Dzięki decyzji o oddaniu nagród, a co więcej – zawalczeniu o ogólne obniżenie uposażeń na stanowiskach politycznych (w tym samorządowych), a także w spółkach Skarbu Państwa, Prawo i Sprawiedliwość być może odwróci negatywny trend sondażowy (ewidentnie moim zdaniem spowodowany między innymi sprawą premii - celnym strzałem w silny punkt własnego wizerunku, czyli partii ascetów). Być może dzięki temu wygra wybory samorządowe. I nie sposób nie dostrzec, że w ten sposób Jarosław Kaczyński jednym ruchem przywrócił swój status jako kogoś, na każdym etapie ustalającego, wokół czego polska polityka ma na danym etapie się kręcić.
Mało kto, jak do tej pory, zwrócił jednak uwagę na fragment jego wystąpienia, w którym prezes przypomniał bardzo charakterystyczne dane. Otóż o ile w 1990 roku wynagrodzenie posła stanowiło około sześć średnich krajowych, o tyle obecnie są to dwie średnie. Innymi słowy – rządzący w ciągu ostatnich 27 lat relatywnie spadli w hierarchii zarobków. I to spadli bardzo. Obecna decyzja Kaczyńskiego jeszcze to pogłębi.
Moim zdaniem ten proces nie może się dobrze skończyć dla państwa. Bo nie jest długofalowo normalną sytuacja, w której posłami czy wiceministrami (wiceminister to jest rdzeń polskiego rządu, to jest pas klinowy, dzięki któremu jego tryby w ogóle się obracają, a jego wynagrodzenie jest jeszcze niższe niż poselskie) zostają ludzie, którzy nie potrafią zarobić więcej niż te dwie średnie.
Nie potrafią, bo choć oczywiście zawsze istnieje jakiś odsetek ludzi inteligentnych, fachowych i uczciwych, skłonnych zarazem do ascezy i wprawianych w ruch jedynie poczuciem misji, to w warunkach normalnych zawsze będzie to procent minimalny. W sytuacji innej, niż wojna czy rewolucja ludzie zdolni są wynagradzani znacznie wyżej niż te dwie średnie. I jeśli nie będą, to pójdą sobie gdzieś indziej, albo po prostu stopniowo przestaną aspirować do takich stanowisk.
Pozostaną one natomiast atrakcyjne dla ludzi z, że tak powiem, głębokiego społecznego awansu. Zaś tacy, wtrąćmy to nawiasowo, będą za ten awans wdzięczni i będą jeszcze bardziej niż obecne elity partyjne uzależnieni od partyjnych kierownictw. Co domknie konstrukcję polskich partii politycznych jako pozbawionych własnej podmiotowości narzędzi w rękach wodzów. Używam liczby mnogiej, gdyż to nie ma szans ograniczyć się do Prawa i Sprawiedliwości. Żadna partia nie będzie bowiem miała śmiałości pójść wbrew wytyczonemu teraz przez Kaczyńskiego trendowi; ta spirala wciągnie wszystkich, w tym obecną opozycję.
Ustanowienie jako stałej zasady negatywnej selekcji do organów władzy państwowej długofalowo po prostu nie ma szans nie doprowadzić do licznych nieszczęść.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/389019-dlugofalowo-grozi-nam-wprowadzenie-negatywnej-selekcji-do-najwyzszych-wladz