Gdy politycy uważają, że są bardzo sprytni i coś osiągają swoimi dezinformacyjnymi grami, w istocie mogą bardzo dużo tracić.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: TYLKO U NAS. Premier Jarosław Kaczyński dla wPolityce.pl o rozmowach z Brukselą, Morawieckim, nagrodach w rządzie i Szydło
Bardzo często słyszymy czy czytamy, że prezes Jarosław Kaczyński jest na kogoś wkurzony, wściekły czy tylko poirytowany. Całkiem niedawno wściekły prezes Kaczyński miał być na wicepremier Beatę Szydło za jej energiczne sejmowe wystąpienie. Ale gdy nasz portal sięgnął do źródła, Jarosław Kaczyński powiedział:
Jestem w jak najlepszych stosunkach z panią premier Szydło. (…) Bardzo się cieszę, że wystąpiła w Sejmie i gratuluję jej tego. (…) Przed tym wystąpieniem powiedziałem jej: „pokaż, proszę, pazurki”.
Jeśli tak wygląda wściekłość, to wypada tylko pogratulować. Oczywiście każdy, kto choć w elementarnym stopniu rozumie politykę i ma wiedzę o niej wykraczającą poza banały z piątej ręki (chodzi przede wszystkim o polityków i dziennikarzy) wie, że stwierdzenia o wściekłości to najczęściej dezinformacja. Przeważnie jej autorami są politycy tego samego obozu, uczestniczący w różnych wewnętrznych wojenkach. Dezinformacja, bazująca zresztą na nacechowanych emocjonalnie określeniach, ma coś dać tym, którzy manipulują. Nie warto się zajmować tymi, którzy dezinformują z niewiedzy, byle coś sensacyjnego powiedzieć bądź napisać, bo to zabawa stara jak świat. Gdy dezinformacja jest ściśle zaplanowana i precyzyjnie zrealizowana, mamy problem. Z jednej strony – problem celów polityków manipulatorów, z drugiej – wiarygodności mediów.
Każdy, kto zajmuje się polityką wie, że większość polityków manipuluje dziennikarzami i innymi politykami, ujawniając im coś w zaufaniu, co jest tylko wymysłem. Są nawet tacy, a w obecnym Sejmie i Senacie znalazłbym co najmniej dziesięciu, którzy zajmują się wyłącznie manipulowaniem. Zwykle na początku są oni przekonani, że działają w dobrej sprawie. Ale po jakimś czasie kolejnymi manipulacjami próbują uwiarygodnić te poprzednie, więc zagrywają się bez reszty. I ci, których wdzięczności się spodziewają działając rzekomo dla ich dobra, mają ich po prostu dość. Dość mają ich także jako tako rozgarnięci dziennikarze. Wciąż jednak nie brakuje tych usilnie pracujących na nazwisko, którzy różne brednie połykają bez popicia. Istnieją też szersze manipulatorskie układy, gdy politycy są dogadani z szefami redakcji, a ci tylko wyznaczają dziennikarzy do wykonania dezinformacyjnego zadania. Gry polityków z mediami, szczególnie tymi, które wcześniej były przeciw grającym, są jednak niebezpieczne. W każdej chwili mogą one swego doraźnego sojusznika bądź dobrodzieja utopić w łyżce wody, gdy mają inny nadrzędny interes na względzie, wynikający na przykład z układów właścicielskich i szerszych niż lokalne zobowiązań tych właścicieli. Doraźnie można na takich grach coś zyskać, długofalowo zwykle się traci. Poza tym takie gry wzmacniają tych, którzy wcześniej byli groźni i mogą być groźni także w przyszłości. Są media, z którymi flirtując, politycy zawsze są na straconej pozycji, a te media tylko na tym korzystają.
Gdy pojawia się dezinformacja, jakoby prezes Jarosław Kaczyński (czy inny ważny przywódca jakiejś partii) był na kogoś wściekły (skądinąd doświadczeni politycy bardzo rzadko ulegają takim emocjom, bo wiedzą, że to strata czasu i energii), istnieje kilka wariantów tego, o co w takiej manipulacji chodzi (pomijam zwykłą medialną manipulację dla rozgłosu). Najprostsze wyjaśnienie dotyczy rywalizacji wewnątrz jednego obozu politycznego i wzmacniania statusu własnego czy swojej grupy kosztem tych, którzy wydają się w czymś przeszkodą. Inne wyjaśnienie wiąże się ze wzniecaniem konfliktów, o których inicjatorzy sądzą, że są w stanie je rozstrzygnąć na swoją korzyść, pognębiając rywali. Kolejne wyjaśnienie dotyczy tego, że często w polityce utrzymywanie wrzenia czy też rywalizacji między różnymi frakcjami i politykami pozwala łatwiej zarządzać całą partią (zarządzanie poprzez kryzysy). Jeszcze inne wyjaśnienie wiąże się z uprzedzaniem kryzysów poprzez kontrolowany przeciek (nawet w pełni dezinformujący) i swego rodzaju detonację, co ma ułatwić wyjście z sytuacji kryzysowej na własnych warunkach.
Gdyby precyzyjnie przeanalizować różne dezinformacje, a wręcz dezinformacyjne kampanie, najwięcej mówią one o manipulujących. W ten sposób odkrywają oni swoje intencje i oczekiwania sądząc, że akurat je zaciemniają i ukrywają. A skoro jest to czytelne dla uważnych dziennikarzy czy po prostu analityków, jest czytelne także dla zawodowców od manipulacji na poziomie państwa, czyli tajnych służb, także tych obcych. Dostają oni w ten sposób wiedzę, którą inaczej trudniej byłoby im zdobyć i wykorzystać. Nie łudźmy się bowiem, że różne krajowe gry i zabawy nie są uważnie obserwowane i bezwzględnie wykorzystywane, gdy dają punkt zaczepienia. Tym bardziej w dobie wojen informacyjnych i wojen hybrydowych. Zdobyta wiedza jest precyzyjnie opracowywana i służy do różnych prowokacji do wzniecania konfliktów. Gdy zatem nasi politycy uważają, że są bardzo sprytni i coś osiągają swoimi dezinformacyjnymi grami, w istocie mogą bardzo dużo tracić, dostarczając argumentów prawdziwym wrogom. Tym najbardziej niebezpiecznym i bezwzględnym.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/387727-o-co-chodzi-w-dezinformacji-ze-jaroslaw-kaczynski-wsciekl-sie-po-wystapieniu-beaty-szydlo