłych polityków nie tylko zawodowo, lecz też prywatnie, że byli z nimi na ty. Dla nich tragedia w Smoleńsku nie była wyłącznie dramatem polskiego państwa. To był koszmar całkiem osobisty. Miałem to szczęście, że siedem lat przed Smoleńskiem zostałem zmuszony do odejścia z zawodu. Nie całkowicie – po prostu wypchnięty z mojej ówczesnej redakcji przestałem być politycznym reporterem i przyjąłem posadę edytora winnym piśmie. Już nie chodziłem do Sejmu, nie pisałem tekstów, ale całymi dniami siedziałem za biurkiem i poprawiałem to, co napisali inni.
Przez te siedem lat w polskiej polityce wiele się zmieniło, także personalnie. Dzięki temu wśród pasażerów Tu-154M lecącego do Smoleńska nie miałem znajomych, większości z nich nawet nie zdążyłem poznać. Mój ból 10 kwietnia był ogromny, ale to nie była sprawa osobista. Dlatego napisałem, że miałem szczęście. Niezależnie od Smoleńska – zawsze uważałem, że dziennikarz powinien unikać fraternizowania się z politykami, przechodzenia z nimi na ty. Nic dobrego z tego nie wynika: polityk, który przyjaźni się z dziennikarzem, uważa, że może od niego oczekiwać odpowiedniego opisywania wydarzeń. Z kolei dziennikarzowi zaprzyjaźnionemu z politykiem trudno jest go pryncypialnie skrytykować, gdy na to zasługuje.
Żeby nie było wątpliwości: sam święty nie jestem, jako młody i głupi reporter przeszedłem na ty z pewnym bardzo dziś znaczącym politykiem, z drugim się zbliżyłem, gdy był odstawiony na boczny tor i sądziłem, że do polityki już nie wróci. Z kilkoma znam się z czasów, gdy byli dziennikarzami lub z działalności w NZS. Ale gdy inni proponowali mi „tykanie”, konsekwentnie odmawiałem.
Ogromny wymiar tragedii smoleńskiej dziennikarskie zasady etyczne osłabił, a późniejsza wojenka ostatecznie je zlikwidowała. Dziś polski świat dzieli się na dwa obozy polityczne, a w każdym są politycy i dziennikarze. Swoi wspierają swoich, zamiast patrzeć im na ręce. Nawoływanie, aby nie przechodzili z sobą na ty, brzmi naiwnie i prostodusznie. Szkoda.
Autor jest szefem portalu tygodnik.tvp.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/391250-moje-smolenskie-szczescie-swoi-wspieraja-swoich-zamiast-patrzec-im-na-rece
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.