Organizacje uliczne typu KOD jeśli nie przyciągają tylko Boratów, to zamieniają w nich nawet takich ludzi jak Wałęsa czy Frasyniuk.
Najważniejszym i najbardziej znamiennym komunikatem po blokadzie przez Obywateli RP biura przepustek w Sejmie było zdjęcie Pawła Kasprzaka, lidera tej organizacji, przysypiającego na kanapie w asyście dwóch kobiet (w jednym z pomieszczeń biura). Gdy po wielu godzinach straż marszałkowska wyniosła protestujących, Kasprzak zaczął się odgrażać marszałkowi Markowi Kuchcińskiemu (w stylu pasującym do jego postaci, więc wyjątkowo przaśnym), że wkrótce tam wróci. Organizacja Obywatele RP zdaje się kończyć swój żywot w równie żałosnym stylu jak Ruch Obrony Demokracji. Jeszcze 10 kwietnia 2018 r., w ósmą rocznicę katastrofy smoleńskiej, przedstawiciele obu organizacji próbowali pokazać, że wciąż istnieją, choć werwy i życia było w tym tyle, ile na powierzchni Księżyca. Nie pomogła nawet Agnieszka Holland, starająca się od jakiegoś czasu stać się współczesną wersją Aleksandry Kołłontaj, przewodzącej Żenotdiełowi w czasach bolszewików i uważanej za najbardziej wpływową kobietę w otoczeniu Lenina.
Porażka KOD, obywateli RP oraz obywatelki Holland wynika z prawidłowości. Podobne ruchy powstały na Węgrzech po odzyskaniu w 2010 r. władzy przez Fidesz Viktora Orbana i choć początkowo były głośne, malowniczo awanturnicze i miały wzięcie w postępowej Europie, po kilku latach się wypaliły i stały własną karykaturą. Także dlatego, że zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech nie miały prawdziwych liderów, lecz postacie przypominające Borata, fikcyjnego dziennikarza z Kazachstanu, wymyślonego i granego przez Saszę Barona Cohena. Tym bardziej można się dziwić Agnieszce Holland, która na graniu się zna. Chyba że chce uczestniczyć w farsie w stylu „Da Ali G Show” (mateczniku Borata), choć nie podejrzewam jej o takie gusta. Jest zresztą coś charakterystycznego w tych ruchach ulicznych czy happeningowych, że jeśli nawet nie przyciągają Boratów, to zamieniają niektórych ludzi w Boratów. A najlepszymi tego przykładami są Władysław „Borat” Frasyniuk czy Lech „Borat” Wałęsa. Zresztą nawet w najlepszej fazie funkcjonowania w Polsce ruchów ulicznych im. Borata, kiedy jeszcze przyjmowały one poważne oblicze, wiecowe autoprezentacje i wystąpienia takich „poważnych” politycznych liderów jak Grzegorz Schetyna, Ryszard Petru czy Władysław Kosiniak-Kamysz mocno zajeżdżały Boratem. Nie wspominając najbardziej udanych żeńskich wcieleń Borata, czyli np. Joanny Scheuring-Wielgus, Moniki Wielichowskiej czy Kamili Gasiuk-Pihowicz. Najwyraźniej uliczne organizacje już tak mają, że przyciągają egzotyczne jednostki, a te w miarę normalne egzotyzują.
Mówiąc poważnie, ani w Polsce, ani na Węgrzech uliczne organizacje im. Borata nie przerodziły się w żadną poważną siłę polityczną. Tak jakby w ogóle nie miały takiego potencjału. I być może nie trzeba było się ich w ogóle bać, co zdaje się w Polsce zdarzyło się latem 2017 r., gdy boratowców protestujących przed sądami (trochę poważniejszych niż zwykle, bo zasilonych przez prawników) na serio potraktował przynajmniej prezydent Andrzej Duda. W 2017 r. wyraźnie było widać, jak zwiędły uliczne organizacje na Węgrzech. A one były znacznie potężniejsze niż w Polsce, gdyż 50 tys. ludzi w 10-milionowych Węgrzech robi większe wrażenie niż 20 tys. osób w 37-milionowej Polsce. Uliczne organizacje, przynajmniej w Polsce i na Węgrzech, służą do wyrażania czy wręcz kanalizowania emocji, natomiast w polityce i tak liczą się partie. Dotyczy to także organizacji kobiecych, np. Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, organizatora najliczniejszych protestów. Tym bardziej liczą się partie jako byty w miarę przewidywalne, że ulica bardzo sprzyja egzotyce, o czym można się było przekonać choćby obserwując przez dłuższy czas namioty KOD pod Sejmem. Drzemiący na kanapie obok biura przepustek Paweł Kasprzak z Obywateli RP to tylko symboliczne zamknięcie procesu pełnej boratyzacji takich organizacji. Byłby ten proces zapewne szybszy, gdyby przez wiele miesięcy nie traktowano tych organizacji poważne, tylko pozwolono im uruchomić wszystkie kanały autokompromitacji. Dotyczy to także najgłośniejszych uczestników, np. Władysława „Borata” Frasyniuka, który zabłysnął tylko wtedy, gdy przenosili go policjanci.
Z funkcjonowania organizacji ulicznych (przynajmniej w Polsce i na Węgrzech, bo gdzie indziej różnie bywało) płynie taka nauka, że nie mają one potencjału rewolucyjnego (może z wyjątkiem zadymy pod Sejmem z 16 na 17 grudnia 2016 r.), lecz bardzo duży potencjał performerski, czyli są czymś w rodzaju ulicznego teatru. A taki uliczny teatr wciąga widza, lecz tylko na czas performance’u. Pogra on sobie, ucieszy się wraz z innymi, a potem wraca do domu i normalnych zajęć. A gdy potencjał ulicznych organizacji się całkiem wyczerpuje, pozostają już tylko najzagorzalsi animatorzy, lecz nie ma już w nich zapału i energii. Jest tylko zblazowanie i zmęczenie – jak u Pawła Kasprzaka i towarzyszących mu kobiet, przysypiających na kanapie obok biura przepustek w Sejmie. Ta sztuka już schodzi z afisza i nic nie jest w stanie jej reanimować.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/389907-kod-i-obywatele-rp-dogorywaja-jako-organizacje-im-borata-czyli-groteskowe-i-bezsilne-to-prawidlowosc