Nazwa wskazuje, że pan dr hab. Bilewicz na podstawie badań chce stworzyć model pokazujący jak w Polsce mowa nienawiści rozprzestrzenia się w formie epidemii. O szerzeniu mowy nienawiści mówił na wykładzie w muzeum Polin. To jest też kolejne ideologiczne założenie, które ma doprowadzić do z góry założonego wyniku
— mówi pracownik naukowy UMCS w Lublinie i Biura Badań Historycznych IPN dr hab. Mirosław Szumiło w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: 2 miliony złotych na grant dla pana dra hab. Michała Bilewicza na badania, których celem jest stworzenie „epidemicznego modelu mowy pogardy” wzbudziło ogromne kontrowersje. Grant przyznało mu Narodowe Centrum Nauki nadzorowane przez ministra Jarosława Gowina. Co pan sądzi o tej decyzji?
Dr hab. Mirosław Szumiło: Próbowałem się przyjrzeć temu grantowi. Zapoznałem się z jego głównymi założeniami i tym co pan dr hab. Michał Bilewicz mówił podczas wykładu w muzeum Polin. Dzięki temu widać, o co mu chodzi w grancie. Przede wszystkim zawęża mowę nienawiści tylko do wypowiedzi antysemickich, antymuzułmańskich i homofobicznych. Wypowiedzi szkalujące katolików i Polaków pomija. To pokazuje, że grant ma przyjęte z góry ideologiczne założenia. Pan Bilewicz chyba z góry postawił sobie tezę, którą udowodni.
Co według pana oznacza tytuł „epidemiczny model mowy pogardy”?
Mogę się jedynie domyślać. Nazwa wskazuje, że pan dr hab. Bilewicz na podstawie badań chce stworzyć model pokazujący jak w Polsce mowa nienawiści rozprzestrzenia się w formie epidemii. O szerzeniu mowy nienawiści mówił na wykładzie w muzeum Polin. To jest też kolejne ideologiczne założenie, które ma doprowadzić do z góry założonego wyniku.
Jaki to może być wynik?
Udowodni, że mowa nienawiści w Polsce szerzy się coraz bardziej. On ten model skonstruuje i pokaże, że to epidemia. Tak nie można prowadzić badań. To nie jest zgodne z warsztatem naukowym. Naukowcy najpierw muszą dogłębnie zbadać zjawisko i dopiero wtedy mogą wyciągać wnioski. Ale łatwiej otrzymać dofinansowanie z Narodowego Centrum Nauki na badanie podobnego typu na jakie otrzymał pan Bilewicz niż na niektóre tematy z historii Polski.
Na jakie tematy trudno otrzymać granty z Narodowego Centrum Nauki?
Przyznawanie grantów jest uzależnione od aktualnie obowiązujących wzorców i kierunków na Zachodzie Europy. Popularne są politycznie poprawne zagadnienia, przede wszystkim gender. W kulturze, historii, sztuce i literaturze szuka się wątków genderowych. W różnych dziedzinach nauki szuka się wątków homoseksualnych i potwierdzenia, że wszelkiego rodzaju mniejszości seksualne odgrywały istotną rolę w historii. Genderyzm w nauce stara się przekonywać nas, że mniejszości seksualne nie są niczym dziwnym. Jeżeli zaproponowałbym grant zatytułowany „Żydówki lesbijki na Mazowszu i Podlasiu” to zapewne otrzymałbym na niego duże dofinansowanie, bo w jednym temacie zawarłbym trzy mniejszości. To oczywiście ironia, ale tak naprawdę to wygląda. Doszukiwanie się antysemityzmu i wszelkiej ksenofobii – polskiej, europejskiej, chrześcijańskiej należy także do modnych tematów.
Drugim dogmatem polityki grantowej jest umiędzynarodowienie badanych tematów.
Preferowane są tematy są międzynarodowe, które nie dotyczą Polski. Można dostać grant np. na badanie jakiegoś plemienia w Burkina Faso. Nie otrzyma się natomiast pieniędzy na badania regionalne na Podlasiu czy Lubelszczyźnie. Nie są też np. preferowane badania nad terrorem komunistycznym i partią komunistyczną. Naukowcy, którzy chcą badać typowo polskie tematy mają małe szanse na otrzymanie grantów. Nie są to tylko moje obserwacji, to wynika również z ocen moich kolegów historyków.
Jeżeli projekt reformy nauki i szkolnictwa wyższego firmowany przez premiera Gowina wejdzie w życie w obecnym kształcie, nie będzie finansowania regionalnych badań historycznych.
