Wojna z obozem zjednoczonej prawicy eskalowała, żeby zmęczyć Polaków i wywołać u nich pragnienie świętego spokoju.
To narastało od wielu miesięcy i obecnie mamy już przemoc w najczystszej postaci. Przemoc i cenzurę: represyjną i prewencyjną. W sferze interpretacji tego, co powiedzą lub napiszą politycy zjednoczonej prawicy, a szczególnie liderzy Prawa i Sprawiedliwości. Wcześniej dotyczyło to właściwie tylko Jarosława Kaczyńskiego, obecnie – praktycznie wszystkich. I ta przemoc interpretacyjna jest natychmiast rozpowszechniania w świecie. Najnowszy przykład to wystąpienie prezydenta Andrzeja Dudy w Kamiennej Górze. Rozpętano niebotyczną histerię wmawiając opinii publicznej (w Polsce i za granicą), że prezydent Polski porównał Unię Europejską do zaborców, którzy nie tylko nasz kraj podzielili miedzy siebie i okupowali, ale też bezwzględnie grabili. Zaczęto wzywać prezydenta do odwołania wypowiedzianych słów, pojawiły się listy protestacyjne i apele (np. eurodeputowanych Platformy Obywatelskiej), zaczęły się „normalne” w ostatnich miesiącach donosy na głowę państwa za granicę. Skuteczne, bo w liberalno-lewicowych mediach nikt nie sięga do oryginalnych słów i ich kontekstu, lecz do owych donosów i narzuconej w nich, kłamliwej interpretacji.
A prezydent w prostych słowach i obrazowo mówił wyłącznie o wartości, jaką jest suwerenne polskie państwo. O wartości, bez której wszystko inne (w tym wypracowywane bogactwo) służy nie własnemu narodowi, lecz temu, kto pilnuje niesuwerenności. I tej wartości nic nie jest w stanie zastąpić, nawet takie demokratyczne struktury (choć ostatnio jakby mniej demokratyczne niż wcześniej) jak Unia Europejska.Zresztą UE została powołana jako dobrowolne zrzeszenie suwerennych państw, i to mimo że państwa członkowskie część swoich uprawnień cedują na wspólnotę. Negatywne skutki braku suwerenności, w tym przejmowanie narodowego bogactwa, prezydent Andrzej Duda pokazał na przykładzie zaborów. Z jego słów jasno wynikało, że suwerenne polskie państwo nie jest redukowalne do żadnej organizacji czy wspólnoty międzynarodowej, nawet do Unii Europejskiej, do której wstąpiliśmy świadomie i dobrowolnie, i z której nie chcemy występować. O tym ostatnim zarówno prezydent Andrzej Duda, jak i Jarosław Kaczyński zapewniali wielokrotnie, przestrzegając, że w obecnej sytuacji tego mogliby chcieć tylko wrogowie Polski.
Kłamliwe interpretacje słów polityków zjednoczonej prawicy, w tym wywodzącego się z tego obozu prezydenta Andrzeja Dudy, od pewnego czasu ewidentnie i celowo stały się elementem przemocy (politycznej, symbolicznej, kulturowej etc.). Ma ona napiętnowanych zepchnąć do defensywy, do nieustannego tłumaczenia się, czyli w potocznym wyobrażeniu przyznawania, że są winni. Mamy do czynienia z odwróceniem porządku moralnego, jak często dzieje się w relacjach sprawcy i ofiary: to ofiara zamienia się w sprawcę, a przynajmniej w prowokatora. Wcześniej bywało tak, że jednak można było odróżnić, nawet jeśli po czasie, ofiarę od sprawcy. Obecnie każda próba upomnienia się o prawa ofiary spotyka się z jeszcze większymi i bezczelniejszymi atakami sprawcy. I to jest ta nowość, którą opozycja i jej media oraz „autorytety” odkryli, i stosują bez opamiętania. To jest niekończąca się kanonada, która ma odwrócić społeczne nastroje i sympatie Polaków. Wedle absolutnie goebbelsowskich wzorów bombardowania kłamstwem.
