Nie z ilości wiceministrów czy sekretarzy stanu powinniśmy rozliczać poszczególne resorty i ich szefów, ale z efektów pracy i ich kompetencji. Nie widzę nic złego w tym, że będzie 100 czy 120 wiceministrów pod warunkiem, że będą mieli odpowiednie przygotowanie, aby efektywnie realizować swoje zadania. Powinniśmy starać się o podniesienie jakości, a ilość wiceministrów niech będzie wyłącznie instrumentem do osiągania celów. To, co obserwujemy żadną rewolucją w polskiej polityce nie jest i może dobrze, że nią nie jest
— mówi politolog dr hab. Rafał Chwedoruk w rozmowie z portalem wPolityce.pl.
wPolityce.pl: Zmniejszenie liczby wiceministrów stało się faktem. Znamy nazwiska odwołanych wiceministrów. Faktyczna czy kosmetyczna zmiana?**
Dr hab. Rafał Chwedoruk: Trudno wpisać to w główne antynomie współczesnej polityki. To coś więcej niż działanie kosmetyczne, ale z całą pewnością nie jest to jakościowy przełom. Po pierwsze, tych ministrów było rekordowo wielu, po drugie, jest to odpowiedź na strukturalny problem.
Na czym on polega?
Problem polega na tym, czy mamy mieć mniej urzędników oraz mniej urzędów uzbrojonych w więcej kompetencji i silniejszych politycznie, czy też państwo powinno być bardziej rozległe, albo jak państwo powinno działać, czy powinno docierać tylko tam gdzie jest niezbędne.
Mam wrażenie, że doszło do połączenia planów premiera oraz politycznych okoliczności związanych z kwestiami wypłat i nagród czy z wypowiedzią ministra Gowina o niskich zarobkach ministrów. Jeżeli popatrzymy na listę zwolnionych wiceministrów znajdują się tam postacie, o których nie wiedzieliśmy, że istnieją. Ale są też osoby, których absencja będzie ewidentną stratą.
Kogo będzie brakować?
Nie chciałbym wystawiać personalnych recenzji. Wśród odwołanych wiceministrów są postacie, które dały się poznać opinii publicznej jako kompetentne w kryzysowych sytuacjach dla rządu. Może dobrze byłoby najpierw ustalić w którą stronę rząd zmierza. Jeżeli uznajemy, że jest za dużo urzędników, należy konsekwentnie iść w stronę zmniejszenia liczby ministerstw i wzmocnić pozycję polityczną ministrów. Wtedy irracjonalne byłoby, aby tacy ministrowie byli technokratami. Musieliby być silnymi zawodowymi politykami umocowanymi w Sejmie, w partii i osobami cieszącymi się popularnością społeczną.
Najbardziej w tym wszystkim niebezpieczne jest to, że antypolityczna demagogia towarzyszy Polsce od 1989 r. Ona jest historycznie zrozumiała, ale do niczego dobrego nie wiedzie. Tak na dobrą sprawę może poza pojedynczymi przypadkami nie wiemy, dlaczego ci wiceministrowie zostali odwołani, poza tym, że byli wiceministrami.
Może chodzić o wzmacnianie pozycji politycznej premiera?
To zrozumiałe, że każdy polityk chce mieć jak najsilniejszą pozycję. Ale najpierw należałoby ją wypracować sukcesami w skali makro, czy w polityce międzynarodowej czy kolejnymi zmianami w polityce społeczno-gospodarczej akceptowanymi przez obywateli. Ważne, aby te zmiany przynosiły nie gorsze rezultaty niż dokonywane w czasach rządów Beaty Szydło. Potraktujmy to jako standardowy przedmiot działania polityka, który chce pokazać, że redukuje niepopularną nie tylko w Polsce biurokrację i nie boi się podejmować decyzji, które są politycznie ryzykowne w jego obozie politycznym. W tym sensie Mateusz Morawiecki nie jest pierwszym i ostatnim politykiem w naszych dziejach, który tego typu gesty wykonuje.
Czy te decyzje będą miały konkretne polityczne znaczenie?
Będą, jeżeli za tym pójdą konkretne reformy i sukcesy rządu zauważalne przez opinię publiczną i tworzące spójną całość. Natomiast kolejna krytyka polityków za to, że są politykami, ministrów za to, że są ministrami, do niczego nowego nie prowadzi.
Hasło ograniczenia biurokracji jest chwytliwe. Tylko czy w systemie politycznym jaki panuje w Polsce i w państwach Europy zachodniej jest możliwe do zrealizowania?
Im bardziej to hasło jest głoszone w dobie globalizacji i neoliberalizmu, tym więcej przybywa urzędników. Problem tak naprawdę polega na czym innym.
Na czym?
Na tym, że od wielu lat nie tylko w Polsce mamy do czynienia z procesem prywatyzacji państwa. Tego, że zaciera się granica między tym co publiczne, a tym co prywatne. Nota bene słynne stwierdzenie o partnerstwie publiczno-prywatnym jest tego symbolicznym potwierdzeniem. Niepokojące jest to, że istnieje jakiś zakres finansów publicznych, który znajduje się poza budżetem. Często usługi publiczne mające bardzo istotny wymiar publiczny, społeczny a czasem ekonomiczny są wykonywane przez prywatne firmy. Tak jak w NFZ, gdzie mogą odbywać się konkursy, w których startują prywatne podmioty. Być może lepiej, żeby tego typu sprawy były bezpośrednio zarządzane i regulowane przez państwo albo przez samorząd lokalny. Mieliśmy już sytuacje, że wynajmuje się konsorcja, aby w drodze konkursu napisały projekt ustawy. Powinno to wzbudzić szerszą refleksję. Nie z ilości wiceministrów czy sekretarzy stanu powinniśmy rozliczać poszczególne resorty i ich szefów, ale z efektów pracy i ich kompetencji. Nie widzę nic złego w tym, że będzie 100 czy 120 wiceministrów pod warunkiem, że będą mieli odpowiednie przygotowanie, aby efektywnie realizować swoje zadania. Powinniśmy starać się o podniesienie jakości, a ilość wiceministrów niech będzie wyłącznie instrumentem do osiągania celów. To, co obserwujemy żadną rewolucją w polskiej polityce nie jest i może dobrze, że nią nie jest.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Zwalniać doświadczonych ministrów, powołując nowe resorty? Błąd, populizm czy początek głębokich zmian?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/385552-nasz-wywiad-prof-chwedoruk-nie-wiemy-dlaczego-wiceministrowie-zostali-odwolani-poza-tym-ze-byli-wiceministrami