Sobotnia konwencja Prawa i Sprawiedliwości i pomysły, jakie przedstawili tam politycy obozu „dobrej zmiany” sprawiły, że Zjednoczona Prawica znów przejęła polityczną inicjatywę. To o propozycjach PiS się mówi, to wokół takiej, a nie innej agendy ustawione są dyskusje. Celnie zwrócił uwagę Adam Hofman, że zwłaszcza na tle opozycji wyglądało to na prowadzenie walki w zupełnie innej wadze; cięższej. PiS złapało oddech. Na jak długo i co z tego wynika?
Oczywiście najprostsza odpowiedź na tak postawione pytanie jest taka, że skoro rozdają pieniądze, to media się tym zainteresują, a zapewne i sondażowe słupki im wzrosną. Ale to mało uczciwa droga na skróty w rozumieniu naszej rzeczywistości i niewiele w niej prawdy (choć trochę zapewne tak).
Głębszy oddech wynika nie tylko z deklaracji o jednym czy drugim programie społecznym, ale na swoistym powrocie do źródeł, które mocno przyczyniły się do podwójnej wyborczej wiktorii w roku 2015. W czym rzecz? Powrót do źródeł to skupienie się na tym, czym żyją Polacy - zamiast przepychanek na poziomie „warszawskim”; kłótni o nagrody dla polityków, opowieści o dobrych danych budżetowych, innowacjach i rewelacyjnych prognozach agencji ratingowych (skądinąd tematach ważnych, ale kompletnie nieczytelnych dla odbiorców) i kłótni nierzadko wewnętrznych, sprowokowanych na własne życzenie we własnym obozie politycznym. Upraszczając jeszcze bardziej: to zerwanie z zajmowaniem się sobą i grami w stylu symbolicznym dla III RP.
Postawienie przez premiera Mateusza Morawieckiego na konkret (co ważne, konkret do zweryfikowania i sprawdzenia) to jedna z najkrótszych dróg do wyjścia z tego klinczu, w jakim PiS znalazło się w ostatnich tygodniach. Wyprawka szkolna, poprawa jakości lokalnych dróg czy podjęte wkrótce (już w środę) zobowiązania w programie „Dostępność+” to dobre przykłady konkretów, o które może oprzeć się polityka obozu „dobrej zmiany”. Co istotne, o tym wszystkim można mówić ponad kanałami medialnymi, bez permanentnych utarczek i obaw, że pomysły zostaną zmanipulowane czy wypaczone. To utworzenie by-passów, za pomocą których dociera się do wyborców, a zarazem najprostsza i najbardziej uczciwa umowa z wyborcami: proponujemy Wam kilka namacalnych pomysłów, a Wy możecie za kilka tygodni czy miesięcy powiedzieć: „sprawdzam”.
Rzecz jasna możemy - i to zresztą robimy w debacie publicznej - zastanawiać się bez końca nad każdym z punktów zaproponowanych w ramach „Piątki Morawieckiego”, dopytywać o koszt obietnic, szczegóły, ewentualne zamienniki, oceniać skalę populizmu. Rozważać, czy nie trzeba nam bardziej wolnorynkowych, a może bardziej socjalnych działań. Wszystko to jest potrzebne, ale wyborcom został wysłany jasny sygnał z centrum PiS: mamy pomysł na zmianę Polski, także tej Polski wokół Was; w Waszych miasteczkach, wsiach, powiatach. Podobne wyczucie miał w pewnym momencie Donald Tusk (tak, tak), gdy stawiał w kampanii na retoryczne „nierobienie polityki”, tylko „budowanie mostów, boisk i dróg”. Ekipa Jarosława Kaczyńskiego musi iść i idzie dalej: nie odrzuca polityki jako złej, ale pokazuje, że służy ona do realizowania pewnych celów, które da się odczuć nawet w najbliższym otoczeniu.
To powtórzenie wyświechtanego banału, ale jest w nim sporo prawdy: PiS dużo obiecuje, czasem zapewne ponad stan i możliwości, a opozycja zajmuje się przekazem wyłącznie politycznym. Trudno mieć pretensje do Platformy czy Nowoczesnej, że chcąc obalić rządy PiS mówią i skupiają się na działaniach tej partii, ale dopóki nie podejmą rękawicy na licytację programową (niechby nawet czasem populistyczną), nie mogą liczyć na przełamanie polityczne. Maksimum możliwości w takim układzie politycznym jest osiągnięcie jakiegoś przesilenia - i to głównie z powodu samobójczych bramek obozu PiS, a nie własnych składnych akcji. Tak jest i tym razem.
Pozostaje jeszcze pytanie o to, czy taka kontrofensywa PiS (programowa, oparta o obietnice) byłaby potrzebna i miałaby miejsce, gdyby nie ostatni klincz. Zapewne tąpnięcie sondażowe było katalizatorem takich ruchów. Nie wiem też, czy lekcja z ostatnich tygodni została wyciągnięta właśnie taka, ale jeśli obóz „dobrej zmiany” chce dalej święcić triumfy, to musi postawić na taki właśnie przekaz: do Polaków, o Polsce, często tej lokalnej, zamiast wyłącznie o dużej polityce i danych makrogospodarczych.
W wulgarny sposób określił to Bartłomiej Sienkiewicz na jednej z taśm:
Bo jego podstawowe pytanie jest: a co ja z tego k…a mam?! Gdzie jest ten pieniądz u mnie w portfelu? A nie że ma wyp…ego orlika przed oknami, bo on ma w d…e tego orlika, podobnie ma tę autostradę w d…e! Bo dla niego jest pytanie o efekt rozbudzonych aspiracji, jak się rozbudziło aspiracje, to są pewne konsekwencje.
Jeśli Polacy odczują „dobrą zmianę” i niekwestionowany przez nikogo gospodarczy rozwój naszego kraju we własnych portfelach, lepszych drogach prowadzących do domów na głębokim Podlasiu czy Podkarpaciu i większej stabilności ekonomicznej, szybciej zaakceptują i przychylniejszym okiem spojrzą na wielkie projekty polityczne. To banalne, ale często umyka wielu komentatorom, politykom, gadającym głowom.
Zarazem wciąż nierozwiązana pozostaje kwestia komunikacji - zwłaszcza w zakresie resetów i zwrotów po poprzedniej wersji „dobrej zmiany”. Ale to temat na zupełnie inną opowieść i inny tekst.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/390628-oddech-zlapany-przez-pis-po-konwencji-to-dowod-ze-sukces-tej-ekipy-tkwi-w-konkrecie-i-bezposrednim-przekazie-a-nie-grach-ala-iii-rp
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.