W którymś z ostatnich wywiadów prof. Andrzej Zybertowicz, w kontekście promocji Polski za granicą - znów wspomniał o swojej MaBeNie czyli maszynie bezpieczeństwa narracji. Znów powiało uniwersyteckim kampusem, znowu wykładowca uwodził efektownymi konstrukcjami socjologicznymi, ale i tym razem wiedzy nam od tego nie przybyło.
A to, że „MaBeNa i mechanizmy jej podobne, mogą działać jedynie w ramach tkanki instytucjonalnej nowego rodzaju”, a to o konieczności usieciowienia pożądanych działań reformatorskich”, i to raczej sieciowych niż punktowych lub klinowych. Typowy uniwersytecki vollapuk, z którego w istocie niewiele wynika. Choć i tak dobrze, że Pan Profesor wycofał się z koncepcji MaBeNa „punktowej” na rzecz „sieciowej”, co wydaje się znacznie sensowniejsze, zgodne z podstawami wiedzy PR-owskiej, oraz zdrowym rozsądkiem.
Patrząc na wciąż żywy – mimo zawieszenia broni pod pomnikiem Bohaterów Getta - konflikt polsko – izraelski oraz ostatnią odsłonę procesu z niemiecką ZDF - powraca pytanie: w jaki sposób promować Polskę, prawdę o jej historii, doświadczeniach i osiągnięciach, nośniki, formaty, sposoby i osoby, aby osiągnąć większą skuteczność niż dotąd? Do tej pory próbujemy to robić poprzez artykuły i książki, filmy dokumentalne i fabularne, ekspozycje wystawowe, koncerty muzyki poważnej i rozrywkowej, udział polskich polityków i dziennikarzy w zagranicznych stacjach radiowych czy telewizyjnych. Przybyły także nowe nośniki: muzea, tradycyjne i interaktywne, graphic books, czyli dawne poczciwe komiksy, gry komputerowe, „ruchome billboardy”, etc. Jednak należy dodać, że we wszystkich tych konkurencjach jesteśmy na początku drogi. Wiadomo dlaczego, bo do tej pory dramatycznie zaniedbywaliśmy politykę historyczną. A w istocie inaczej – dlatego, że PRL uprawiała politykę historyczną zgodną z interesem Kremla, a III RP - Brukseli. I dopiero teraz, w okresie Dobrej Zmiany zorientowaliśmy się, że nasza polityka historyczna służy interesom wszystkich innych – Rosji, Niemcom, Izraelowi, Unii Europejskiej - tylko nie Polsce. Najwyższy czas odrobić zaległości.
Cel ten nie będzie możliwy do osiągnięcia bez prawdziwych fachowców od promocji, i rozszerzeniu frontu promocyjnego z trzech ośrodków dyspozycyjnych - prezydenckiego, rządowego oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych – na inne agendy, rządowe oraz pozarządowe. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Edukacji, Techniki i Innowacji i Rolnictwa, wszędzie tam, gdzie istnieje jakakolwiek, nawet najmniejsza łączność z zagranicą. Podobno już to robią, ale są to najwidoczniej działania nieporadne - widoczny brak wzorców? koncepcji i pomysłów? motywacji? - skoro jesteśmy tak mało skuteczni. Niespecjalnie ze swoich zadań wywiązuje się nowa instytucja, dedykowana promocji naszego kraju, Polska Fundacja Narodowa. Już dorobiła się poważnych głosów krytyki. A to fatalne decyzje jak 20 mln na promocję sympatycznego skądinąd Mateusza Kusznierewicza, to znów brak transparentności działania i przepływu finansów - patrz: przegrana sprawa z dziennikarzem Janem Kunertem – czy omijanie procedur jak publiczne przetargi i konkursy. Prócz ministerstw, państwowych agend oraz organizacji pozarządowych, jest też parlament. Ile milionów złotych rocznie płacimy na wycieczki zagraniczne naszych posłów i senatorów? Z tych wojaży po świecie musi coś dla polskiego interesu narodowego wynikać. Europosłowie - martwi mnie ciągła obecność naszych euro deputowanych, brylujących od rana do nocy w polskich mediach. Bo informowanie nas tutaj, w kraju, o tym, co się dzieje w Brukseli, w Europie, to tylko połowa ich obowiązków.
