Czy nadzwyczajna kasta jest bezkarna i wybroni każdego ze swoich członków, gdy ten wpadnie w kłopoty?
W Sądzie Najwyższym wystawiono dwa widowiska mogące mieć tak destrukcyjny wpływ na wizerunek tej instytucji i postrzeganie sędziów jak żadne inne w III RP. Widowisko pierwsze to orzekanie w sprawie dyscyplinarnej sędziego Mirosława Topyły, ze składem sędziowskim w roli głównej. Drugie widowisko, mające wszelkie cechy tragifarsy, to „wyczyny” na sali sądowej sędziego Topyły oraz jego adwokatów. Oba te widowiska nie powinny się nigdy zdarzyć w Sądzie Najwyższym, bo absolutnie nie przystają do miejsca i rangi tej instytucji. Ale się zdarzyły, a bohaterowie zdają się być z siebie bardzo dumni i zadowoleni.
Pierwsze widowisko to argumentacja i sposób postępowania sędziów Sądu Najwyższego, którzy uchylili wyrok pierwszej instancji dyscyplinarnej i ostatecznie oraz prawomocnie uniewinnili sędziego Mirosława Topyłę. Sędzia SN Agnieszka Piotrowska stwierdziła w ustnym uzasadnieniu: „Z dopuszczonej opinii biegłego wynika, że obwiniony jest osobą odpowiedzialną, której zależy na opinii otoczenia, nieskłonną do ryzyka, introwertyczną, natomiast cechującą się dużym stopniem roztargnienia”. Innymi słowy, za podstawę uniewinnienia przyjęto portret psychologiczny sporządzony przez biegłego, mówiący o tym, jakim człowiekiem (zdaniem biegłego) jest sędzia Topyła. Dowodem w sprawie było nagranie z monitoringu, na którym widać, jak sędzia Topyła w prawej dłoni trzyma swój portfel, a lewą dłonią wydobywa z niego drobne, którymi płaci. W tym czasie na ladzie leży złożony na pół banknot pięćdziesięciozłotowy, położony tam przez kobietę stojącą po lewej stronie Mirosława Topyły. Po położeniu drobnych, lewą dłonią sędzia zagarnia banknot i wkłada go do lewej zewnętrznej kieszeni kurtki. Potem się odwraca i trzymając cały czas lewą dłoń w kieszeni coś robi palcami. Gdy wyciąga dłoń z kieszeni, palce serdeczny i mały są zgięte tak, jakby coś podtrzymywały. I z takimi zgiętymi dwoma palcami sędzia Topyła dotyka lewą dłonią swego portfela. Wygląda to tak, jakby w kieszeni zgniótł złożony na pół banknot, a potem przeniósł go do portfela. Ale może być też tak, że banknot pozostał w kieszeni, ale wtedy trudno wyjaśnić te zagięte palce podczas ponownego manipulowania przy portfelu.
Z tego, co widać na nagraniu można wyciągnąć wniosek, że nic tu nie jest przypadkowe, wynikające z roztargnienia, tylko jest konsekwentnie przeprowadzona operacja przywłaszczenia cudzych pieniędzy. Gdyby to miało być mimowolne i wynikać z roztargnienia, logiczne i naturalne byłoby włożenie pięćdziesięciozłotówki od razu do portfela, a nie do kieszeni. Bo wtedy wyjątkowo dziwne jest manipulowanie w kieszeni palcami wyglądające na zgniatanie banknotu. Na nagraniach z monitoringu widać to, co opisałem powyżej, jednak dla sądu najważniejsza była opinia biegłego i jego teza o roztargnieniu wynikająca z przepracowania, zmęczenia, zdenerwowania i iluś tam jeszcze czynników. Ale przecież sędzia Topyła jest ogólnie odpowiedzialny, więc wiadomo, że nie mógł nic ukraść. Na jakiej podstawie to wiadomo, chyba nigdy się nie dowiemy, bo psychologia to całkiem dowolne dywagacje. Podobnie jak nie dowiemy się zapewne, jakie procesy myślowe toczyły się w głowach sędziów, żeby tak frywolnie zinterpretować nagranie z monitoringu. Faktem jest, że sędzia Topyła został uniewinniony, a każdy chętny może sobie obejrzeć koronny dowód i skonfrontować go z argumentacją prawniczych autorytetów, bo ponoć do Sądu Najwyższego trafiają tylko tacy. O skutkach pierwszego widowiska będzie jeszcze mowa.
