Przy końcu tygodnia warto odnotować tekst, który ukazał się na Onecie i odnosi się do sporu polsko-izraelsko-amerykańskiego o kształt ustawy o IPN. Jak wynika z artykułu Andrzeja Stankiewicza przyczyna wybuchu sporu jest kuriozalna. Z jego tekstu wynika, że zawiodła komunikacja pomiędzy ministerstwem spraw zagranicznych a ministerstwem sprawiedliwości. I po raz kolejny można byłoby ponarzekać na legendarną już biurokrację, nieudolność i ciągły brak profesjonalizmu, ale z dokumentów, do których dotarł zarówno Onet jak i portal wPolityce.pl wynika, że ktoś mógł „pomóc” lub w sposób zaskakujący zaniedbać swoje podstawowe obowiązki, i tym samym komunikacja między resortami zawiodła. Prześledźmy jeszcze raz wydarzenia od momentu, kiedy polska strona otrzymuje ostrzeżenia od Amerykanów dot. ustawy o IPN (19 stycznia), a przyjęciem ustawy przez Sejm (26 stycznia), a otrzymaniem przez MS notatki z ostrzeżeniami (30 stycznia).
Wszystko zaczyna się 19 stycznia w Warszawie, w gmachu MSZ, gdzie ma miejsce spotkanie Thomas’a K. Yazdgerdi’ego, który w amerykańskim Departamencie Stanu odpowiada za kwestie dotyczące Holokaustu („Special Envoy for Holocaust Issues”). Z Yazdgerdim spotkali się Maciej Pisarski, pełnomocnik ministra do spraw kontaktów z diasporą żydowską, Anna Perl z Departamentu Ameryki oraz Filip Bartkowiak z Departamentu Strategii Polityki Zagranicznej.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: Relacje z Izraelem, kontakty z USA. W tle rozmów wokół ustawy o IPN toczy się naprawdę wielka gra. Co ugra polski rząd?
Ze spotkania (22 stycznia) powstaje notatka sygnowana podpisem Pisarskiego, z której wynika, że rozmawiano głównie o ustawie reprywatyzacyjnej i ustawie o IPN. Pisarski zaznaczył, że strona amerykańska podkreśliła, że w przypadku uchwalenia zmian w ustawie o IPN, jak również w przypadku oskarżenia J.T. Grossa Departament Stanu będzie zmuszony do wyrażenia krytycznego stanowiska wobec ustawy. Sygnał więc był czytelny. Jeżeli polski rząd przyjmie ustawę, Amerykanie nie będą mieli wyjścia i będą musieli zareagować.
Zgodnie ze standardami notatka powinna trafić do ministerstwa sprawiedliwości w ciągu 24 – najwyżej 48 godzin, czyli najpóźniej 24/25 stycznia, czyli dzień przed głosowaniem nad ustawą. Jednak tak się nie dzieje.
Zasadą jest, że pisma między ministerstwami przekazywane są dwa razy dziennie. Dlatego ta notatka jeśli rzeczywiście powstała 22 stycznia, powinna być już 23 stycznia w MS. Pomimo oczywistego błędu MSZ w zaistniałej sytuacji Patryk Jaki uznał, że dla dobra państwa należy skupić się na mówieniu o ustawie, a nie wzajemnym przerzuceniem winy. Dlatego Jaki był aktywny w mediach w sprawie samej ustawy i wziął na siebie pierwsze ataki na ustawę i rzekome niedopilnowanie z jego strony i nie zrzucał odpowiedzialności na innych. Notatka ta wskazuje jednak, że to MSZ nie przekazał potencjalnych ryzyk przed głosowaniami
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl jeden z pracowników ministerstwa sprawiedliwości.
Notatka notatką, ale czemu nikt z MSZ nie powiadomił nikogo wcześniej w MS, chociażby telefonicznie? Czyżby znowu zawiodła elementarna koordynacja ministerstw na podstawowym poziomie? Z dokumentu do jakiego dotarliśmy wynika, że notatka do ministerstwa sprawiedliwości z informacją o ostrzeżeniach ze strony amerykańskiej trafia dopiero 30 stycznia (sic!). Mijają więc cztery dni od dnia przyjęcia ustawy, do dnia, kiedy na biurku ministra sprawiedliwości ląduje rzeczona notatka, która mogła zapobiec dyplomatycznej burzy. Skoro jednak jak wskazuje nasz rozmówca, dokumenty pomiędzy MSZ a MS przekazywane są dwa razy dziennie, czemu tym razem szły aż cztery dni? Czy zabrakło profesjonalizmu, czy może notatka celowo trafiła do ministerstwa sprawiedliwości dopiero 30 stycznia? Do tej pory nikt z MSZ nie odpowiedział na powyższe doniesienia.
Kamil Kwiatek
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/384194-sporu-o-ustawe-o-ipn-mozna-bylo-uniknac-czemu-notatka-z-ostrzezeniami-usa-szla-z-msz-do-ms-az-osiem-dni-dokument