„Wyjście awaryjne”, najnowsza książka dr. hab. Rafała Matyi to gorzka lektura. Politolog kreśli ponury obraz polskiego życia politycznego, w - delikatnie mówiąc - nie najlepszym świetle przedstawia kondycję zarówno III RP, jak i projektu „dobrej zmiany”, wreszcie: wystawia ostre oceny mediom, publicystom, przedstawicielom elit. Zarazem nie jest to jednak zestaw rytualnych i dobrze znanych narzekań akademickich (no, może momentami), ale - wracając do gorzkiego charakteru lektury - diagnoza i sugestia działań, które mają dać szansę na wyleczenie choćby kilku obszarów debaty publicznej i polityki w naszym kraju.
Zacznijmy jednak od diagnozy. Zdaniem Rafała Matyi kluczowy w krytycznym opisie dzisiejszej rzeczywistości jest klincz, w jakim znajdujemy się po trzynastu już latach walki Prawa i Sprawiedliwości z Platformą Obywatelską.
Pułapka ta odebrała wielu obywatelom zdolność krytycznego myślenia, pozbawiła media nawyku bezstronności, zredukowała debatę publiczną do poziomu emocjonalnych deklaracji lojalności wobec narracji jednej ze stron. Każdą z postaw choćby odrobinę odmiennych od tych narracji uznaje się za szkodliwy symetryzm lub tchórzliwy rozkrok
— przekonuje dr Matyja.
W długiej litanii zarzutów padają też te, że debatą publiczną zawładnęły emocje, że wygrywają ci, którzy krzyczą najgłośniej i używają najostrzejszych porównań, a nie ci, którzy mają jakiś pomysł na strukturalne zmiany.
Wszystko to prawda. Kto pierwszy zaczął, kto ma na swoim sumieniu więcej - to w zasadzie obiektywnie nierozstrzygalne, bo zależy od osobistych ocen, sympatii, czasem odczuć i doświadczeń. Ludziom szeroko rozumianej prawicy, przez lata zepchniętych na absolutny margines życia politycznego w Polsce, trudno będzie przyjąć tezy Matyi, który pisze wprost: rządy PiS nie przyniosły niemal żadnej jakościowej zmiany na lepsze, czasem wręcz przeciwnie - pogłębiły patologie. Autor jednak jednocześnie zaznacza, że proste odsunięcie partii Kaczyńskiego od władzy - jak chce tego PO czy N - niewiele da, bo nie w samym PiS leży problem, a w złożonym mechanizmie, na który wpływa wiele czynników.
Trochę przypomina to wnioski Macieja Gduli, który swoje badania (ciekawe, piszę bez sarkazmu) okrasza puentą, którą celowo upraszczam: mamy do czynienia z neoautorytaryzmem, bo Kaczyński zawładnął partią, nie liczy się z dużą częścią opinii publicznej i wprowadza podziały. Możemy żonglować taką terminologią, ale przecież to za czasów Donalda Tuska i Platformy mieliśmy przykłady tego stanu rzeczy (czasem podniesione do sześcianu albo i piątej potęgi), system niemal domknięty, jeśli chodzi o instytucje, media (publiczne i prywatne), agencje reklamowe, etc. Dziś mamy ułomny, bo ułomny w wielu wymiarach, ale jednak kruchy pluralizm (medialny, polityczny, społeczny), wciągający sporą część społeczeństwa w życie państwa. Szkoda, że Matyja, niegdyś związany przecież z prawicą, tego nie zauważa, bo - śmiem twierdzić - to jedna z dużych i prawdziwych zasług czasu „dobrej zmiany”.
Ale przechodząc od ogólnego wrażenia na konkret. Jak pisze autor „Wyjścia awaryjnego”, pisząc o politycznej praktyce Platformy, a potem PiS:
Mówiąc w wielkim skrócie: Tusk zwątpił w sprawczą moc instytucji państwowych, a Kaczyński – w sensowność porządku demokracji liberalnej, która jego zdaniem w ostatnich dwudziestu pięciu latach blokowała możliwość skutecznego działania
— czytamy.
I w tym porównaniu jest wiele prawdziwego, ale o ile Matyja odnosi ten problem do Polski (względnie Europy Środkowo-Wschodniej), o tyle - jak się wydaje - problemu na tę skalę nie dostrzega w innych krajach. A przecież choćby za naszą zachodnią granicą problem jest podobny (przynajmniej strukturalnie). Nie będę się tutaj wymądrzał, zacytuję jedynie Marka A. Cichockiego z ostatniego magazynu PISM:
Merkel przesunęła niemiecką politykę w obszar pozainstytucjonalny. Przez ponad dekadę pozostawania u władzy skupiła w swoim ręku ogromną nieformalną władzę. I ma tego świadomość, a to skutkuje zmianą jej politycznych zachowań. (…) Merkel dobrze wyczuwa, że mamy dzisiaj doi czynienia z korozją instytucjonalizmu w polityce międzynarodowej, który był rzeczywiście dużym osiągnięciem Zachodu po drugiej wojnie światowej. W Polsce też to lepiej rozumiemy. Ludzie z obrzeży systemu zawsze lepiej wyczuwają nowe trendy niż ci żyjący w bezpiecznym centrum
— tłumaczył filozof.
