Stało się. Polskę odwiedziła stara-nowa kanclerz Niemiec i wbrew zapowiedziom opozycji o izolacji czy ostracyzmie, wizyta przebiegła dobrze. Jednak interesy w polityce zawsze wygrywają. Ale czego Polska może się spodziewać po nowym niemieckim rządzie? W najnowszym wydaniu miesięcznika „Wpis” (3/2018) można przeczytać analizę temu poświęconą napisaną przez Adama Sosnowskiego:
Mistrzowska gra Angeli Merkel wprowadziła do realnej polityki koncepcję wszechpartii (Allpartei), która z wszystkich programów partyjnych wybiera to, co się najlepiej sprzedaje, i przedstawia jako swoje. Oczywiście różnice ideologiczne schodzą tu na drugi albo nawet trzeci plan – przykładem tego jest chociażby zeszłoroczna zgoda teoretycznie konserwatywnej CDU na małżeństwa homoseksualne. Merkel oceniła, że społeczeństwo chce czegoś takiego jak odmienny system jednopartyjny, to się poddała. Można (i trzeba!) jej za to zarzucić brak kręgosłupa moralnego, ale z pewnością nie brak skuteczności. CDU znów wygrała jesienne wybory w 2017 r., podczas gdy SPD odnotowała historycznie najgorszy wynik. Angela Merkel 14 marca 2018 r. rozpoczęła swą czwartą kadencję. Wielu uważa, że wyssie z SPD resztki dobrych czy popularnych pomysłów, a z socjaldemokracji po następnych wyborach zostanie już tylko efemeryda.
Oczywiście SPD zdaje sobie sprawę z tego zagrożenia. Chcąc się zabezpieczyć przed nim, postawiła twarde warunki koalicji. Najbardziej bolesna dla chadeków była strata ministerstwa finansów, będącego tradycyjnie domeną partii chadeckiej. To stanowisko razem z zadaniami wicekanclerza przypadło Olafowi Scholzowi, który po miesiącach walk wewnętrznych stał się nowym, silnym samcem alfa w szeregach najstarszej partii Niemiec, SPD. Wygryzł nie tylko Sigmara Gabriela, który w trzecim rządzie Angeli Merkel pełnił najpierw funkcję ministra gospodarki, a potem spraw zagranicznych, ale pokonał także – i przede wszystkim – Martina Schulza, na którego wątłych barkach towarzysze z SPD złożyli całą swoją nadzieję, gdy na początku zeszłego roku przejął stery w partii. Tzw. efekt Schulza miał wynieść socjaldemokrację do władzy, a to przekonanie było pompowane sondażami, które post factum okazały się być bezwartościowe, kłamliwe.
Dzisiaj Martin Schulz stał się szeregowym posłem w niemieckim Bundestagu i nie otrzymał żadnej funkcji. Można by powiedzieć, że tak się kończy braterstwo z Angelą Merkel… Nie on pierwszy spadł na sam dół po tym, jak był publicznie serdecznie poklepywany po ramieniu przez panią kanclerz. Schulz, skądinąd wizerunkowa katastrofa, poddany został presji frakcji JuSos (Junge Sozialisten – młodzi socjaliści), którzy słusznie obarczają go odpowiedzialnością za jesienną porażkę. Wcześniej jednak sami najgłośniej domagali się przywództwa „naszego Martina”. Ale najważniejszy był nacisk baronów SPD, którzy Schulza nie znoszą. Uchodzi on za autokratycznego, niesympatycznego, złośliwego i aroganckiego polityka, który bezwzględnie kroczy po władzę. Naturalnie, nie jest jedynym politykiem o takiej charakterystyce, ale spędziwszy znaczną większość swojej kariery politycznej w unijnych strukturach w Brukseli, nigdy nie miał okazji zbudować sobie zaplecza w Niemczech. Schulz był samotnym politykiem w Berlinie. Gdy zabrakło sukcesów rodem z Brukseli, zabrakło też argumentów za Schulzem. Tym bardziej, że to on cały czas kategorycznie twierdził, że SPD na pewno nie zawiąże koalicji z Angelą Merkel. Jego wiarygodność w takim rządzie byłaby zerowa; możliwe jednak też, że była to gra polityczna ukartowana przez Angelę Merkel i frakcję SPD niechętną wobec Schulza.
