W grudniu ub. roku napisałam w komentarzu pt. „Rex Tillerson, adieu”, powołując się na zazwyczaj dobrze poinformowaną agencję Reutersa, że los sekretarza stanu USA Rexa Tillersona jest już przesądzony i wkrótce zostanie pozbawiony swego stanowiska. Tillerson zaprzeczył i powiadomił opinię publiczną, że „lubi swoją pracę” i nie zamierza ustępować. Jego odwołanie, które prezydent Trump ogłosił na Twitterze ponoć zaskoczyło polski ściek medialny, a osoba Tillersona w ostatnich miesiącach, była szczególnie eksponowana, z podkreśleniem połajanek, jakie ten miliarder kierował pod adresem Warszawy, za pośrednictwem swojej rzeczniczki, wywodzącej się z establishmentu Heather Neuert. To z nią korespondent TVN 24 Marcin Wrona ustalał treść oświadczeń, krytykujących łamanie praworządności w Polsce. Pomocny był w tym dziele był ambasador USA w Warszawie Paul W. Jones, mianowany jeszcze przez Baracka Obamę. Jones wyróżnił się tym, że odwiedził posłów Platformy Obywatelskiej w Sejmie, zaznaczając swoją obecność po „właściwej” stronie polskiej polityki. Jones wkrótce kończy swoją kadencję i na polu walki lewactwa amerykańskiego z prawicowym prezydentem ubędzie wrogów polskiej „dobrej zmiany”, amerykańskiej również.
Po wyborach polski rząd jak i amerykańska administracja znalazła się w sytuacji tzw. krótkiej ławki. Szczególnie daje się to we znaki w dziedzinie dyplomacji. Trzeba wymienić i to w krótkim czasie szefa dyplomacji, jego rzecznika, cały korpus dyplomatyczny, czyli tysiące urzędników, wśród których obok uczciwie wykonujących swoją pracę na placówkach nie brak ludzi dawnego systemu, wrogo nastawionych do nowego rządu i kopiących dołki pod jego sojusznikami, czego przykładem jest właśnie amb. Jones. W takim natłoku koniecznych zmian nie trudno jest o pomyłkę czy po prostu brak rozeznania w poglądach i talentach dyplomatycznych kandydatów, w tym kandydatów na szefów dyplomacji. Tak się stało w USA, podobnie było w Polsce.
Trzeba przyznać, że posądzany przez swoich wrogów o ataki szaleństwa Donald Trump wykazał się nadzwyczajną cierpliwością w stosunku do byłego szefa koncernu ExxonMobil, który dla odmiany wykazał się niebywałym luzem, nazywając prezydenta najpotężniejszego państwa świata i swego szefa „durniem”. Poza tym wyróżnił się daleko posuniętą samodzielnością, demonstrując odmienne od prezydenta zdanie w wielu kwestiach, m.in na temat Nord Stream 2, a także swoją przychylność wobec Rosji, z którą jako szef ExxonMobil robił korzystne interesy. Kwestii dzielących obu polityków było mnóstwo, Tillerson miał w swojej działalności wsparcie Brukseli, nic więc dziwnego, że sprzeciwił się wystąpieniu USA z paktu klimatycznego.
Na „słusznych” portalach III RP redaktorów zatkało, bo ci żurnaliści, podobnie jak ich patroni polityczni są oderwani od rzeczywistości i stąd to zaskoczenie wylaniem Tillersona z pracy, którą przecież lubi. Nic dziwnego, że potraktowali to niesłychanie ważne dla polityki międzynarodowej posunięcie Trumpa jako wydarzenie drugorzędne, a były ambasador w Waszyngtonie, Ryszard Schnepf, który nie ukrywa, że nienawidzi rządu Prawa i Sprawiedliwości zauważył, że tym twittem od prezydenta Tillerson „został upokorzony”. Czyli zwyczajnie wyszedł na durnia. Odejście Tillersona z funkcji szefa dyplomacji to jeszcze nic wobec zastąpienia go przez byłego szefa CIA Mike’a Pompeo. On się zna, w przeciwieństwie do Tillersona na polityce zagranicznej, w służbie której działa CIA, wie co w wywiadowczej trawie piszczy i na dodatek jest gorącym patriotą. Na domiar złego jest gorliwym chrześcijaninem wyznania ewangelickiego, czego nie ukrywa i udowodnił stwierdzając publicznie: „Jezus Chrystus, nasz zbawca, jedynym rozwiązaniem dla świata”. Jego i Trumpa łączy ta sama chemia, jest wieloletnim działaczem partii Republikańskiej, człowiekiem lojalnym wobec prezydenta, którego wielokrotnie bronił przed rozhisteryzowanymi atakami ze strony elity liberalnej.
O tym, że Tillerson to najgorszy szef Departamentu Stanu w całej historii USA, mówiło się od miesięcy. Zarówno w obozie Trumpa jak i w obozie jego politycznych przeciwników. Ale nie w obozie „totalnej opozycji”, gdyż nie ważne co sobą reprezentuje „nasz człowiek” w Moskwie, Waszyngtonie czy Brukseli, może być durniem, a nawet łachudrą, byle był po naszej stronie. Lewactwo liberalne obfituje w takich pożytecznych idiotów pozostających na wzajemnych usługach. Ręka Verhofstadta myje rękę Petru, ręka Róży Thun rękę Angeli Merkel. A na końcu wszyscy oni wychodzą na durni.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/385835-i-kto-tu-wyszedl-na-durnia-rex-tillerson-pozytecznym-idiota-amerykanskiego-establishmentu