Rafał Matyja inaczej tłumaczy te różnice między „pozainstytucjonalnym” systemem prowadzenia polityki w Niemczech i w Polsce, a - niezależnie od intencji czy ocen - powód jest podobny: chęć większej realnej władzy, bez permanentnego szarpania się z procedurami (czasem faktycznie niepotrzebnymi, czasem niezwykle istotnymi), instytucjami i zwyczajami.
Sprzeczam się nieco z tezami zarysowanymi przez Rafała Matyję, ale wiele tez i ocen jest do bólu prawdziwych. Jak choćby ta poniższa:
Trudno uznać model zbudowany przez Tuska i Kaczyńskiego za jakiś konstruktywny projekt intelektualny, to raczej wynik pragmatycznej analizy warunków, w jakich przyszło im działać. A działają w sytuacji, w której rzeczywiste rezultaty polityki są w zasadzie nieczytelne dla opinii publicznej, w której nie istnieje elita zdolna je w rzetelny sposób ocenić, i w której realna polityka opiera się na spójnych „przekazach dnia”, skutecznych roszadach personalnych i mobilizacji struktur w okresie wyborczym.
Trzeźwą i celną refleksją jest ta, że polityczna wojna PiS i PO nie jest dziś zależna już (a przynajmniej nie tylko) od samych polityków. Już dawno ponieśli ją i zanieśli o wiele dalej polityczni kibice obu stron.
Obecny kształt sceny politycznej jest rezultatem dwóch równoległych procesów. Dwóch wojen – mówiąc językiem Wałęsy – „wojny na górze” między PO a PiS oraz „wojny na dole” między dwoma powstałymi w cieniu tej wojny odłamami aktywnego politycznie społeczeństwa.
Paradoksalnie, jak wskazuje Matyja, a sam zgadzam się z istotą tego stanu rzeczy, reprezentanci obu tych procesów trzymają się we wzajemnym klinczu. Politykom zależy (co zrozumiałe) na głosach i wsparciu tej najbardziej zagorzałej części wyborców, a ci z kolei oczekują od swoich reprezentantów nieustannych potwierdzeń, że to walka na całego, a temperatura sporu musi być utrzymywana na ciągle wysokim poziomie. Im wyższym, tym lepiej. Nikomu nie zależy, by było inaczej, bo to może skierować okręt naszego życia publicznego na zupełnie inne, nieznane wody.
Rafał Matyja prezentuje w „Wyjściu awaryjnym” sporo recept (jedne bardziej prawdopodobne, inne mniej) na właśnie wyjście z tego stanu rzeczy. Ale zastanówmy się nad jedną z nich:
Motorem zmian mogą zatem stać się jedynie dwa procesy – wymiany pokoleniowej i stworzenia nowego, już niezakorzenionego w tradycyjnie rozumianych elitach społecznych, otoczenia patrzącego na ręce politykom. Pierwszy z tych procesów jest nieuchronny, drugi – biorąc pod uwagę realia społeczne i ekonomiczne – niezwykle trudny.
Nie wiem, w czym Matyja dostrzega nadzieję w jakościowej zmianie życia politycznego, jaką ma przynieść nowe, nieskażone dotychczasowymi kalkami i schematami pokolenie. Autor przywołuje przy podjęciu tego tematu drugi rząd Donalda Tuska jako ten z najmniejszą średnią wieku:
W tamtym gabinecie znalazło się zresztą kilkoro polityków przed czterdziestką: Jacek Cichocki (ukończył czterdzieści lat miesiąc po objęciu urzędu), Sławomir Nowak, Mateusz Szczurek, Rafał Trzaskowski, Joanna Mucha czy Władysław Kosiniak-Kamysz
— czytamy.
Który z wymienionych polityków przyniósł wymarzoną jakościową zmianę razem z młodszym wiekiem? Poza małymi polami działania Cichockiego czy Kosiniaka-Kamysza nie widać zmiany na lepsze, wręcz przeciwnie. A i wspomniani dwaj politycy, gdy spojrzeć choćby na przesłuchanie przed komisją ds. Amber Gold czy sposób kierowania PSL-em pokazują, że trudno o wyraźny skok jakościowy. To raczej wsiąknięcie w dotychczasowe układy i koleiny.
