Niektóry porównują go do Franka Underwooda z House of Cards, jego przeciwnicy mówią o nim „Ho Chi Minh”, a media nazywają go „brukselskim Rasputinem” lub „potworem z Berlaymont”. 47-letni Bawarczyk Martin Selmayr, prawnik, członek CDU, a prywatnie przyjaciel byłego szefa urzędu kanclerskiego Petera Altmeiera, który obecnie pełni rolę ministra finansów Niemiec, został mianowany przez Jean-Claude Junckera na sekretarza generalnego Komisji Europejskiej. Wieloletni szef gabinetu Junckera stał się tym samym najwyższym rangą urzędnikiem w Brukseli.
Oznacza to także, że Niemcy posiadają obecnie niemal wszystkie kluczowe stanowiska w unijnej administracji. Polityk CDU Klaus Welle jest od 2009 roku sekretarzem generalnym Parlamentu Europejskiego, Europejskim Mechanizmem Stabilności (EMS) kieruje niemiecki ekonomista Klaus Regling, a prezesem Europejskiego Trybunału Obrachunkowego jest były europoseł CDU Klaus-Heiner Lehne. Europejskiemu Bankowi Inwestycyjnemu przewodniczy polityk FDP Werner Hoyer, a sekretarz generalną Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych jest Helga Schmid, niegdyś doradczyni byłego szefa MSZ Niemiec Klausa Kinkela. Jak twierdzą niemieckie media Berlin ma apetyty na dalsze stanowiska i będzie chciał w 2019 r. obsadzić w roli szefa Europejskiego Banku Centralnego prezesa Bundesbanku Jensa Weidmanna.
Nic dziwnego więc, że reakcje na decyzję Junckera są mało entuzjastyczne. Selmayr to w końcu bardziej polityk niż urzędnik, który wydaje się mieć o wiele więcej władzy niż jego własny szef. Jak pisze niemiecki tygodnik „Der Spiegel” Selmayr „od lat uchodzi za szarą eminencję Komisji, a nawet momentami za cichego władcę UE”. „Decyduje o dyrektywach, o tym kto otrzyma audiencję u szefa Komisji. Wielokrotnie pomagał Angeli Merkel podczas kryzysu uchodźczego. Uczestniczył także w negocjacjach umowy między Turcją a UE. Decyzje podejmuje często samowolnie” – twierdzi „Spiegel”. Selmayr miał m.in. mianować na głównego negocjatora ws. Brexitu Francuza Michela Barniera, nie konsultując wcześniej Kolegium Komisarzy. Ta decyzja miała być jednym z powodów odejścia z Komisji Kristaliny Georgiewy, bułgarskiej komisarz ds. budżetu, która przekonywała, że Selmayr „zatruwa atmosferę w Brukseli” i niepotrzebnie znęca się nad niektórymi państwami członkowskimi, pogłębiając podziały w UE. Georgiewę zastąpił Niemiec Guenther Oettinger.
Stanowisko sekretarza generalnego KE daje Selmayrowi jeszcze więcej władzy i ma wzmocnić Komisję w sporze kompetencyjnym z Radą Europejską. Biorąc pod uwagę wypowiedzi Oettingera o tym, że KE, pod rządami Junckera już i tak silnie spolityzowana, w przyszłości ma się stać „prawdziwym rządem europejskim”, jest się czym martwić. Tym bardziej, iż Selmayr wcale zbytnio nie ukrywa, że pilnuje interesów Niemiec. Wszyscy wiedzą, że to on był architektem systemu relokacji uchodźców według kwot, a obecną Komisję uważa za „komisję ostatniej szansy”. Ostatniej szansy by „uratować Unię przed populistami”. Nowy sekretarz generalny KE oświadczył w rozmowie z portalem „Politico”, że to co powoduje, iż chce mu się wstawać rano i iść do pracy to możliwość „ochrony dobrobytu i fundamentalnych wartości Unii Europejskiej”. Tego nauczył się pracując najpierw w fundacji Bertelsmanna a potem jako asystent komisarz ds. edukacji i kultury Viviane Reding, zwolenniczki stworzenia „Stanów Zjednoczonych Europy”.
Krytycy Selmayra natomiast twierdzą, że woli on „dyktat od debaty”. To zapewne odpowiada Merkel, która woli mieć silniejszą Komisję (na którą ma duży wpływ) niż Radę (na którą jej wpływ jest o wiele mniejszy), i z która Selmayr ciągle wchodzi w konflikt. O tym jak bardzo Bawarczyk dba o interes niemieckiej kanclerz świadczy choćby to, że usilnie lobbował za tym by Martin Schulz pozostał na stanowisku szefa Parlamentu Europejskiego, bo „inaczej mógłby zagrozić Merkel jako kandydat SPD na kanclerza”. Niektórzy go bronią, jak komisarz Oettinger, który twierdzi, że jest on całkowicie niezależny. A „narodowość sekretarza generalnego Komisji nie odgrywa żadnej roli”. „Selmayr nie jest żadnym agentem Niemiec” – podkreślił Oettinger. Tylko gdyby tak naprawdę było państwa członkowskie nie walczyły by tak zacięcie o stanowiska w unijnej administracji.
Awans Bawarczyka oznacza więc, że interesy Niemiec zostały w KE zabezpieczone, i to nawet na czas po zmianie szefa Komisji. W przeciwieństwie do szefów gabinetów bowiem sekretarze generalni pozostają często na stanowisku nawet gdy następuje zmiana na pozycji przewodniczącego KE. Irlandka Catherine Day była sekretarzem generalnym Komisji przez ponad 10 lat. Na dodatek Junckera może zastąpić w 2019 r. Niemiec Manfred Weber, obecnie europoseł CSU. Jest to w każdym razie jedno z nazwisk krążących obecnie po brukselskich kuluarach. Hiszpańskie media otwarcie piszą, że za sprawą Selmayra KE w najbliższych latach będzie „równie agresywna i nieskora do kompromisów, jak pochodzący z Bonn urzędnik”, a pozycja Niemiec w UE się jeszcze umocni. Dziennik „El Confidencial” twierdzi wręcz, że awans Selmayra jest „przejawem pozbywania się przez Berlin kompleksów w przejmowaniu dominującej pozycji w UE”.
Nie jest to dobra wiadomość dla Polski, biorąc pod uwagę fakt, że Selmayr uważa się za strażnika europejskich wartości, a Berlin chce powiązać wypłatę funduszy unijnych w następnych ramach finansowych UE na lata 2021-2027 z przestrzeganiem przez państwa członkowskie zasad praworządności oraz poziomem udziału w systemie relokacji uchodźców według kwot. Tercet Merkel-Oettinger-Selmayr będzie trudnym przeciwnikiem dla Warszawy w negocjacjach nad przyszłym unijnym budżetem. Bo to, że to Selmayr a nie odchodzący Juncker będzie partnerem Niemiec w reformowaniu i kształtowaniu Unii Europejskiej w najbliższych latach, nie ulega kwestii.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/383116-berlin-w-szatach-brukseli-czyli-o-skutkach-awansu-martina-selmayera-na-sekretarza-generalnego-komisji-europejskiej