Nikt tak dosadnie nie odsłania kolonializmu (neokolonializmu) jako najważniejszej zasady funkcjonowania III RP w świecie Zachodu po 1989 r. jak nasi najwięksi „europejczycy” i okcydentaliści. Prawdziwy popis w tym względzie (jakżeby inaczej – w bunkrze na Czerskiej) dała kilka dni temu Anne Applebaum, ale ona nie jest jedyna.
W rozmowie z Dorotą Wysocką-Schnepf żona Radosława Sikorskiego opowiadała, jak to rządy PiS okropnie frustrują Zachód, bo ludzie tam myślą, że prawdziwa Polska to jednak ta pisowska. A tak bardzo chcieli, żeby była europejska, czyli taka jak za rządów PO i szefowania w MSZ jej męża, wielkiego stratega, twórcy polityki wschodniej UE. A teraz ci wszyscy życzliwi ludzie, tak bardzo wierzący w polski okcydentalizm, przekonują się, iż prawdziwa Polska nie jest europejska, nie wyznaje tych samych wartości. Dlatego już nie zostałby przyjęta do Unii Europejskiej. Teraz ci zawiedzeni miłośnicy postępowej i w pełni zeuropeizowanej Polski myślą, że Polacy tylko grali prozachodniością, a naprawdę są od Zachodu daleko. Oczywiście wygrana PiS w 2015 r. (Applebaum nie przeczy, że zgodna z regułami demokracji) mogła być zbiegiem okoliczności. Jeśli jednak wyborcy ponownie zagłosują na PiS, potwierdzi się okrutna prawda, że to nie jest ta Polska, którą Unia Europejska przyjmowała. A wtedy powstanie problem, czy jest miejsce dla naszego kraju w UE i NATO. Applebaum nie odpowiada na to wprost, lecz całą sobą (nie tylko z bunkra na Czerskiej) daje znaki, że oczywiście tego miejsca nie ma.
Prawie to samo, co jego żona, tylko znacznie bardziej agresywnym i obelżywym językiem o wypadaniu Polski z UE i Zachodu mówił podczas obrad niedawnej Rady Krajowej PO mąż Applebaum – Radosław Sikorski. A przed głosowaniem w sprawie objęcia przez Zdzisława Krasnodębskiego stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego (1 marca 2018 r.) straszną gębę pisowskiej, antyeuropejskiej Polsce – poprzez zdemaskowanie „faszysty” Krasnodębskiego – przyprawiała niezawodna „europejka” i hiperokcydentalistka Róża Maria Barbara grafini von Thun und Hohenstein. Wspierali ją inni „europejczycy” i okcydentaliści, na czele z Michałem Bonim, potraktowanym „z plaskacza” przez Janusza Korwin-Mikkego, bo podobno inaczej się nie dało zachować wobec człowieka pozbawionego zdolności honorowej. Tym razem nie wypowiedział się obereuropejczyk Donald Tusk, ale jego zdanie byłoby oczywiście takie samo jak Applebaum, Sikorskiego, grafini Thun, czy „z plaskacza” Boniego.
Applebaum & Co. znaleźli „szlachetne” uzasadnienie dla swoich donosów na Polskę. Oni muszą donosić, obnażać, demaskować, obsmarowywać i zohydzać, żeby Zachód nie traktował pisowskiej Polski jako prawdziwej. To oczywiście zadanie bardzo trudne, ale jako prawdziwi patrioci nie ustają w rzucaniu błotem, gdyż tylko maksymalna ohyda może przekonać Zachód, iż Polska może być inna. W tym kontekście nie dziwi nakręcanie spirali oskarżeń o „polski Holocaust”, bo skoro zwykłe zohydzanie nie było specjalnie skuteczne, trzeba było odpalić bombę atomową. Żeby, tak jak w wypadku Japonii w 1945 r., narzucić Polsce zgładzoną przez PiS demokrację. Innymi słowy, im więcej atomowych oskarżeń, im więcej ohydy, błota i śliny, tym lepiej, bo tym łatwiej przekonać Zachód o pisowskiej okupacji. Skończy się ona, gdy siły jasności przekonają Polaków pod okupacją, żeby wzniecili powszechne powstanie, czyli tłumnie poszli na wybory i pokonali straszny reżim, pokonali królestwo ciemności.
Gdy się bliżej przyjrzeć polskiemu królestwu jasności, które jest tak pożądane w opinii postępowego Zachodu i krajowych archaniołów w osobach Applebaum, Sikorskiego, grafini Thun, „z plaskacza” Boniego czy obereuropejczyka Tuska, widać, że to idealny wręcz obraz kolonii. Bo tylko kolonia nie ma własnych aspiracji i suwerennościowych skłonności, a za wszelką cenę chce się rozpuścić w kolonialnej wspólnocie. Nieprzypadkowo Anne Applebaum nie postrzega Polski jako równorzędnego partnera czy współtwórcy Unii Europejskiej, lecz w roli petenta, którego ktoś kiedyś łaskawie wpuścił na salony. Ale teraz już by nie wpuścił, bo salon poczuł się po tym wpuszczeniu zainfekowany, ubrudzony i spospolityzowany. Tylko w kolonii jest poczucie solidarności z namiestnikiem i tymi, których on reprezentuje, a nie z własnym narodem. Tylko w kolonii dobrze żyje się wyłącznie wąskiej grupie „kolaborantów”, a ledwie trochę gorzej tym, którzy są obsadzani w rolach karbowych, stójkowych i poganiaczy niewolników. Tylko wśród beneficjantów kolonii panuje radość z pełnego utożsamienia się z kolonizatorem. Tylko w kolonii dba się o to, by kolonizatora nie urazić, by nie stracić jego pańskiej łaskawości, by móc spijać mądrość z jego ust, zanim jeszcze coś konkretnego powie.
W wielkiej operacji zohydzania Polski, z nurzania jej w błocie i nieczystościach nie chodzi o żadną demokrację, praworządność czy europejskość. Chodzi o przywrócenie Polsce statusu kolonii. A nawet kolonii wzorcowej i najnowocześniej w Europie, skoro Applebaum, Sikorski, grafini Thun, „z plaskacza” Boni, obereuropejczyk Tusk i tabuny innych już zapowiadają, że zwykłe przywrócenie stanu, żeby było tak jak było, to za mało. Musi być jeszcze wierniej, jeszcze gorliwiej, jeszcze bardziej na kolanach wobec kolonizatora. Bo przecież trzeba jakoś odpokutować za grzech oddania władzy PiS. Tylko status kolonii gwarantuje europejskość i postęp. I zadowolenie kolonizatora, bo przecież nie wolno go już więcej zawodzić. Może się bowiem obrazić i dać „kolaborantom” tylko jakieś ochłapy. A oni się już przyzwyczaili do czegoś więcej. To więcej gwarantuje tylko powrót Polski do statusu kolonii, ale bardziej.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/384116-w-atakach-na-polske-nie-chodzi-o-demokracje-czy-praworzadnosc-chodzi-o-przywrocenie-statusu-kolonii