Mój kolega ze studiów, obecny dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin”, Dariusz Stola poprosił mnie o publiczne potwierdzenie faktu, że zapraszał mnie do udziału w pewnej odbywającej się tamże dyskusji. Publicznie bowiem zarzucono mu, iż – jak to ujął Piotr Zaremba (skądinąd inny kolega z jednego roku) – „podczas marcowych obchodów Polin otworzył szeroko podwoje wyłącznie dla środowisk krytycznych wobec polskiej prawicy, przekonanych, że Marzec ’68 powraca właśnie teraz, niedbających nawet specjalnie o dokumentowanie tej tezy. Innych głosów, innych ludzi, tam nie było”.
Skoro Dariusz prosi, potwierdzam: tak jest, zostałem zaproszony. I po zastanowieniu odmówiłem, ponieważ przedstawiony mi skład dyskutantów był wybitnie jednostronny. Bowiem zaproszeni już uczestnicy, i zwłaszcza prowadzący, to była wyłącznie radykalna szpica opozycyjna, co w połączeniu z tematem spotkania w mojej ocenie stwarzało wielkie prawdopodobieństwo, że w panującej atmosferze stałoby się to okazją do nadania dyskusji charakteru nagonki w modelu trzy na jednego.
A wywołany do tablicy muszę z przykrością stwierdzić, że nachalnie aktualizujące zakończenie umiejscowionej w Polin wystawy o Marcu ’68 (umieszczono tam antysemickie i „antysemickie” obecne wypowiedzi osób znanych medialnie) uważam za nieuczciwe. Bo nieuczciwe jest wszelkie sugerowanie stanu równości czy bodaj traktowanie na równej płaszczyźnie tego, co działo się w warunkach monopartyjnej dyktatury, mającej monopol na środki masowego przekazu, z tym, co dzieje się dziś. Opinie wygłoszone wówczas w telewizji czy w gazecie miały zabójczą moc. Nawet podobnie paskudne słowa wygłoszone dziś są tylko śmieszne. Wtedy to była groza. Dziś – groteska. Nie wiem, jak można udawać, że się tego nie widzi.
I z jeszcze większą przykrością muszę stwierdzić, że godząc się na taką wystawę, w sytuacji, w której nie od dziś opozycja usiłuje – wbrew faktom – „ubrać” obecnych rządzących w antysemityzm, kierownictwo Polin zaangażowało w wojnę polityczną już nie siebie jako osoby fizyczne (do czego oczywiście każdy ma pełne prawo), tylko powierzoną sobie placówkę. Która powinna pozostawać apolityczna. Ale to widać przesąd.
Faktem są, niestety, neurotyczne reakcje na polsko-izraelską wojnę, będące udziałem części polskich Żydów i Polaków żydowskiego pochodzenia. Niejako rozumiem je, bo rozmaite traumy często się dziedziczy po rodzicach i dziadkach. No i nie da się ukryć, że odpowiedzi na antypolską agresję związaną z nieszczęśliwą ustawą o IPN bywają różne, w tym i paskudne. Co prowokuje żydowską wrażliwość. Placówka taka jak Polin powinna, wydawałoby się, uznać za swoje powołanie nie potęgowanie, tylko leczenie neuroz. Nie zaostrzanie, tylko łagodzenie polsko-żydowskich kantów. W końcu taka miała być jej misja. Ale to widać też przesąd.
Pamiętam, jak na samym początku obecnego paroksyzmu, pod koniec 2015 albo na początku 2016 r., w „Wyborczej” ktoś wzywał właśnie wszelkiego rodzaju placówki kulturalne, żeby zerwały z wymogami związanymi ze swoją statutową działalnością i stały się awangardą „walki z faszyzmem”. Wydawało mi się to wtedy obłędem. Dziś dyrekcja Polin zdecydowała się zrealizować sformułowane wówczas zapotrzebowanie.
Ze smutkiem piszę te słowa, bowiem Polin mimo krótkiego okresu istnienia jest już muzeum zasłużonym. A jego ekspozycja (ta stała, a nie zakończenie czasowej wystawy o Marcu) bynajmniej nie jest antypolska, odwrotnie – kładzie nacisk przede wszystkim na stulecia mniej więcej zgodnej koegzystencji obu zamieszkałych nad Wisłą narodów, na co zresztą niegdyś głośno narzekali najradykalniejsi w swych obsesjach warszawscy działacze żydowscy. Który to kształt muzeum jest zasługą między innymi, tak jest, Dariusza Stoli. Powszechne szaleństwo, w jakim pogrąża się Polska, sprawia, że takie rzeczy i takie zasługi nie są dostrzegane. A wojna polsko-izraelska dopełnia reszty. W tej sytuacji uaktywniają się demony, także te naprawdę antysemickie. Trzeba przed nimi bronić tego, czego bronić warto. W tym i muzeum Polin.
Tylko że dyrekcja tego ostatniego bynajmniej tej obrony nie ułatwia. Konstatuję to z żalem, ale cóż. I tak, jakby co, to mimo wszystko merytorycznie muzeum bronić będę. Dlaczego? Bo takie są moje obyczaje – jak mawiał w takich razach pewien wymyślony przez Żeromskiego staromodny inteligent.
Tekst pierwotnie ukazał się w numerze 14/2018 tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/389349-groza-i-groteska-nie-wiem-jak-mozna-udawac-ze-sie-tego-nie-widzi