Prezydenckie weto nieprzypadkowo wypadło 30 marca, na kilka godzin przed telewizyjnym wywiadem Donalda Tuska.
30 marca 2018 r. rozpoczęła się Polsce kampania wyborcza przed wyborami prezydenckimi (najpewniej latem 2020 r.). Rozpoczęła się w Wielki Piątek, co ma znaczenie symboliczne. Tym bardziej że taką datę i wydarzenie jest bardzo łatwo zapamiętać. Polacy przy świątecznych stołach i w świątecznych okolicznościach mają o tej kampanii myśleć i się do nie przymierzać. Tak jak 30 marca do ról kandydatów na najważniejsze stanowisko w państwie przymierzyli się prezydent Andrzej Duda i były premier, przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Przymierzyli się nie wiedząc, czyimi ostatecznie będą kandydatami i odwołując się do podobnego elektoratu, czyli mitycznego centrum. Zarówno prezydent Andrzej Duda wetujący ustawę degradacyjną, jak i przewodniczący Donald Tusk zapowiadający, że już w 2019 r. „będzie tutaj i niech nikt nie myśli, że będzie wyłącznie oglądał telewizję”, ustawili się w roli protagonistów. I w roli opiekunów Polski i Polaków. Gdy prezydent Duda zapowiedział, że wetując ustawę degradacyjną strzeże wartości ważnych dla Polaków, kilka godzin później przewodniczący Tusk przedstawił się jako strażnik Polski w Brukseli, broniący naszego kraju nawet wbrew rządowi. Skromnie nie przytoczył żadnych konkretnych przykładów tej obrony, bo zapewne miałby z tym kłopot.
Wiele wskazuje na to, że prezydent Andrzej Duda wiedział o pojawieniu się przewodniczącego Donalda Tuska w kraju i planach jego publicznego wystąpienia, zaś były premier po prostu zareagował na zaskakującą decyzję głowy państwa. Zareagował tak, żeby przekonać Polaków, iż jest lepszym opiekunem czy strażnikiem Polski niż obecny prezydent. Reakcja Tuska nie jest zresztą żadnym zaskoczeniem, gdyż co najmniej od 17 grudnia 2016 r., czyli jego głośnego wystąpienia we Wrocławiu, gdy w Warszawie trwał „pucz” sejmowej opozycji, były premier reaguje na najważniejsze krajowe wydarzenia. Przede wszystkim dlatego, żeby utrwalić w Polakach przekonanie, że on tu cały czas jest i żadna ważna sprawa mu nie umyka, w żadnej nie stoi z boku. Stąd użycie 30 marca 2018 r. słów „będę tutaj”. Nie tylko w związku z kandydowaniem w wyborach prezydenckich w 2020 r., ale także dlatego, żeby uspokoić wyborców opozycji, iż będzie ich patronem już w wyborach parlamentarnych w październiku bądź listopadzie 2019 r., choć do 30 listopada 2019 r. ma jeszcze pracę w Brukseli. Każde kolejne publiczne wystąpienie Donalda Tuska po 17 grudnia 2016 r., nawet na Twitterze, przybliżało szanse jego kandydowania. Podtrzymywanie przekonania, że będzie walczył o prezydenturę ma także podnosić rangę Tuska w krajowej i brukselskiej polityce, i wzmacniać go w ewentualnych dalszych konfrontacjach w prokuraturze: zeznawał już dwukrotnie w sprawach związanych z katastrofą smoleńską oraz współpracą wojskowego kontrwywiadu z Federalną Służbą Bezpieczeństwa Rosji. Chodzi też o wzmocnienie przed konfrontacjami z sejmowymi komisjami specjalnymi: działającej już ds. Amber Gold i planowanej ds. wyłudzeń VAT.
