Po emocjach lipcowych (weta sądowe) nie ma dziś już w opinii publicznej śladu. Weto, prezydenta Andrzeja Dudy do ustawy degradacyjnej nie było spodziewane, a mimo to trudno mówić o szoku. Widać, że pewna osobność polityczna ośrodka prezydenckiego została zaakceptowana.
Czy argumenty głowy państwa są przekonujące? Z jednej strony prezydent ma prawo i obowiązek patrzeć przez mikroskop tam, gdzie inni politycy patrzą przez zwykłe okulary. Stąd prezydent wskazał kilka słabszych punktów w ustawie. Z drugiej strony, nie da się wypracować żadnej ustawy próbującej wyeliminować pozostałości postkomunizmu, w wymiarze materialnym i moralnym, bez konfliktu, sporu, przy akceptacji wszystkich, bez ryzyka pewnego uogólnienia. A co najważniejsze - jest to niemożliwe przy przyjęciu jako założenia podstawowego legalności wszystkiego, co działo się w PRL. Po prostu nie da się odrzucić komunizmu, chcąc jednocześnie być z nim w zgodzie. Przypomina się stara zasada postkomunistów i Michnika, gdy mówiło się o lustracji: „Budujcie rozwiązania jeszcze lepsze, byle nie wprowadzić żadnych”. Teraz też tak to się skończy.
Wątpliwości budzi też argumentacja o jakimś szczególnym grzechu ustawy w postaci potraktowania jednakowo wszystkich członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (nazwa całkowicie zakłamana, to była rada zniewolenia) i odebrania im prawa do złożenia wyjaśnień. Nie bardzo rozumiem, co tu wyjaśniać? WRON firmowała brutalne zdławienie polskiej wolności na dekadę, dokonane na rozkaz sowiecki, skutkujące także niespotykaną po II Wojnie Światowej degradacją materialną i moralną społeczeństwa.
Było zresztą dość czasu, by głosy wyjaśnienia czy odcięcia się, wybrzmiały. Nie słyszałem.
Tak czy inaczej, temat chyba szybko nie wróci. Padają wprawdzie zapowiedzi, że obóz rządzący chce wypracować wspólnie z prezydentem nowe rozwiązania, ale kalendarz polityczny nie daje raczej na to szans. Powoli wchodzimy w cykl wyborczy. Nie sądzę też, że w obecnym układzie politycznym będzie wola, będzie energia, by szybko ponownie zabrać się za sprawę. Warto pamiętać, że główne założenia ustawy przygotowano w MON jeszcze za czasów ministra Antoniego Macierewicza.
Wiele zatem się zmieniło, ale Kiszczak i Jaruzelski muszą chyba być sowieckimi „generałami” w polskich mundurach. W takim stanie rzeczy się urodziliśmy, w takim umrzemy. Nikogo nie winię, ale szkoda.
Ta ustawa miała głównie znaczenie symboliczne, jej upadek też więc niesie taki przekaz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/388275-nikogo-nie-winie-ale-szkoda-urodzilismy-sie-z-tymi-sowieckimi-generalami-z-nimi-chyba-umrzemy