Drugie 50%, to informowanie i promocja Polski za granicą, przekonywanie brukselskich mandarynów o naszych racjach, na sesjach plenarnych, spotkaniach kuluarowych, podczas oficjalnych i nieoficjalnych brunchów, lunchów i dinners. Prawdziwym eldorado możliwości promocyjnych są kontakty z ambasadami, akredytowanymi w Polsce. Choćby bankiety z okazji urodzin królowej w brytyjskiej, rocznica zburzenia Bastylii we francuskiej, Independent Day w amerykańskiej, to prawdziwe kopalnie wiedzy i zarazem szansa na transfer informacji o polskiej historii, suflowanie naszej narracji. Piszę o tym dlatego, że na takich spędach w ambasadzie brytyjskiej spotykam głównie polityków PO i SLD, z rzadka PiS i dziennikarzy konserwatywnych. A przecież każda droga jest dobra, jeśli prowadzi do celu.
Chciałabym przedstawić kilka innych – poza artykułami, dokumentami czy ekspozycjami sztuki – formatów promocyjnych, mało lub zupełnie nieznanych, bo a/ skierowanych na zagranicę, i b/ jakoś słabo obsługiwanych przez nasze media. Ale one są, a niektóre z nich znakomicie działają. Np. MSZ prowadzi rozmowy z brytyjską World Service BBC i z amerykańską stacją Fox News na realizację, za nasze pieniądze, klipów, promujących Polskę. Pierwsza ma powędrować kanałami jakby nie było lewicowo-liberalnej BBC World News na cały świat, druga, skierowana do odbiorcy konserwatywnego, na Stany Zjednoczone, czyli dwie różne formuły. W tych zleceniach należy pamiętać o tzw. kontencie, który ma być dokładnie taki jak my sobie życzymy. Z negocjacji z Brytyjczykami pamiętam pikantną scenę, kiedy zaprezentowali nam swoją propozycję klipu promocyjnego! Formalnie bez zarzutu, dynamiczny, kolorowy, ale zawartość? Jednym słowem, znając poziom wiedzy Brytyjczyków i reszty świata o Polsce, trzeba było wymienić cały kontent, fakty, nazwiska. Nie 26-letnia polska baletnica, znana rodzinie i wąskiemu kręgowi świata tańca, lecz Kopernik i Maria Curie Skłodowska, Ignacy Paderewski i Bronisław Malinowski.
Największym i najbardziej rokującym projektem jest chyba Polsko – Brytyjskie Forum Belvedere. To inicjatywa strategiczna i na najwyższym szczeblu. Chodzi o to, żeby równolegle do rozmów międzyrządowych, uruchomić nowe kanały komunikacji, brytyjskie media, organizacje pozarządowe, ośrodki uniwersyteckie i polonijne, które będą informowały o partnerze strategicznym – Polsce. I w drugą stronę – w Polsce o Wielkiej Brytanii. Z brytyjskiej strony – były szef brytyjskiej dyplomacji w rządzie Margaret Thatcher sir Malcolm Rifkind i aktualny minister ds. Europy i Ameryki sir Alan Duncan. A podczas ubiegłorocznej edycji i drugiej, kilka tygodni temu pojawili się znani brytyjscy dziennikarze jak Henry Foy z Financial Timesa, Annabelle Chapman z Independenta czy znana prezenterka BBC o polskich korzeniach, Kasia Madera.
