Premier Mateusz Morawiecki zapowiada przegląd kadr w ministerstwach. W domyśle – odchudzenie administracji. Czy przy okazji zostanie rozwiązany wstydliwy problem pensji wiceministrów?
Na razie sytuacja wygląda tak, że za rządów PiS, wbrew deklaracjom o tanim państwie, liczba sekretarzy i podsekretarzy stanu pełniących funkcje wiceministrów, sięgnęła rekordowej liczby 95. (Najwięcej pracuje ich w Kancelarii Premiera (13) oraz w ministerstwach: zdrowia i finansów (po 7). )
Swoją drogą taka liczba urzędników wskazuje, że na ministerialne fuchy – chętnych nie brakuje. Tyle, że stanowiska te nie zawsze związane są z kompetencjami, czy rzeczywistymi potrzebami urzędu, a często z koniecznością zapewnienia bezpiecznej „poczekalni” przedstawicielom tej czy innej partyjnej frakcji lub też po prostu - z budowaniem swojego zaplecza przez nowego włodarza resortu.
Rządzącym najwyraźniej jednak humor popsuło upublicznienie informacji o wysokich nagrodach dla sekretarzy i podsekreatrzy stanu.
Kilkudziesięciotysięczne roczne „dodatki” zawsze robią wrażenie, jeśli zestawi się je w odpowiednie tabelki. Choć skrajną nieuczciwością byłoby twierdzenie, że to wynalazek administracji PiS-u. Tak, czy inaczej – sprawa jest dyskusyjna. Bo choć za dobrą pracę należy się dobra płaca, to jednak przedstawicielom formacji, która objęła władzę pod hasłami taniego państwa, oraz krytyki słynnych platformerskich ośmiorniczek – przystoi umiar. Przynajmniej jeśli chodzi o ministrów konstytucyjnych, których uposażenie oscyluje - z różnymi dodatkami - wokół 15 tys. zł. Nie jest to może kwota porażająca, ale jednak wystarczająco wysoka, by umożliwić godne funkcjonowanie urzędników. Nawet tych b. wysokiego szczebla.
Nieco inaczej jest z wiceministrami. Ich wynagrodzenia są faktycznie, o czym wiadomo od dawna, relatywnie niskie. 5 – 7 tys. na rękę to nie jest kwota atrakcyjna dla wysokiej klasy specjalistów, zwłaszcza jeśli wiadomo, że na stanowisku dyrektora departamentu – można zarobić o wiele więcej. Dlatego też owych „ekspertów” często brakuje, zaś wiceministerialne stołki chętniej obejmują posłowie, posiadający już uposażenie parlamentarne. Bezpartyjni specjaliści – częściej zaś lądują w zapewniających o wiele wyższe apanaże pozarządowych korporacjach.
Nic więc dziwnego, że rząd próbuje zatrzymać tych, którzy jeszcze nie odpłynęli, rozmaitymi dodatkami. To i pragmatyczne i zupełnie legalne. Pozostaje jednak nieprzyjemne wrażenie, że coś dzieje się pod stołem, niejako w szarej strefie…
O tym, że jest to problem – wiadomo od lat. Dosadnie, choć w sposób uznany powszechnie za arogancki, wyraziła to w słynnych rozmowach z restauracji „Sowa&Przyjaciele” Elżbieta Bieńkowska. I choć w atmosferze kampanii wyborczej wypowiedź tę krytykowano na prawo i lewo, to jednak po cichu, nawet w PiS przyznawano, że komisarz wyartykułowała jedynie to, co myślą przedstawiciele wszystkich partii, które kiedykolwiek otarły się o władzę.
Zresztą niespełna rok po objęciu władzy PiS podjął próbę rozwiązania problemu. W połowie 2016 przygotowano ustawę podnoszącą uposażenia sekretarzy i podsekretarzy stanu. Rzecz była do przeprowadzenia. Jednak ktoś wpadł na pomysł, by przy okazji podnieść wynagrodzenia także posłom i senatorom. A tych trudno już było podciągnąć pod kategorię „słabo opłacanych fachowców”. W rezultacie – w sposób łatwy do przewidzenia zareagowały tabloidy, a szum zrobił się tak wielki, że niepewny jeszcze trwałości swego poparcia PiS, szybko z pomysłu się wycofał. Zrezygnowano zarówno z nieuzasadnionych podwyżek dla parlamentarzystów, jak i tych całkiem racjonalnych - dla wiceministrów.
Być może zapowiedziany przez premiera przegląd kadr – jest dobrą okazją by do tematu wrócić.Bez taniego populizmu ale też nieuzasadnionej pazerności. Być może do przemyślenia jest zasada, którą od dawna proponuje klub Kukiz 15’ – niech ministrowie zarabiają lepiej- ale niech będzie ich mniej. Wtedy wydatki się zbilansują. Albo też – jak to doprecyzowuje dziś Marek Jakubiak – niech resorty mają określoną pulę na uposażenia dla swoich urzędników – i zależnie od potrzeb dzielą tę kwotę na 3, 5-ciu czy 10-ciu zastępców ministra. Jeśli będzie ich więcej - będą po prostu zarabiali mniej. Oczywiście to nie jest takie proste, bo wielkość i zakres zadań poszczególnych resortów są różne, często nieporównywalne. Ale można się przynajmniej przymierzyć do wypracowania jakiejś proporcjonalności.
Zamiatanie sprawy pod dywan – niczego dobrego nie przyniesie. No, chyba że tabloidom i opozycji, które z lubością wyciągną i nagłośnią informacje o kolejnych nagrodach i „przywilejach” władzy. Tej, która miała być skromna, oszczędna i bliżej ludzi. Ale też fachowa, pragmatyczna i transparentna. A po co dawać asumpt do łatwych ataków? Dlatego, biorąc pod uwagę kalendarz wyborczy – im szybciej do porządków w resortach dojdzie – tym lepiej. Bo, kto wie, czy to już nie ostatni moment…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/382692-przeglad-wiceministrow-dobra-okazja-do-odchudzenia-administracji-ale-tez-rozwiazania-kwestii-urzedniczych-zarobkow