„Wyjście awaryjne” to w zasadzie kilka, kilkanaście esejów - połączonych wspólnym mianownikiem - na wiele tematów związanych z życiem politycznym w naszym kraju. Czasem autor zmusza prawicowego czytelnika do gorzkiej autorefleksji nad sobą i własnym środowiskiem intelektualno-politycznym:
Prawica po zwycięstwie w 2015 roku tkwi w intelektualnym komforcie, w przekonaniu o własnej potędze i racji. Przypomina to klimat z czasów rządu PO i Bronisława Komorowskiego, tę domagającą się intelektualnego przewietrzenia atmosferę świata władzy początku drugiej dekady XXI wieku. Na każdy przejaw nieśmiałego rewizjonizmu prawica reaguje hasłami o zdradzie, nadmiernej miękkości – czy pojawiającym się często na forach – „rozkraczeniu”. Ten ostatni epitet jest nagrodą, jaką prawicowa opinia opatrzy każdą wątpliwość pojawiającą się na łamach jej własnej prasy lub w mediach publicznych.
A czasem przestrzega przed nadmiernym optymizmem, jeśli chodzi o codzienne funkcjonowanie państwa i następne wyzwania, jakie stoją przed Polską. Celnie zwraca uwagę, że największe projekty zostały zrealizowane niejako przy okazji, gdy aspirowaliśmy do szeregów NATO czy UE:
Wielkie zmiany systemowe – z wyjątkiem reformy samorządowej i reformy centrum z 1997 roku – były raczej pochodną agendy zewnętrznej, najpierw wypełniania warunków uzyskania pomocy międzynarodowej, a potem – akcesji do NATO i Unii. Budowano państwo na dobre czasy, państwo, które mogło sobie poradzić z przeprowadzeniem wyborów i wykorzystaniem środków unijnych, ale nie potrafiło zbudować wiarygodnego systemu emerytalnego, zareagować na czas – a zatem wtedy, kiedy w dorosłe życie wszedł ostatni duży wyż – na kryzys demograficzny. Dobre czasy dla Polski trwały: korzystaliśmy z pomyślnej koniunktury międzynarodowej, z uwolnionego po latach gospodarki komunistycznej potencjału przedsiębiorczości, z korzyści, jakie wynikały z pierwszych lat III Rzeczypospolitej.
Główną misją, jak się wydaje, Rafała Matyi jest jednak przełamanie duopolu PiS i Platformy, a w zasadzie dwóch obozów, które powstały wokół tych partii. To w tym klinczu autor dostrzega główne źródło patologii i przywar naszej polityki, które tylko oddziałuje na kolejne dziedziny życia publicznego. Każdy drobny wyłom - sugeruje Matyja -, każda rysa w tym obrazie dwóch wielkich obozów przeświadczonych o swojej nieomylności prowadzi nas do tytułowego wyjścia awaryjnego:
Może powstać, jeżeli garstka myślących ludzi będzie chciała mówić, pisać i myśleć inaczej niż dotąd. Takie zmiany się zdarzają, choć nie sposób ich zadekretować. Muszą jednak mieć swoich – często ukrytych – protagonistów, którzy wymkną się ukradkiem obowiązującym regułom, podważą obowiązujące plemienne dialekty i lojalności
— przekonuje politolog.
„Wyjście awaryjne” to czasem głos wołającego na puszczy, innym razem przesadnie optymistyczne (by nie rzec: naiwne) podejście do mechanizmów, które zdominowały polską politykę, w jeszcze innych fragmentach to ważne i strukturalne analizy, nad którymi powinni zastanowić się i politycy, i dziennikarze, i przedstawiciele elit, ale i po prostu wyborcy. To książka dla każdego, z której każdy - zależnie od miejsca, jakie zajmuje w politycznym systemie - wyciągnie inne wnioski. Dla jednych będzie to „symetryczny” balsam na codzienne frustracje, dla innych pretekst do krytycznej autorefleksji, jeszcze inni znajdą w niej po prostu ciekawe tezy politologiczne. Rafał Matyja nie po raz pierwszy udowadnia, że lektura jego książek jest po prostu obowiązkowa dla kogoś, kto chce zrozumieć polityczne życie nad Wisłą. Nie zawsze przyklaśniemy jego wnioskom, ale przecież właśnie o to chodzi w książkach dających do myślenia. Warto!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/385688-oboz-prawicy-w-pulapce-nieomylnosci-komorowskiego-wyjscie-awaryjne-to-gorzka-ale-wazna-ksiazka-rafala-matyi-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.