W tym roku siedem paneli koncentrowało się na aktualnych problemach naszych dwustronnych relacji, m.in. „Polskie i brytyjskie spojrzenie na świat i zagrożenia stamtąd płynące”, „Imigracja, i jak sobie z nią radzić?” „Wspólna przeszłość, wspólna przyszłość’, bodaj najtrudniejszy, ale i chyba najciekawszy, którego moderatorem był red. Jacek Karnowski. Bo obok wątku „Polska w historii brytyjskiej i Wielka Brytania w polskiej”, zawierał inny, „Holocaust memory”, którego przekaz wywołał burzliwą dyskusję na sali. Pośród rozmówców widać było posłów do Izby Gmin jak Daniel Kawczynski czy Eric Pickles, europejskie autorytety z dziedziny politologii i historii jak dr Robert Niblett z Chatham House, prof. Norman Davies, były przedstawiciel Wielkiej Brytanii przy ONZ prof. Butterwick-Pawlikowski, znawca i entuzjasta Polski prof. Robert Frost, ekspert ds. imigracji ksiądz Waldemar Cisło, dyrektor organizacji pozarządowej Kościół w Potrzebie, etc, etc. To był skład z najwyższej półki.
Z pewnością Forum Belvedere nie byłoby tak udane i zgodne z naszym interesem, gdyby nie negocjacje z naszej strony. Trzeba było negocjować dosłownie wszystko, uczestników, tematy paneli, aby były zgodne z naszymi potrzebami. Dla nas najważniejsze było zasuflowanie maksymalnej ilości informacji o Polsce i Polakach, więc naciskaliśmy na rozszerzenie wiedzy o polskiej historii, tradycji, współczesnych osiągnięciach. I zaproponowaną sesję „WW2 towards a better understanding of our shared history”, rozciągnęliśmy na całą naszą historię aż do dziś. Taka jest potrzeba chwili. Dalej, w panelu „Społeczne i kulturowe przemiany w Polsce i w UK”, gdzie Brytyjczycy chcieli zająć się bezdomnością i współczesnym niewolnictwem”, poprosiliśmy o zamianę „współczesnego niewolnictwa”, które nie jest naszym problemem, na „pomoc niepełnosprawnym w dostaniu się na rynek pracy”. A w punkcie „Kryzys imigracyjny i jak się z tym uporać?”, ekspert ksiądz Waldemar Cisło wyjaśniał, dlaczego pomoc na miejscu, w Syrii czy Iraku, jest efektywniejsza i znacznie tańsza niż zapraszanie imigrantów do Europy. Była to szansa, żeby powiedzieć, że choć mamy 1 mln Ukraińców, 150 tys. Wietnamczyków i muzułmanów, polskich Tatarów, w Polsce nie odczuwa się tarć społecznych. Bo zamiast polityki multi culti przyjęliśmy inny model integracji, chyba bardziej partnerski. Polskie państwo uznaje i wspiera mniejszości narodowe, etniczne, religijne, ale te wspólnoty akceptują nasze prawo i obyczaje. A więc stałe cykliczne imprezy bilateralne czy międzynarodowe jako kolejny nośnik informacji i promocji Polski za granicą.
A teraz rondem do początków artykułu. We wszystkich formatach promocyjnych te same elementy – czuwanie nad zawartością przekazu, jednolity message, konsekwentne suflowanie polskiej narracji, bogactwo formuł. Należy także rozciągnąć front promocyjny – i ostatnio promuje to nawet prof. Zybertowicz, wycofując się z MaBeNy „punktowej” na rzecz „sieciowej” - najszerzej jak to tylko możliwe. Trzeba otwierać nowy front za frontem. Bez rozdzielania włosa na czworo, jasno i odważnie prezentować prawdę – która nie jest ani polska ani niemiecka, ani izraelska, tylko nasza wspólna. Czyli zgodna z faktami, a nie tylko z jednostkowym, indywidualnym doświadczeniem, w dodatku przesianym przez sito pamięci i uprzedzeń późniejszych 75 lat. Albo upartą, hucpiarską ideologizacją prawdy przez światowe media lewicowo-liberalne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/391095-recepty-na-promocje-polski