Weto prezydenta Andrzeja Dudy do ustawy degradacyjnej jest co najmniej dużą niespodzianką. Do opinii publicznej nie docierały przecież żadne sygnały wskazujące, że to się może tak skończyć. Prezydent twierdzi, że sugerował rządowi swoje niezadowolenie z niektórych rozwiązań, zwłaszcza z braku trybu odwoławczego, ale było to widza szerzej nieznana.
Mamy więc dużą niespodziankę, także z elementami - jednak - szoku. Bo mieliśmy prawo sądzić, że co jak co, ale dążenie do degradacji generałów łączy ekipę Dobrej Zmiany. Prezydent zapewnia, że nadal tak jest, i nie mamy podstaw, by sądzić, że jest inaczej. W polityce działanie w warunkach idealnych jest jednak luksusem. Ostatecznie zawsze wybór sprowadza się do „tak” lub „nie”. Ma rację Michał Karnowski, oceniając, że powrót do tej sprawy będzie trudny, choć teoretycznie jest to możliwe.
Z czego wynika weto prezydenta? Jest z pewnością kontynuacją kursu na podkreślanie politycznej samodzielności. Ale także jest wynikiem kalkulacji. Myśląc o reelekcji prezydent musi myśleć o zdobyciu ponad połowy głosów. Bedzie musiał zabiegać o bardzo różne środowiska, także dalekie od prawicy. A nie będzie to łatwe zadanie, biorąc pod uwagę antypisowską mobilizację lewicy postsolidarnościowej i liberałów. Z tej perspektywy, weto niczego nie gwarantuje, ale przynajmniej nie zamyka pewnych dróg. Do takiej kalkulacji prezydent ma prawo.
Na marginesie: świadczyłoby to o determinacji głowy państwa w sprawie reelekcji i w zasadzie o już podjętej decyzji o ponownym kandydowaniu.
Można też postawić pytanie, czy to weto nie jest także wynikiem oceny prezydenta w sprawie szans Prawa i Sprawiedliwości na kolejne cztery lata rządów? Bo można odnieść wrażenie, że tak zaskakującym ruchem głowa państwa szykuje się w pewien sposób do walki o reelekcję w warunkach zupełnie innych niż dzisiejsze. To tylko moja intuicja, ale uważam, że coś może być na rzeczy.
W tym konkretnym momencie weto z pewnością jest dla PiS kłopotem. Wzmacnia widoczne rozwibrowanie, powiększa wrażenie kryzysu, które ma zarówno przyczyny obiektywne, jak i jest usilnie kreowane przez III RP, znów coraz bardziej pewną siebie. To weto zwiększa owo zamieszanie, ale nie tylko: jest kolejnym sygnałem do wyborców prawicy, że gra nie jest tak czytelna, jak wielu sądziło i w czasie kampanii, i w okresie pierwszych dwóch lat. A to bardzo groźny sygnał (do tego dotyczący sfery symboliczno-godnościowej), bo bez jednoznaczności przekazu, bez czytelnych i spójnych celów, bez mentalnej choćby mobilizacji zwolenników, obóz mierzący się z wrogością niemal całego establishmentu wielkich szans na kolejne sukcesy nie ma.
To wszystko powiedziawszy, nie można zapominać o lekcji płynącej z lipcowych wet. A ta jest prosta: przede wszystkim trzeba zachować spokój. Bez płynnej współpracy z prezydentem Dobra Zmiana nie ma żadnych szans. Doskonale rozumie to Jarosław Kaczyński, który zrobił bardzo wiele, by po owym „poważnym błędzie” na nowo ułożyć relacje większości sejmowej z głową państwa. Generalnie udało mu się to lepiej niż można było sądzić, z obustronną korzyścią. Dlatego dzisiejsze weto zostanie uznane raczej - według mojej oceny - za incydent niż punkt zwrotny.
Oczywiście, takie sprawy odkładają się i nawarstwiają. I nigdy nie wiemy, w jaki sposób do nas wrócą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/388318-dlaczego-prezydent-zawetowal-to-kurs-na-samodzielnosc-ale-to-takze-logika-gry-o-reelekcje-dla-pis-dosc-kosztowna