Polski urzędnik wysokiego szczebla jest relatywnie słabo opłacany. To fakt, na który nie ma co się zżymać. I z którym wreszcie trzeba coś zrobić.
Relatywnie, bo w porównaniu do średniej krajowej, taki minister zarabia kokosy, o których większości Polaków się nie śni. Ba! Nagroda za zeszły rok dla dowolnego ministra (nawet tego najskromniej nagrodzonego, czyli pani premier) była wyższa niż zarobki statystycznego mieszkańca naszego kraju w ujęciu rocznym. Nic dziwnego, że ludzi to boli i aż 3/4 badanych (sondaż IBRIS dla „Rz”) ocenia nagrody źle.
A będzie pewnie jeszcze gorzej – z powodu absurdalnych tłumaczeń, z jakimi mamy od dwóch dni do czynienia.
Jeden minister mówi, że nie stało się nic zdrożnego, bo nagrody zostały przyznane zgodnie z prawem i transparentnie (czytaj: wcale nie ukrywamy, że bez uzasadnienia przyznaliśmy wszystkim ministrom pokaźne premie), drugi – że naród nie zdaje sobie sprawy, jak ciężkie życie ma minister, którego pensja ledwo wystarcza „do pierwszego”.
Dobrze, że premier Gowin szybko się zreflektował i przeprosił za swoją wypowiedź. Choć dziwię się, że w ogóle sobie na nią pozwolił – hamulce nie zadziałały, premiera uratowała poduszka?
W takich sprawach najłatwiej jest się wyłożyć. I przypomnieć sobie, że może jednak jest z kim przegrać – z samymi sobą…
Nagrody dla wysokich urzędników to bardzo wdzięczny temat dla każdej opozycji. Niezależnie od tego, jak niewiele czasu minęło od utraty przez nią władzy. Bo przecież ci politycy, którzy dziś najgłośniej krytykują w tej sprawie rząd – czyli platformersi – sami doili państwo obchodząc przepisy aż miło. Sławomir Nitras wspomina, jak Donald Tusk „zaciskał zęby” i brał 11 tys. pensji. Ale nie za bardzo chce rozmawiać o garniturach ex-premiera finansowanych z państwowej kasy (poprzez subwencje partyjne), o „służbowych” spotkaniach u Sowy, czy takim Aleksandrze Gradzie, dla którego stworzono dwie spółki mające budować elektrownię jądrową. Elektrowni nie ma, a Grad ma… się dobrze z milionami zarobionymi w PGE EJ i PGE EJ1.
Była też Elżbieta Bieńkowska, według której „tylko idiota” poszedłby pracować za 6 tys. Była prof. Gersdorf, dla której za 10 tys. można wyżyć ewentualnie na prowincji. I wielu, wielu innych.
Ale „dobrej zmiany” to nie usprawiedliwia. Od niej wymagano więcej. Nie mogą więc dziwić dziś pytania, dlaczego w ramach rekonstrukcji zwolniono kilku ministrów, skoro byli tak dobrzy, że zasłużyli na sowite nagrody? Dlaczego „uzupełnia się” pensje ministrów premiami, skoro na każdym kroku słyszymy od członków rządu, że są „na służbie” wobec narodu?
Coś tu się nie klei.
Ale też nie oszukujmy się – ministrowie w Polsce nie zarabiają dużo. Ani w odniesieniu do innych urzędników, ani w odniesieniu do odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa, ani w odniesieniu do rynku pracy kadry zarządzającej (nie mówiąc o spółkach Skarbu Państwa). I to jest sedno sprawy.
Minister decydujący o milionach, a nawet miliardach publicznych pieniędzy powinien dobrze zarabiać, zdecydowanie więcej od średniej krajowej. Nie widzę powodu, dla którego nie miałby co miesiąc dostawać na konto ok. 20 tys. zł. Podobnie wiceministrowie, którzy często wykonują kluczową robotę w resortach – pracując po kilkanaście godzin dziennie, a bywa, że ich zarobki nie dochodzą do sum pięciocyfrowych. Fakt, że premier polskiego rządu ma na rękę niewiele ponad 11 tys. zł uważam wręcz za żałosny.
Nie sposób też odrzucić argumentu, że wysokie zarobki zmniejszają pokusy dorabiania „na boku”. Owszem, człowiek uczciwy za każdą stawkę będzie starał się pracować sumiennie i nie „kombinować”, ale przy wyższym wynagrodzeniu stanie się na pokusy odporniejszy.
I jeszcze jedno – ministrowie od lat nie mają podwyżek. Bo te, które mieliśmy można uznać za symboliczne (na przestrzeni ostatnich 15 lat mniej niż 10%, przy wzroście w sektorze średnich i dużych firm o blisko 100% - dane za money.pl).
Wniosek – trzeba wrócić do projektu znaczącego podniesienia wynagrodzeń dla urzędników administracji państwowej. Polskę na to stać. Bo musi być ją na to stać. W ostatecznym rachunku i tak wyjdzie to nasz budżet taniej niż wychodzi dziś.
Podobnie było z samolotami dla VIP-ów. Przez lata, a nawet dekady, kolejne ekipy bały się je kupować, by nie narazić się na zarzuty o kreowanie niepotrzebnego luksusu. Dziś część nowych maszyn już mamy, kolejne są w drodze. Nikt nie ma tego rządowi za złe. Fakt - w tym obszarze od ośmiu lat doskonale zdajemy sobie sprawę, jak ważne jest bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/383747-czas-najwyzszy-podniesc-pensje-ministrom-i-zaczac-myslec-ze-jednak-ma-sie-z-kim-przegrac