Sondaże wciąż wskazują bardzo wysokie poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości, choć w dwóch wypadkach odnotowano kilkupunktowe „tąpnięcie”. Tego typu spadki nie muszą oznaczać jakiegoś stałego trendu, ale nie można też wykluczyć, że są ważnym sygnałem alarmowym, sygnalizującym, że coś nie działa.
Kierownictwo obozu rządzącego ma chyba tego świadomość, dysponuje przecież również badaniami pogłębionymi.. W tych kategoriach należy rozumieć skierowanie do pracy w KPRM dwójki PR-owców (Anny Plakwicz i Piotra Matczuka). Ich zadaniem jest przeformułowanie wizerunku premiera, a raczej powrót do bardziej gospodarczych źródeł. Premier ma mniej angażować się w historyczne spory, ma być mniej intelektualny, a bardziej konkretny.
Powrót tej konkretnej dwójki nie jest przypadkowy; to pośrednie uznanie dla wizerunku, który zbudowała Beata Szydło, a dla której Anna Plakwicz i Piotr Matczuk pracowali w początkowym okresie. Rzecz jasna, sukcesy byłej premier mają dziś wielu ojców i wiele matek, ich autorstwo zależy od tego, gdzie się ucho przyłoży, ale tu chodzi o coś innego: o uznanie, że jest problem.
Sprawiedliwie oceniając trzeba powiedzieć, że premier Morawiecki nie miał właściwie szansy, by zbudować swój wizerunek tak, jak chciał. Burza wokół konfliktu polsko-izraelskiego była w istocie huraganem. To był konflikt bez precedensu, o ogromnej sile emocjonalnej i o tysiącu pułapek. Premier walczył, ale nie mógł wyjść z tej sprawy bez szwanku - bo nikt by nie wyszedł cało, a wielu po prostu by poległo. Z tego punktu widzenia nowy start jest koniecznością. Ale kłopoty PiS mają szersze tło. I nie mam na myśli spraw oczywistych: kwestii nagród czy zarobków władzy. Problem jest chyba szerszy, i dotyczy zauważalnego spadku czegoś, co można nazwać (ułomnie, ale lepszego słowa nie znajduję) prestiżem partii rządzącej, zwłaszcza w oczach jej przeciwników.
Liczne ośrodki tradycyjnie stanowiące zaplecze III RP (medialne, biznesowe, lobbingowe) wyraźnie poczuły, że osiągnęły swój cel numer jeden, czyli zapewnienie sobie bezpieczeństwa. Wpisały się w nową konstelację, mają się dobrze, i zaczynają odzyskiwać wpływy. Częściowo samodzielnie, częściowo w porozumieniu z elementami obozu władzy. Symbolicznie, ważni dziennikarze mediów opozycyjnych przechodzą do świata PR-u i lobbingu, czyli do sfery, w której bez dobrych relacji z rządzącymi nie ma co szukać wielkiego powodzenia. Skoro przechodzą, to znaczy, że mają podstawy, by sądzić, że przed nimi dobra przyszłość. Zapewne sądzą tak nie bez podstaw.
Ten proces, w jakiś sposób nie do uniknięcia, wzmocniła korekta polityczna zakończona zmianą premiera. Jej sens jest jasny: zmniejszenie napięcia w relacjach z zagranicą, maksymalizacja wyników wyborczych, „normalizacja”. Ale została ona także odebrana zarówno jako jednak oznaka zmęczenia, a może nawet słabości obozu rządzącego, jak i jako sygnał wycofania się PiS z daleko idących zmian (co nie jest prawdą). Stała się zachętą do śmielszego odzyskiwania terenu, zwłaszcza medialnego i psychologicznego, przez „tradycyjnych” dystrybutorów prestiżu w III RP. A to z kolei umożliwiło nakręcenie do niebywałych rozmiarów kilku zarówno realnych problemów rządzących, jak i kilku całkowicie wydumanych. Ani się obejrzeliśmy, gra toczy się niemal dokładnie tak samo, jak toczyła się przed wyborami. Nie bez przyczyny znów stały się możliwe operacje manipulacyjne na dużą skalę.
Z punktu widzenia obozu rządzącego, dynamika wygląda więc niedobrze, mimo wciąż imponujących słupków poparcia, które - niezależnie od ich obiektywnej wysokości - mogą być mniej lub bardziej kruche, tłukliwe. I choć dziś procesy, o których piszę, nie zagrażają politycznej dominacji prawicy, to jednocześnie budują one potencjał, który może wielu gorzko zaskoczyć: i w czasie kampanii wyborczej, i w dniu wyborów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/386350-dominacja-pis-jest-dzis-niezagrozona-ale-narastaja-procesy-ktore-w-czasie-kampanii-i-w-dniu-wyborow-moga-prawice-gorzko-zaskoczyc