Niemieckich dziennikarzy znowu wzięło na odwagę. Pytali o demokrację w Polsce i sankcje…

Niemieccy żurnaliści nadal robią swoje. To znaczy wciąż chcą u nas mieszać i udawać wielce zatroskanych o stan polskiej demokracji.

Słysząc, że kanclerz Angela Merkel w swym podsumowaniu rozmowy z Mateuszem Morawieckim ani słowa nie poświęciła reformie polskiego systemu sądownictwa, ani też ewentualnym unijnym sankcjom, od razu zabrali się do dzieła. Mogli zadać dwa pytania, więc obydwa były dociekliwe jedynie w tym sprawach.

Owszem, zawodowa przenikliwość jest na pewno przypisana temu zawodowi, ale pod jednym warunkiem. Mianowicie takim, że penetracja tematu towarzyszy mu stale i bezwarunkowo. Tymczasem ci niezwykle odważni reporterzy zza Odry nigdy nie zainteresowali się, dlaczego ich macierzyste redakcje milczały, jak grób Agamemnona, podczas haniebnych wyczynów imigrantów. Nie tylko w trakcie słynnej sylwestrowej nocy, ale także później. Jakoś dziwnie nie interesowało ich bezpieczeństwo sponiewieranych niemieckich kobiet, tylko chcą koniecznie wtrącać się w system polskiego sądownictwa, który zresztą ma być teraz bardzo podobny do niemieckiego. Nie dziwiły, ani nie wymagały wyśmiania różne propozycje, by kobiety w ich kraju nosiły rozmaite tabliczki, na przykład z napisem „don`t touch me”, albo ukrywały się w strefie, w której obowiązywałaby taka zasada, potwierdzona umieszczonym transparentem i szczególnym nadzorem policji.

Cóż w takim razie miałby oznaczać brak takiej plakietki, lub też przebywanie podczas ulicznych zabaw poza strefą? Słuchajcie więc, dziennikarscy spece od cudzych spraw, zróbcie najpierw porządek u siebie. To znaczy, nie tylko w swoim kraju. Przede wszystkim w swojej zawodowej etyce. Redaktor Cywiński Wam przetłumaczy, jak owo słowo brzmi po niemiecku.