Od wielu lat powtarzam, że żyjemy w orwellowskim świecie, w którym język i idee zostały fundamentalnie wypaczone. Specjalizował się w tym komunizm, wydawało się więc, że po jego upadku rzeczywistość wróci do normy. Nie wróciła.
Od początku byliśmy uczeni, że odbudowa porządku moralnego, czyli rozliczenie PRL, jest niemoralne, ci, którzy poszukiwali elementarnej sprawiedliwości, kwalifikowani byli jako nienawistnicy, a dekomunizację i lustrację uznawano za łamanie praw człowieka.
To już minione sprawy, chociaż miały one ogromny wpływ na kształt III RP, a teraz odbijają się czkawką w obronie tytułów Jaruzelskiego czy przywilejów ubeków. Główna wojna toczy się obecnie o demokrację i ma globalny charakter.
Na Zachodzie zaczęła się wcześniej i wiązała się z triumfalnym pochodem lewicowych idei wraz z dojrzewaniem i przejmowaniem władzy przez pokolenie kontestatorów. W imię „wolności” narastał terror poprawności politycznej, a z przestrzeni publicznej eliminowane były jakiekolwiek głosy krytyczne wobec nowych dogmatów. Buntownicy przejęli władzę, ale nie mieli zamiaru zdejmować swoich dawnych kostiumów, i z ław rządowych, najwyższych stanowisk społecznych, z pozycji arbitrów oraz dominujących ośrodków opinii głosili swój nonkonformizm i przyznawali sobie zań nagrody.
Lewicowo-liberalna ideologia uznana została za spełnienie europejskich wartości, demokracji i wolności, a establishment zachodni za ich strażników. Nic dziwnego więc, że jeśli narody ośmieliły się wybrać kogoś innego, oznaczało to zamach na wolność i demokrację.
Znamiennym dokumentem tego stanu ducha jest „Praski apel” przyjęty w stolicy Czech w maju minionego roku, a podpisany przez stu kilkudziesięciu intelektualistów, polityków i artystów z całego świata. Pełen patetycznej retoryki („Nie wolno nam milczeć, gdy demokracja jest zagrożona”) jest dziwnie miałki treściowo. Wzywa, aby organizować się przeciwko wrogowi, który jest równie straszny, co nieokreślony. W pierwszym zdaniu apelu czytamy, że atakuje on demokrację, ale w następnych okazuje się, że chodzi o liberalizm. Autorzy usiłują nas przyzwyczaić do tego, że liberalizm i demokracja, wbrew definicji i tradycji, mają być synonimami. Jako egzemplifikacja niebezpieczeństwa w apelu wymienione zostały na początku Rosja i Chiny, a potem w jednym szeregu: Turcja, Węgry, Filipiny i Wenezuela. To zestawienie najlepiej wyjaśnia, o co chodzi w apelu. Możliwości wpłynięcia ze strony jego sygnatariuszy na status quo Chin czy Rosji, a nawet Turcji czy Wenezueli, są żadne. W wypadku Węgier sprawa ma się już inaczej. W tym kontekście uderza skrajna nieuczciwość zestawienia z rządami Fideszu reżimów, które stosują terror, więżą, a nawet zabijają opozycjonistów. Ale chodzi przecież o wywołanie trwałych skojarzeń, tak jak w wypadku komunistów, którzy długo wszystkich swoich przeciwników kwalifikowali jako faszystów.
Ten skandaliczny zabieg „Praskiego apelu” odsłonił Ryszard Legutko w australijskim piśmie „Quadrant”, a jego analizę kontynuował redaktor „National Review” John O’Sullivan. Wywołało to gwałtowną polemikę jednego z sygnatariuszy apelu, Joshuy Muravchika.
Nie będę zajmował się jego metodami polemicznymi. W kontekście tego, o czym piszę, najważniejsze jest odwołanie Muravchika do Platona i twórców amerykańskiej konstytucji. Autor „Państwa” rzeczywiście wskazywał niebezpieczeństwa ulegania zmiennej i kapryśnej woli większości i prawdą jest, że ojcowie amerykańskiej konstytucji budowali system, w którym wybory większości ograniczone były przez trwałe normy. Platon był wrogiem demokracji, założyciele Stanów Zjednoczonych kreowali system mieszany, w którym demokracja wsparta jest pierwiastkiem arystokratycznym.
Arystokracja to rządy najlepszych, którzy umieją trzymać na wodzy swoje namiętności i poświęcają się dobru wspólnemu. Ile z cnót arystokratycznych zachował obecny establishment? W rzeczywistości to oligarchia, czyli rządy mniejszości w swoim interesie, mniejszości, która prezentuje mentalność zadufanych paniczyków. Dziś to zwykli ludzie przy wszystkich swoich ułomnościach, może dlatego, że nie żyją w szklanej kuli jak przedstawiciele obecnej, zepsutej arystokracji, zachowują więcej zdrowego rozsądku i na nich musimy się oprzeć, aby podjąć wysiłek odbudowy zagubionego porządku naszej cywilizacji.
Felieton Bronisława Wildsteina ukazał się tygodniku „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/386471-kto-ma-prawo-do-platona-lewicowo-liberalna-ideologia-uznana-zostala-za-spelnienie-europejskich-wartosci