Szczerze mówiąc, gdy Andrzej Gajcy i Andrzej Stankiewicz opublikowali we wtorek feralny artykuł w serwisie Onet.pl, nie spodziewałem się, że wywoła on choćby 10 proent burzy, jaka powstała. Głównie dlatego, że tekst ten był po prostu potwierdzeniem tego, co media (jako pierwszy chyba „DGP”) pisały od dobrych kilku dni, w tym niżej podpisany. Jeśli ktoś ciekawy jest szczegółów, zachęcam do kliknięcia w link. O tym też zresztą mówiło się w sejmowych i rządowych kuluarach, dla nikogo, kto zna choćby ułamek tego, co się dzieje w życiu publicznym pewne problemy na linii Polska - USA nie były tajemnicą.
Opisany przez Onet dokument był jedynie pewnym ciekawym smaczkiem w całej tej historii. Skąd zatem tak wielka awantura? Śmiem twierdzić, że z tego, jak zostało to opakowane, sprzedane. I choć hejt, jaki wylał się na Gajcego i Stankiewicza uważam za niesprawiedliwy, to równocześnie twierdzę, że tezy o „sankcjach” były nie fair. A tak właśnie artykuł został wypromowany w wielu miejscach (w tym Onecie).
To określenie niesprawiedliwe i mające niewiele wspólnego z rzeczywistością, nawet jeśli jest wyłącznie publicystyczną nadinterpretacją faktów. Niestety, posługiwaniem się terminem „sankcje” ustawia Warszawę gdzieś w jednym szeregu z Moskwą albo Ankarą. Moskwa zresztą zaczęła umiejętnie grzać tematem, pytając przez swoich ludzi lub pożytecznych idiotów, o jakość i sens polsko-amerykańskiego sojuszu, skoro Wielki Brat nakłada „sankcje” niczym na kraje łamiące prawo międzynarodowe. Język ma znaczenie - w tak ważnej, gardłowej sprawie ma to znaczenie po trzykroć większe niż w i tak delikatnej kwestii dyplomacji i gier międzynarodowych. Mam wrażenie, że wielu, zbyt wielu tego wyczucia zabrakło. Inni szatani, którzy są czynni w takich akcjach od razu wyczuli krew i ponieśli echo o sankcjach. Na szczęście oświadczenie Departamentu Stanu USA nieco to echo wyhamowało (i świadczyło zarazem o tym, że polska dyplomacja działa).
Równocześnie jednak z niesmakiem patrzę na próby przekierowania uwagi z istoty sprawy na to, że jeden czy drugi dziennikarz użył złego określenia przy opisie problemu. Problemu, który - powtórzmy - istnieje. Pewne napięcie w relacjach USA - Polska jest faktem i nie przeczy temu nikt poważny: ani ze strony Waszyngtonu, ani Warszawy. Inna rzecz, że te najbardziej drażliwe kwestie powinny pozostać na poziomie wewnętrznych rozmów. Powinny, bo raz - taka jest racja stanu Polski, a dwa - tego życzyli sobie sami Amerykanie. Wtorkowe (wieczorne) oświadczenie Departamentu Stanu USA czytać należy jako pozytywny gest w kierunku Polski i generalnie dobry omen. Ale jednocześnie nie unieważnia to znaczenia i powagi sytuacji, bo ta - po nowelizacji ustawy o IPN - jest napięta. Co nie znaczy, że dramatyczna.
W tej ogólnej histerii, gdy jedni próbowali ukazać, że nie ma żadnego problemu, a drudzy, że każdy sygnał jest potwierdzeniem ruiny w polsko-amerykańskich relacjach dostało się nawet takim osobom jak Marek Magierowski. Bo, krzyczano, miał spotkać się z nie tak wysokimi urzędnikami jak powinien. Sam zainteresowany odpowiedział uprzejmie na Twitterze, ale wszystko to pokazuje tylko, jaki jest stan emocji.
Zapytać również należy o źródło przecieku takiej notatki. Gajcy i Stankiewicz, jak wszyscy dziennikarze, nie są od tego, by analizować (poza absolutnymi wyjątkami), czy notatki, jakie publikują lub opisują przysłużą się rządowi, czy nie. Mają zweryfikować, czy dokumenty są prawdziwe. A ta prawdziwa była (co pokazuje dzisiejsze oświadczenie MSZ), choć na początku próbowano zapewniać, że jest inaczej. Pytanie o źródło jednak jest ważne nie z punktu widzenia dziennikarzy Onetu, a codziennego funkcjonowania polskiej dyplomacji. Źle by się stało, gdyby chore ambicje wygrały nad racją stanu naszego kraju.
Krótko mówiąc, ze sprawy, która powinna być cennym punktem wyjścia do głębszej dyskusji nad polskimi sprawami międzynarodowymi uczyniono cep, którym obie strony zaczęły się okładać z największą werwą. Jedni krzycząc o sankcjach nakładanych na Polskę, drudzy całą swoją złość przekierowując na dziennikarzy, którzy problem opisali (przesadzając, być może, w jej interpretacji). Jednym i drugim zabrakło minimum dobrej woli i troski o polskie państwo.
Szkoda, że mrozy zelżały, bo wielu osobom przydałoby się sporo lodu na głowę.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/384896-na-chlodno-problemy-w-relacjach-z-usa-istnieja-o-zadnych-sankcjach-nie-ma-mowy-reszta-to-zle-emocje-i-chore-ambicje