Celem bombardowania kłamstwem (w Polsce i poza jej granicami) jest zepchniecie ofiary do totalnej defensywy. Ma ona nie mieć czasu nawet na złapanie oddechu miedzy kolejnymi atakami. W tym sensie jest to przemoc w czystej (brudnej) postaci. A ponieważ jest to bardzo mocno skoordynowane, intensywne, dobrze zorganizowane i ma globalny zasięg, można podejrzewać, iż jest to obcy patent.Na pierwszy rzut oka widać, że przekracza to horyzonty myślowe, koncepcyjne i logistyczne obecnej opozycji. Ktoś uznał, że to skuteczne narzędzie. Częścią tej przemocy z użyciem goebbelsowskich metod jest cenzura. Kanonada ma wystraszyć osoby mniej odporne czy tylko chcące mieć święty spokój, żeby się poddały, odpuściły. Żeby albo zastosowały cenzurę następczą, albo prewencyjną, czyli po napiętnowaniu i kłamliwym interpretacyjnym ostrzale bały się cokolwiek powiedzieć, co wybiegałoby poza ogólniki i banały. Chodzi jednocześnie o napiętnowanie i przestraszenie, a w rezultacie o odebranie inicjatywy obozowi zjednoczonej prawicy. Odebranie mu przewagi w narzucaniu narracji, zepchnięcie do narożnika i desperackiej obrony. Chodzi także o wymuszenie na rządzących różnych ustępstw, na przykład w stosunku do wrogich im mediów. I wiele wskazuje na to, że to ostatnie bywa już skuteczne.
Nieważne, jak kuriozalna jest używana amunicja, chodzi o wdrukowanie przekonania, że zjednoczona prawica się kończy, a przynajmniej jest czemuś winna, wszystko jedno czemu. I ta wina jest oczywista, straszna, degradująca i wykluczająca. A przynajmniej powinna wymusić ustępstwa, skoro perspektywa przyspieszonych wyborów jest nierealna.Jeśli jednak przyjmie się te narzucone warunki, będzie po obozie zjednoczonej prawicy. Nie tylko nie będzie można niczego powiedzieć czy napisać, bo nawet odliczanie kolejnych liczb naturalnych przez prezydenta Andrzeja Dudę czy prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego będzie wystarczającą podstawą do kłamliwych interpretacji i ataków. Przede wszystkim spora część opinii publicznej może dać się przekonać, że kłamstwo można uznać za prawdę. Nawet jeśli na początku będzie to prawda mocno naciągana. Nie wskutek przyjęcia argumentacji, gdyż jest ona wyjątkowo cherlawa, lecz w efekcie intensywności i długotrwałości ostrzału. Żeby po prostu przeciętni ludzie mieli wreszcie spokój, żeby uwolnili się od poczucia uczestniczenia w jakiejś wyniszczającej wojnie. Właśnie taki ma być efekt stosowanej przemocy (krajowej i z zagranicy) oraz cenzury.
Mam wrażenie, że rządzący nie doceniają realizowanego obecnie scenariusza, a nawet nie mają dobrej diagnozy tego, co się ostatnio w Polsce i wokół Polski dzieje. A dzieje się to, że za wszelką cenę chce się odsunąć PiS od władzy. Głównie poprzez wdrukowanie, że ofiara jest sprawcą. Wejście, choćby częściowe w ten scenariusz (np. poprzez różne koncesje), byłoby dla zjednoczonej prawicy zabójcze. Byłoby oznaką słabości, którą opozycja i jej sojusznicy spoza Polski natychmiast bezwzględnie wykorzystają. Ale jednocześnie rządzący nie mogą dostarczać amunicji do ostrzału własnych pozycji i trwać w błogim przekonaniu, że nic im nie zaszkodzi. Ktoś musi pociągnąć za cugle w obozie zjednoczonej prawicy, jeśli zły scenariusz ma się nie zrealizować. Za dużo jest tych podawanych na tacy argumentów, iż nowa władza niczym się nie różni od poprzedniej. Chyba że chodzi o jakiś makiaweliczny scenariusz kooptacji, która ma obezwładnić rywali i zapewnić długie trwanie u władzy. Tyle że taki scenariusz może jeszcze szybciej doprowadzić do porażki, niż bierność.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/386379-ktos-w-obozie-wladzy-musi-pociagnac-za-cugle-zeby-nie-podsycac-goebbelsowkiej-kanonady-opozycji