Z polskiego punktu widzenia brak Schulza to jednak dobra wiadomość, gdyż miał on zostać ministrem spraw zagranicznych – oprócz stanowiska kanclerskiego to dla Polski najważniejszy urząd w Bundesrepublice. Martin Schulz tymczasem jest stuprocentowo przekonanym tzw. Europejczykiem – w najgorszym znaczeniu tego słowa – który z pewnością radośnie popierałby wszelkie kroki Brukseli przeciwko Polsce, czego wcześniej wielokrotnie dawał dowody.
Według narracji Schulza państwa narodowe są przeżytkiem i nie mają już racji bytu. Myślenie zatem jest następujące: skoro nie można przeforsować dominacji niemieckiej, należy w ogóle zrezygnować z pojęcia narodowości i ustanowić twór ponadnarodowy; w domyśle zaś oznacza to niepisaną hegemonię państwa niemieckiego w ramach takiego tworu. Schulz uważa, że to właśnie egoizm, egotyzm i nacjonalizm poszczególnych krajów niszczą Europę. Powinny się one podporządkować Brukseli (w domyśle: kontrolowanej przez Niemcy), a najlepiej, gdyby powstało europejskie superpaństwo. Miałem okazję wysłuchać wystąpienia Schulza podczas Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium dwa lata temu. W swoim przemówieniu kilkanaście razy podkreślił potrzebę „transnarodowych rozwiązań”. Ta utopijna i szkodliwa idea wygląda na jego obsesję.
(…)
Schulz każdą częścią swojego ciała przyswoił sobie tę brukselską utopię, więc dla Polski każdy inny kandydat wydaje się lepszy od niego. Ostatecznie szefem MSZ został Heiko Maas, który w poprzednim rządzie pełnił funkcję ministra sprawiedliwości. Maas pochodzi z niemieckiego kraju związkowego Saary i tam w wieku 30 lat został zawodowym politykiem z ramienia SPD. Sprawdził się następnie na berlińskich salonach i dziś jako 50-latek będzie kierował niemieckim resortem spraw zagranicznych. Co ciekawe, mimo swojej przynależności do socjaldemokracji Maas jest praktykującym katolikiem. „Zostałem wychowany w klasycznym katolicyzmie, wiele lat służyłem jako ministrant i angażowałem się w pracę młodzieży katolickiej. Te doświadczenia wywarły decydujący wpływ na moje życie. To, co dzisiaj reprezentuję jako solidarność w życiu politycznym, wiele ma wspólnego z tym, czego katolicyzm nauczył mnie o miłości do bliźniego”, stwierdził Maas w rozmowie z protestanckim periodykiem „Chrismon”. „Często skarżyłem się do Boga, ale nigdy w Niego nie wątpię. Nie pochodzimy z nicości. Jest Coś, z Czego wszystko pochodzi i do Czego wszystko prowadzi”. Dla porównania, Martin Schulz otwarcie przyznaje, że nie wierzy w Boga.
Czy kwestia wiary Maasa jest istotna z perspektywy politycznej? Owszem, bo sojusz i partnerstwo opierają się na czymś więcej niż tylko wspólne interesy, do których często sprowadza się politykę. Zawsze będziemy mieć część wspólnych, a część rozbieżnych interesów z Niemcami – nasze położenie geopolityczne nie pozwala na inny scenariusz. Katolicyzm Maasa nie jest taki sam jak polski, tradycyjny katolicyzm, ale może dzięki swoim własnym doświadczeniom Maas lepiej zrozumie polską naturę i nie wyśmieje z góry tych wartości, które dla Polaków są tak ważne. Czas pokaże.
