Pewną niemiecką dziennikarkę, która zatroskana dopytywała mnie o zmiany w polskim sądownictwie, zapytałem ostatnio, ilu sędziów ludowych zachowano w Niemczech po wchłonięciu NRD? Cisza.
No tak… Niewielu.
Czy ci komunistyczni, którzy jednak zostali, dostali prawo decydowania kto i jak będzie sądził w kolejnych pokoleniach? Czy sami siebie oceniają? Czy zaakceptowano by działania sędziego, który z medialnym celebrytą chciałby knuć przeciw rządowi?
No nie.
Czy aby w niemieckim systemie sądownictwa to nie federalny minister sprawiedliwości powołuje sędziów niższych szczebli w porozumieniu z ministrami landowymi?
No tak.
A przecież tylko tego, co normalne w Niemczech, pragną Polacy w swoim państwie.
Wiedza ta w Parlamencie Europejskim jest dostępna dla każdego. Trzeba by zatkać uszy by nie usłyszeć świetnego wystąpienia prof. Ryszarda Legutki, który w czwartek, w debacie nad rezolucją Parlamentu Europejskiego dotyczącą praworządności w Polsce, mówił:
Gdy w Polsce upadł komunizm zaczęto budować nowy system sprawiedliwości i zdecydowano, że najlepiej będzie, gdy władze nad tym systemem przejmą korporacje prawnicze. W żadnym innym europejskim kraju korporacje te nie dostały takiej władzy jak w Polsce.
Decyzja o przyznaniu takiej władzy korporacjom prawniczym była jednak naiwnością. Komunistów nie usunięto, pojawili się ich następcy. Kto się nie zgadzał, był marginalizowany, kto się naraził środowisku, był skończony. Oczywistym przykładem tego było to, że prezesi sądów mieli absolutną władzę wyznaczania składu sędziowskiego, co bardzo często, zbyt często, oznaczało, że zanim proces się rozpoczął, wiadomo było, jak się skończy.
Profesor podkreślił, że jedyne co się w Polsce dzieje, to próba naprawy tego systemu, oczywiście spóźniona przynajmniej 25 lat
Było fatalnie, teraz jest próba zmiany tego stanu rzeczy
— mówił. I każdy, kto pożyje w Polsce dłużej i nie pracuje w szklanym agorowym wieżowcu, kto zetknął się z sądami jako szeregowy obywatel (zwłaszcza w zderzeniu z jakąś uprzywilejowaną grupą III RP), doskonale to rozumie.
Niestety, profesor Legutko najwyraźniej mówił do ściany.
Europosłanka Roberta Metsola z Europejskiej Partii Ludowej (rodzina polityczna także PO) powiedziała (za PAP), że jest
„rzeczą zasmucającą”, iż parlament musi zajmować się kwestią praworządności w Polsce już po raz szósty.
„Jesteśmy szczerze zaniepokojeni brakiem woli dialogu ze strony polskich władz” — stwierdziła.
Ale dodała coś jeszcze. Otóż jej zdaniem PE chce
bronić polskich obywateli przed działaniami polskiego rządu, który oprócz tego, że narusza standardy demokratyczne, to jeszcze próbuje kontrolować narrację historyczną.
Widać, że tło jest dużo, dużo szersze. Z kolei występująca w imieniu liberałów Sophia in ‘t Veld z Holandii mówiła iż sytuacja w Polsce
„podminowuje jedność wspólnoty europejskiej”.
Tak - chyba rzeczywiście o to chodzi. Podział był przecież dotąd bardzo jasny: był Zachód Europy, gdzie normą jest wspieranie państwowych czempionów przemysłowych i teleinformatycznych, sute zasiłki rodzinne i socjalne ściągające demograficzne złoto z biedniejszych krajów europejskich, walkę z korupcją i pilnowanie standardów wymiaru sprawiedliwości - co jest warunkiem długotrwałego rozwoju gospodarczego.
Na Wschodzie zaś dominowały zaś ukryte za parawanem pojednania postkomunistycznego brudne pajęczyny, gdzie lokalne układy mogły decydować o wyrokach sądów, państwa nie przejmowały się degradującą demograficznie emigracją, a w gospodarkach wyznawano archaiczne w zderzeniu z sieciowymi strukturami unijnymi i finansowymi teorie o tym, że samo się jakoś rozwinie.
Trzeba przyznać - zachodowi dobrze z tym było. I Niemcom, i Francuzom, i Brukseli. Na dodatek wschód siedział cicho, zadowalał się paciorkami.
To się skończyło. Reformy wewnętrzne trzeba teraz obronić przed zewnętrzną próbą wymuszenia ich cofnięcia. Musimy walczyć, by odzyskać dialog z Komisją Europejską i Parlamentem Europejskim. Musimy robić wszystko, by język w jakim mówimy o zmianach w Polsce był zrozumiały. Musimy cierpliwie znosić rozmaite prowokacje.
Ale musimy też mieć świadomość, że nie o żadną praworządność tu chodzi, ale o ukaranie nas, przykładowe, za próbę zmiany układu sił ustalonego po upadku (transformacja to jednak lepsze słowo) komunizmu. Bo polska odbudowująca się wewnętrznie, prędzej czy później zwiększy także znaczenie w grze międzynarodowej,w tym unijnej. Jak mówił ostatnio w „Sieci” George Friedmann:
Tak oto reformy prodemokratyczne nazywane są zamachem na demokrację, próbujący wywrócić wynik demokratycznych wyborów siłą - demokratami, a walka z patologiami - niszczeniem praworządności europejskiej.
Tak jakby Polacy nie zasługiwali, jak inni Europejczycy, na prawo do życia w normalnym, nie oplecionym brudnymi sieciami powiązań postkomunistycznych, państwie.
Dlatego też, dodajmy na marginesie, nie dziwi wcale iż posłowie do PE z ramienia Platformy, PSL i SLD albo wstrzymali się od głosu, albo poparli rezolucję prowadzącą do sankcji przeciw naszemu krajowi. Przecież w Polsce o silnym poczuciu podmiotowości, z odbudowanymi instytucjami i normalnymi kryteriami oceny interesu narodowego, likwidatorzy stoczni, przemysłu, banków i mediów, „reprywatyzatorzy” kamienic, niszczyciele nauczania historii i języka ojczystego, budowniczowie pomników bolszewików, nigdy nie wrócą do władzy.
Bądźmy szczerzy - oni nie tylko rezolucję PE poparli, oni by na Sejmie grodzieńskim podnieśli ręce bez rosyjskich karabinów. Te typy tak mają.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/384063-nie-o-zadna-praworzadnosc-tu-chodzi-ale-o-ukaranie-nas-przykladowe-za-reformy-i-probe-zmiany-ukladu-sil