Badania w naukach humanistycznych zostaną zepchnięte na margines. Rzadko jest przyznawane finansowanie na regionalne badania historyczne. Pula pieniędzy jest ograniczona, tylko niewielki procent aplikujących otrzymuje pieniądze. Ciężko w takiej sytuacji rozwijać naukę. Według planów ministerstwa nauka ma się rozwijać i finansować tylko poprzez granty. Tak się nie da pracować, 4/5 naukowców z humanistyki i tak grantu nie otrzyma, więc nie będą się mieli z czego utrzymać.
Nie będzie miał kto badać polskiej historii regionalnej. Nie będą np. powstawać nowe prace o podziemiu wojennym i powojennym na Mazowszu.
Historia regionalna będzie istnieć tylko dzięki pasjonatom, którzy będą prowadzić badania za własne pieniądze. Nie będzie też pieniędzy na historię ojczystą, tylko środki na historię międzynarodową. Jednak żeby badać historię Polski, nawet lokalną trzeba również odwiedzać zagraniczne archiwa.
Wśród zarzutów do pana Bilewicza pojawia się zarzut, że uważa za patriotę prof. Jana T. Grossa.
Nie chciałbym wypowiadać się o patriotyzmie Grossa, bo jest to kwestia subiektywna. Dla mnie jako historyka istotniejszą kwestią jest jakość jego pisarstwa. Prof. Gross jest przedstawiany jako wybitny historyk i badacz, zapomina się, że jest socjologiem, a nie historykiem. Nie stosuje się do zasad pracy historyka, z warsztatu pracy socjologa też nie do końca korzysta.
Skąd taki wniosek?
Chociażby na przykładzie słynnej książki „Sąsiedzi” widać jego podejście do źródeł. Z góry założył, że pewne źródła są wiarygodne, a inne nie. Dla niego całkowicie wiarygodne są tylko relacje Żydów ocalałych z Holokaustu. Zresztą jest to dogmat przyjęty przez badaczy Holokaustu na świecie. W przypadku „Sąsiadów” ten dogmat okazał się błędny. Gross oparł się na relacji świadka, którego wtedy w Jedwabnem nie było. To jest ogólna kwestia manipulowania źródłami i doboru niesprawdzonych źródeł oraz wyciągania z tego nieuprawnionych wniosków. Dotyczy to też jego innych książek, ale nie wszystkich. Gross kiedyś wydał wspólnie z żoną dobrą rzecz, źródła opatrzone wstępem, zatytułowane „W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali…”. To była solidnie opracowana książka. A potem zaczął pisać inne rzeczy.
Dlaczego tak się stało?
Bo po tej solidnej książce żadne splendory ani korzyści na niego nie spływały. Uważam, że pisze pod czytelników zachodnich i amerykańskich, żeby na tym zarobić. Przy okazji bardzo szkodzi Polsce i ją szkaluje.
Obecny system grantowy jest zły. Jak powinien być skonstruowany, żeby służył nauce? Co powinno się zmienić, żeby służył badaniom historycznym?
Nie powinno się stosować sztucznych preferencji dla niektórych modnych tematów. W humanistyce i naukach społecznych powinno być wsparcie dla badań, które dotyczą historii Polski. Naukowcy powinni zajmować się tematami, które są niezbadane i istotne dla społeczeństwa, naszej świadomości i tożsamości historycznej. Gender nie jest ważny dla Polaków. Są sprawy dużo bardziej istotniejsze dla naszej historii. Najlepiej byłoby, gdyby przyjęto obiektywne kryteria przyznawania grantów. Problemem jest też system recenzowania grantów.
Na czym on polega?
Recenzenci są niejawni, chociaż znają nazwiska autorów. Nie ponoszą odpowiedzialności za to, że odrzucają dobre projekty ze względów ideologicznych albo osobistych. Nie biorą jednak odpowiedzialności osobistej za podejmowane decyzje. Pojawiła się również próba wprowadzenia anonimowych recenzji do habilitacji przez nową ustawę o szkolnictwie wyższym i nauce. Powstał jednak tak duży opór, że ministerstwo się z tego rozwiązania wycofało. To był absurdalny pomysł. Jestem zwolennikiem pełnej jawności. Wszystkie recenzje powinny być jawne, podobnie jak jawni powinni być ich autorzy. Dobór recenzentów nie może być tendencyjny.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/386124-nasz-wywiad-dr-hab-szumilo-ipn-polityka-grantowa-w-polskiej-nauce-sluzy-politycznej-poprawnosci