(…)
Ciekawym nowym członkiem gabinetu Angeli Merkel jest Jens Spahn, który został ministrem zdrowia. Choć ta teka dla stosunków polsko-niemieckich nie jest kluczowa, to jednak osoba samego ministra może się taka okazać. Spahn nie kryje, że chciałby przejąć schedę po Angeli Merkel i zapowiada, że pod jego przywództwem CDU stałaby się na powrót prawdziwie konserwatywną partią, prawdziwą chadecją. Spahn nie boi się publicznie krytykować Merkel, a na forum partyjnym CDU w 2016 r. doprowadził nawet do tego, że forsowana przez Merkel kwestia podwójnego obywatelstwa dla imigrantów upadła. Jens Spahn jest głośnym przeciwnikiem islamu oraz przyjmowania imigrantów. Ma dopiero 37 lat, ale fakt, że Merkel powierzyła mu ministerstwo, pokazuje, że jego pozycja w partii jest silna, a kanclerz nie była w stanie się go pozbyć.
Bliscy Polakom powinni być też wszyscy ministrowie z ramienia CSU, a więc bawarskiej siostrzanej partii CDU. CSU w przeciwieństwie do CDU zasługuje jeszcze na to, aby być nazywana formacją chadecką. W nowym rządzie otrzymała trzy teki – spraw wewnętrznych, transportu i rozwoju. Ostatnie dwa obszary to ważne elementy w licznych projektach bilateralnych, pierwszym zaś będzie kierował szef CSU Horst Seehofer, który również często krytykował Merkel za brak konserwatyzmu, a ponadto jest w przyjacielskich stosunkach z premierem Węgier Viktorem Orbanem.
Wygląda zresztą na to, że ta oś światopoglądowa może się okazać ważna w nowym rządzie. Już w pierwszym tygodniu jego działalności wybuchł bowiem na tym tle konflikt między CDU/CSU a SPD. Przedmiotem sporu jest zakaz reklamowania aborcji, zapisany w paragrafie 219a niemieckiego Kodeksu Karnego. W koalicji powstał sprzeciw wobec próby skreślenia tego paragrafu przez SPD, która w związku z tym szuka poparcia u opozycji, a mianowicie u Zielonych, Lewicy (Die Linke) oraz FDP (liberałowie). Wygląda jednak na to, że w tym przypadku socjaldemokraci poszli o krok za daleko, a w CDU ożywiło się skrzydło konserwatywne. Marcus Winberg, rzecznik CDU, słusznie zarzucił SPD działanie w gorszącym stylu: „SPD uderza w podstawowe stanowisko koalicji”. Elisabeth Winkelmeier-Becker (CDU) z kolei dodała, że „nigdy bym nie pomyślała, że nowa przewodnicząca SPD Andrea Nahles jako pierwsza podpisze się pod wnioskiem, zgodnie z którym ochrona nienarodzonych dzieci ma zostać ograniczona”.
Jak widać, także w Niemczech budzą się siły, które mają dość politycznej poprawności, lewicowo-liberalnej nomenklatury i dyktatu mniejszości. W Polsce te siły sięgnęły po władzę, w Niemczech tylko częściowo, ale to i tak zdaje się mocnym krokiem do przodu. Pytaniem pozostaje, czy uda się nawiązać z nimi konstruktywną współpracę. Wzorem i w tym przypadku mogą być dla nas Węgrzy, którzy już od lat skutecznie pracują nad ścisłym sojuszem z bawarską CSU.
Adam Sosnowski
Jest to część artykułu z aktualnego wydania miesięcznika „Wpis” (3/2018).
Autor tekstu jest germanistą i publicystą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/386872-nowy-uklad-rzadowy-w-berlinie-moze-byc-korzystniejszy-dla-polski