Gwałtowny spadek notowań Facebooka na nowojorskiej giełdzie można potraktować jako rodzaj przestrogi dla tej firmy. Dopiero bowiem wtedy, gdy jeszcze bardziej zwiększy kontrolę nad treściami swoich użytkowników i wzmoży polityczną czujność, jej notowania będą mogły wzrosnąć.
Facebook został ukarany przez inwestorów ze względu na śledztwo prowadzone przez Federalną Komisję Handlu. Komisja chce sprawdzić, czy Facebook przestrzegał zasad dotyczących ochrony prywatności swoich użytkowników. Chodzi rzecz jasna o ujawnione przez brytyjską prasę praktyki firmy Cambridge Analityca, która korzystając z profili użytkowników Facebooka miała – zdaniem niektórych – wpływać na ich decyzje wyborcze podczas kampanii prezydenckiej w USA.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Bo przecież wybory prezydenckie wygrał znienawidzony przez liberalny mainstream Donald Trump. Jeśli Facebook, nawet nieświadomie, mógł w tym pomóc, to inwestorzy powinni trzymać się od niego z daleka. Oczywiście nie ma żadnych dowodów na to, że Trump wygrał dzięki manipulowaniu wyborcami, ale liberałowie gotowi są podchwycić i uwierzyć w każdą informację, która mogłaby to potwierdzić. Zupełnie jak u nas w Polsce, gdzie do dziś środowiska antypisowskie nie pogodziły się ze zwycięstwem prawicy w 2015 roku.
Nic więc dziwnego, że i w obozie antypisowskim ekscytowano się aferą za oceanem. Najpierw sugerowano, że również Andrzej Duda skorzystał z pomocy Cambridge Analytica, na podstawie rzuconej informacji, że firma ta działała w jednym z krajów Europy Wschodniej. Potem głos zabrał Tomasz Lis obwieszczając na łamach „Newsweeka”, że „sojusz Zuckerberga z wykluczonym cyfrowo Kaczyńskim brzmi groteskowo, ale jest faktem.”
Przy Tomaszu Lisie warto się na chwilę zatrzymać. Bo wyraził on – zapewne nieświadomie – pewną charakterystyczną dla jego środowiska myśl. Że jedynym wytłumaczeniem zwycięstwa prawicy jest otumanienie wyborców, bo przecież to niemożliwe, aby ktokolwiek z własnej nieprzymuszonej woli oddawał głos na PiS. Konsekwencją takiego myślenia musi więc być zwiększenie kontroli nad wyborcą, nad informacjami, którego do niego docierają, nad ich właściwą interpretacją (właściwą, to znaczy zgodną z oczekiwaniami liberalnej lewicy).
Co to oznacza? Dobrą odpowiedź na to pytanie dał w swoim felietonie na łamach „Rzeczpospolitej” Marek Cichocki z „Teologii Politycznej”. Otóż – zdaniem Cichockiego – mamy do czynienia z próbą znalezienia winnego politycznych porażek liberałów. Bo skoro liberałowie przegrywają, to oznacza to – ich zdaniem – że pozwolili odebrać sobie kontrolę nad wyborcą. I w rezultacie tego braku kontroli wyborca zaczął podejmować przy urnie złe decyzje. Zupełnie jak w Polsce w 2015 roku. Cichocki przewiduje – zapewne słusznie – że skutkiem afery z Facebookiem w tle będzie znacznie silniejsza niż dotychczas polityczna ingerencja w internet oraz wprowadzenie nowych regulacji i form kontroli w sieci. A wszystko po to, aby społeczeństwo nie podejmowało w przyszłości niewłaściwych wyborów.
Jak napisał w jednym ze swoich felietonów dla tygodnika „Sieci” Dariusz Karłowicz „żeby nie stracić władzy na rzecz wrogów liberalizmu, liberałowie sami doprowadzają do likwidacji liberalnego ładu. Władza zostaje we właściwych rękach”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/388094-zwiekszenie-kontroli-nad-internetem-to-nowy-etap-w-budowie-liberalnego-panstwa-policyjnego