Partia Jarosława Kaczyńskiego na warszawskim podwórku sprawia wrażenie zawodnika, który ma przed sobą pustą bramkę, ale z jakichś powodów przeżywa moment zawahania. Perspektywa upragnionej bramki szybko może się zmienić w babola roku. Podobnie jak brak zdecydowania ws. wystawienia kandydata w Warszawie.
Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że partia rządząca jest w sytuacji idealnej. Wybuch afery reprywatyzacyjnej, odcinkowy thriller pt. Komisja Weryfikacyjna niszczący wizerunek Hanny Gronkiewicz-Waltz jako dobrego gospodarza stolicy czy wreszcie awantura medialna wokół Rafała Trzaskowskiego wywołana przez jego byłego współpracownika. Nic, tylko odcinać kupony!
Tak się jednak nie dzieje. Na razie sukcesem PiS-u jest jedynie ograniczenie liczby kandydatów w Warszawie do dwóch (po rezygnacji Stanisława Karczewskiego). W tym samym czasie Trzaskowski pracowicie na nowo przylepia sobie nieco podniszczoną plakietkę „golden boya” bez skazy, który nawet jeśli był u boku Hanny Gronkiewicz-Waltz w momencie apogeum reprywatyzacyjnego przekrętu, to przecież pełnił wyłącznie rolę żony Cezara. Ma czas, ma przestrzeń, więc korzysta. I trudno się dziwić, bo jego potencjalny najsilniejszy kandydat musi nie tylko odwalać masę roboty jako przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej, ale jeszcze tłumaczyć się za „grzeszki” całego obozu politycznego, choćby w sprawie nowelizacji ustawy o IPN.
Warto zwrócić uwagę, że cały czas mówimy o „potencjalnym kandydacie”. I to już powinno wywoływać gorzki uśmiech. Facet, który w ciągu kilkunastu miesięcy zaskarbił sobie sympatię tysięcy Warszawiaków i chcąc nie chcąc niemal co tydzień ma zapewnioną darmową kampanię pt. afera reprywatyzacyjna, nadal nie jest pewien co do swoich elekcyjnych perspektyw. Decydują wątki poboczne. Bo nie jest ze ścisłego jądra PiS (wszakże Solidarna Polska to tylko koalicjant), bo nie jest z Warszawy (a jak wiadomo – słoiki gabinetowym macherom źle się kojarzą), bo młody… Wszystkie cechy, które można obrócić w atut dla Nowogrodzkiej są pretekstem do forsowania kandydatury Michała Dworczyka. Szef KPRM nabył doświadczenia, ma pewne osiągnięcia, jest sympatycznym człowiekiem i tu można postawić kropkę. Niestety nie jest typem politycznego fightera, który zrobi różnicę. A tylko ktoś wnoszący jakąś wartość dodaną, odrobinę nieprzewidywalności i szaleństwa jest w stanie wyszarpać PiS-owi zwycięstwo w Warszawie, a przynajmniej nawiązać równą walkę na niełatwym terenie.
PiS od dawna nie miał tak korzystnej sytuacji w stolicy. Tymczasem kierownictwo partii sprawia wrażenie otępiałego w obliczu nadarzającej się szansy. Niczym Kordian – musi zdobyć się na chwilę koncentracji, ale w decydującym momencie brakuje mu zimnej krwi. Ciekawe, czy i tym razem zakończy się omdleniem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/387808-pis-dostaje-w-warszawie-prezent-niemal-kazdego-dnia-wszystko-wskazuje-na-to-ze-nie-chce-go-wykorzystac