Weto prezydenta Andrzeja Dudy i jego uzasadnienie oraz wystąpienie przewodniczącego Donalda Tuska, oba w Wielki Piątek 30 marca, trzeba uznać za najmocniejszą dotychczas deklarację obu polityków woli kandydowania w wyborach prezydenckich w 2020 r., choć oczywiście żadna konkretna deklaracja w tej sprawie nie padła. Takich komunikatów nie formułuje się jednak dosłownie na ponad dwa lata przed wyborami. Najciekawsze jest to, że protagoniści zaprezentowali się w opozycji do rządzącego Prawa i Sprawiedliwości. Donald Tusk otwarcie, co oczywiste, marudząc i chlipiąc, jak to premierzy Szydło i Morawiecki nie chcieli jego pomocy, choć on był i jest gotów jej udzielić, więc musi działać dla dobra Polski nawet wbrew jej rządowi. I trzeba przyznać, że wbrew rządowi robi dużo, choć bardzo trudno jest zakwalifikować to jako pomaganie Polsce. Z kolei Andrzej Duda opozycję wobec PiS pokazał swoją decyzją, bo przecież ustawę degradacyjną przyjął rząd Mateusza Morawieckiego, a sejmowa i senacka większość PiS ją uchwaliła. Czyli Donald Tusk zaprezentował się jako ten, który chce obronić Polskę i Polaków przed PiS, zaś Andrzej Duda jako ten, który strzeże przed błędami PiS, naprawiając je. I licząc na wsparcie PiS mimo tarć, bo partia Jarosława Kaczyńskiego może nie mieć innego wyjścia, skoro protagonistą będzie Donald Tusk. Zapewne Andrzej Duda pamięta o słowach Jarosława Kaczyńskiego, że w razie konfrontacji z Donaldem Tuskiem wszelkie zastrzeżenia i ewentualne winy dotyczące osoby prezydenta powinny pójść w zapomnienie wobec nadrzędnego celu, jakim jest wygranie starcia z Tuskiem.
Istnieje wiele przesłanek, że Andrzej Duda jest już zdecydowany na ubieganie się o reelekcję, zaś Donald Tusk odgrywa tylko teatr mający uzasadnić wyższą konieczność jego kandydowania. Z moich informacji wynika, że decyzja prezydenta o kandydowaniu nie była z nikim w PiS konsultowana, choć dla partii Jarosława Kaczyńskiego nie jest też żadnym zaskoczeniem. Prezydent zdaje się wybrał metodę faktów dokonanych, za czym stoi zapewne przekonanie, iż w konfrontacji z Tuskiem PiS i tak go poprze, bo obiektywnie będzie najsilniejszym rywalem przewodniczącego Rady Europejskiej. Z kolei Donald Tusk, wbrew swojej wcześniejszej strategii, by stać z boku, a tylko sugerować, iż może da się przekonać do kandydowania, postanowił mocniej się zdeklarować. Ta zmiana strategii zapewne wynika z obaw, że będzie miał kłopoty w związku ze sprawami toczącymi się w prokuraturze i przed sejmowymi komisjami. A jako kandydat na prezydenta, nawet wciąż bez jednoznacznej deklaracji, będzie mógł twierdzić, iż jest politycznie prześladowany właśnie w związku z tym, że może wygrać wybory prezydenckie, a wcześniej może pomóc odsunąć PiS od władzy w wyborach parlamentarnych. I w wypadku prezydenta Dudy, i przewodniczącego Tuska mamy do czynienia z próbami szachowania Prawa i Sprawiedliwości, tylko z różnych powodów, z różną siłą i z różnych pozycji. Prezydent Andrzej Duda nie może przecież odciąć się od swego danego zaplecza, zaś Donald Tusk musi się stać kandydatem całej opozycji, a nie tylko PO. W wywiadzie dla TVN 24 (30 marca 2018 r.) Donald Tusk otwarcie mówił zresztą o konieczności zjednoczenia opozycji, bo inaczej nie da się wygrać wyborów samorządowych i parlamentarnych.
Donald Tusk będzie się jeszcze wiele razy krygował i będzie kluczył w związku ze swoim udziałem w wyborach prezydenckich w 2020 r., lecz ustawienie się w roli jedynego poważnego kandydata, i to całej opozycji, nawet bez jednoznacznej deklaracji, jest dla niego najkorzystniejsze z wielu powodów, głównie prawnych, dlatego będzie to robił. Podobnie jak dla Andrzeja Dudy najkorzystniejsze jest wywieranie presji na PiS metodą faktów dokonanych i przekonywanie partii rządzącej, iż lepszego, silniejszego kandydata i tak nie będzie miała, zaś spory i problemy wynikające z kolejnych wet mogą wprawdzie utrudniać życie rządowi i jego sejmowemu zapleczu, lecz ułatwią wygraną w wyborach prezydenckich. Problemem jest tylko to, że wybory parlamentarne odbędą się co najmniej pół roku wcześniej niż prezydenckie i „strategia prezydencka” nie musi ułatwić ich wygrania. Tak czy owak w Wielki Piątek 30 marca 2018 r. rozpoczęła się kampania prezydencka. I będzie to wojna o wszystko, skoro do gry całkiem otwarcie weszli prezydent Andrzej Duda i przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/388400-w-wielki-piatek-wystartowala-kampania-prezydencka-z-andrzejem-duda-i-donaldem-tuskiem-w-glownych-rolach