„W 2019 roku będę tutaj i niech nikt nie myśli, że będę tylko oglądał telewizję czy grał w piłkę z wnukami” - zagroził w Wielki Piątek Donald Tusk. I zaczęło się – jedni zacierają ręce w nadziei na powrót rycerza na białym koniu, inni obgryzają paznokcie w obawie, że magia Jego Wysokości pokrzyżuje im plany. Ale to przecież bardziej prężenie muskułów niż realna groźba.
Choć trzeba przyznać, że wyniosłość, z jaką Tusk tę muskulaturę prezentuje, jest olbrzymia. Jak „skromnie” dodał:
Mam nadzieję, że nie będzie potrzeby żadnych akcji ratunkowych.
Czyli: ma nadzieję, że sytuacja nie będzie fatalna, ale jeśli będzie – to ma świadomość, że tylko on może być ratunkiem. On – etatowy polityczny zbawiciel. Wierzy, że jest wszechmocny. Na innych patrzy wyłącznie z góry, zdobywając szczyty zarozumiałości.
Inne wypowiedzi Tuska z wywiadu dla człowieka z flagami Izraela i Polski (w tej kolejności) w klapie były przewidywalne, a wręcz rytualne. Znamy je doskonale, bo nie raz już nas nimi raczył. Ale wspomniany cytat to zapowiedź o tyle wyjątkowa, że po raz pierwszy tak wyraźnie sugerująca, że może wrócić. Nic dziwnego, że właśnie ona stała się głównym przesłaniem płynącym z rozmowy w TVN24, najchętniej dyskutowanym.
I przecenianym.
Czy bowiem ci, którzy wierzą w magię Tuska i trzęsą się na myśl o jego powrocie, naprawdę wierzą, że Król Europy po prostu wjedzie Deutsche Bahnem na Centralny, stanie przed Pałacem Kultury, wypręży pierś, pożongluje piłką i wygra każde wybory?
Naprawdę wydaje się wam, że miałby na to ochotę? Zaryzykować piękną karierę, by ostatecznie dostać od Polaków klapsa, przed którym przecież kiedyś tak sprytnie uciekł – jak celnie ujął to Kazik Staszewski:
Ponieważ sprawy się tak pokomplikowały I sam nie pewien swego losu tak się stałem Za konsekwencje by pociągnąć mnie dziś chcieli Nie wiem jak wy, lecz ja spierdalam do Brukseli?
Wierzycie, że miałby ochotę na serial tłumaczeń w sprawach Amber Gold, afery taśmowej, Smoleńska, wyłudzeń VAT, interesów Kulczyka, przymilania się do Rosji i wielu, wielu innych (dziś już nie tylko z oskarżeniami publicystycznymi, ale opartymi na opasłych tomach dokumentów)? Że chętnie wiłby się w bezskutecznym poszukiwaniu sensownej odpowiedzi na powracające pytanie: co zrobił jako szef RE dla Polski?
W dodatku wszystko pod prokuratorskimi zarzutami zdrady dyplomatycznej i przy założeniu, że szybko poradziłby sobie z przejęciem struktur partyjnych podporządkowanych Grzegorzowi Schetynie? Tym, który może dziś się go obawiać, jest właśnie obecny szef PO. Partię ma w miarę podporządkowaną, konkurencję aktualnie przeżuwa na drugie śniadanie i szykuje się do kolejnych czterech lat w opozycji – w nadziei, że będzie to ostatnia prosta przed powrotem do władzy. Ale od 3,5 roku wisi nad nim widmo powrotu Tuska.
Były premier jest jednak na tyle cwanym graczem, że nie zaryzykuje wizerunku wiecznego zwycięzcy (doskonale pamiętając rok 2005 i swoją podwójną klęskę – partyjną i osobistą) i nie podejmie wyniszczającej walki wyborczej. Nawet mając świadomość, że – jak zawsze – może liczyć na wsparcie zaprzyjaźnionego medialnego systemu.
Oczywiście można wyobrazić sobie scenariusze, które będą zachęcały Tuska do ponownej walki o rząd dusz w Polsce. Jedną z takich opcji jest rozbicie obozu „dobrej zmiany” i jego słabnące notowania. Część konserwatywnych mediów już od jakiegoś czasu na to gra. I to coraz bardziej ostentacyjnie.
Dziś, po wecie prezydenta wobec tzw. ustawy degradacyjnej nie bawią się w niuanse, nie odnoszą do meritum uzasadnienia głowy państwa, a nawet zapominają o szacunku do urzędu, którego przed laty tak się domagali.
Prezydent znów jest dla nich „Dudą”. Przypominają, że „Wielki Piątek jest dniem triumfu Judasza”. Słyszymy od nich, że „wziął w obronę komunistycznych zbrodniarzy”, że jego zapleczem jest „enklawa betonowej komuny”, że „Unia Wolności nigdy z niego nie wyjdzie”, że pogardza demokracją, a nawet kwestionuje „kierunek rozwoju i przywracania tradycji niepodległościowej, który był formułowany w ciągu ostatnich 26 miesięcy”. Przejaskrawiają, manipulują, rozstają się ze zdrowym rozsądkiem i swoją wiedzą.
To nie pierwszy raz. Idą z prezydentem na zderzenie. Cel – wypchnąć go z obozu, postawić na ideowym marginesie. Pokazać jako zdrajcę, na którego wolny Polak nie może już zagłosować.
Gdzie jest granica tego obłędu? Tam, gdzie kończy się własny interes polityczny, a ten jest coraz lepiej widoczny. Grają jak dziarscy uczestnicy finałowych rund „Jednego z dziesięciu” - na siebie. Budują frondę. Kanapową. Choć w ich megalomańskich wizjach mogącą przebudować scenę. Wpatrzeni w swojego wodza rozpoczynają walkę o sukcesję. W konfrontacji z tym wodzem i z takim jego zapleczem z Donalda Tuska faktycznie dałoby się zrobić skutecznego rycerza.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/388349-tusk-wszechmocny-i-duda-judasz-troche-zalosne-a-troche-niebezpieczne-przedswiateczne-banialuki