Widowisko numer dwa to prawdziwe kuriozum, choć w sądach takie rzeczy się zdarzają dość często, ale raczej nie w wykonaniu sędziów i nie w Sądzie Najwyższym. Na rozprawach mieliśmy właściwie cyrk na kiju: z płaczem jednego z obrońców, płomiennymi opowieściami obwinionego o strasznym losie jego dzieci i w ogóle rodziny i wyraźną empatią po stronie składu orzekającego. Była to historia rodem z tandetnego melodramatu lub równie tandetnej telenoweli, tylko że gorzej zagrana, bo uczestnicy to jednak nie aktorzy. I był ogromny niesmak, że ta tandeta jest używana jako argument prawny, a sędziowie SN na to pozwalają. Można było odnieść wrażenie, że przed rozprawą jej uczestnicy naoglądali się scen z płaczącą Beatą Sawicką (w październiku 2007 r.), która odegrała rolę biednej, zagubionej kobiety uwiedzionej i skrzywdzonej przez bezwzględnego, zdemoralizowanego agenta CBA. Przypomnę, że w 2013 r. Beata Sawicka została prawomocnie uniewinniona – mimo istnienia nagrań, jak przyjmuje łapówkę. Podczas i po ostatniej rozprawie sędzia Topyła dramatyzował: „Czuję straszną krzywdę, ale nie ja jestem w tym najważniejszy. Czuję krzywdę żony, która jest sędzią od 10 lat i mówiła, że nie wierzy w to, co robią. Krzywdę dzieci, które płaczą w nocy. Krzywdę moich współpracowników - ja ich pocieszam, że będzie dobrze. Krzywdę znajomych sędziów i prokuratorów, którzy mówią: ‘Mirek nie ma sprawiedliwości’. (…) Co ja takiego zrobiłem, że spotyka mnie taka krzywda? Dochodzę do smutnej konstatacji: to, co się stało, jest za karę! Że pracowałem, że angażowałem się, że traciła rodzina. Że traciła zdrowie. To jest kara! (…) Rzuciliście się na mnie jak na ochłap mięsa, żeby lepiej sprzedać swoje publikacje, bo kto z was się w życiu nie pomylił, zabiegany, zmęczony, roztargniony?”. No, po prostu tylko siąść i zapłakać nad biednym Mirosławem Topyłą, którego niewdzięcznicy tak strasznie skrzywdzili. I ani zdania o tym, że ktoś jednak „przytulił” cudze 50 zł, a sprawy i dramatu by nie było, gdyby nie owo „przytulenie”. I że zrobił to sędzia, czyli ktoś, kto ma być wzorem praworządności i moralności, a nie spryciarzem czy autorem melodramatycznej tandety.
Konsekwencje obu widowisk są niezwykle poważne i bardzo destrukcyjne dla wymiaru sprawiedliwości i jego społecznego postrzegania. Odgrywany na sali Sadu Najwyższego cyrk na kiju niszczy powagę sądu. Tym bardziej że sprawa dotyczyła sędziego i była rozpatrywana przez sędziów. Przeciętni Polacy musieli przecierać oczy ze zdumienia widząc groteskowość całej sytuacji i atmosferę kiepskiej tragifarsy, a nie poważną rozprawę. I ta tragifarsowość była nawet gorsza od zwykłej stronniczości czy niestaranności, gdyż coś tak poważnego jak rozprawa, i to w Sądzie Najwyższym, zostało wszechstronnie ośmieszone i skarykaturowane. Jak przeciętny człowiek ma się czuć w sądzie niższej instancji, gdy widzi cyrk na kiju w Sądzie Najwyższym? Gdy widzi umowność, teatralność, a wręcz rozrywkowy charakter procesu sądowego? Przecież w sądzie nie chodzi o błazenadę, tylko o rzetelne wymierzanie sprawiedliwości.
Konsekwencją tego, co się zdarzyło w Sądzie Najwyższym będzie jeszcze większy spadek zaufania do wymiaru sprawiedliwości i sędziów. Będzie przekonanie, że nadzwyczajna kasta jest jeszcze bardziej nadzwyczajna, niż mogłoby się wydawać i całkowicie oderwana od rzeczywistości. Że jest bezkarna, a gdy któryś z jej członków wpadnie w kłopoty, kasta go wybroni, choćby ta obrona miała charakter cyrku na kiju. Będzie przekonanie, że sprawiedliwość jest ślepa i łaskawa dla wybranych, a surowa wyłącznie dla przeciętniaków. Że system sprawiedliwości jest do cna przeżarty patologiami, a walka z nimi jest niemożliwa, bo ważniejsza jest solidarność kolesiów, a nie sprawiedliwość. Że rozprawy są teatrem, w którym nie liczą się koronne dowody, lecz psychologiczne dyrdymały traktowane jak dowody. Chyba żadna inna decyzja sądu w historii III RP nie miała i nie będzie miała tak niszczących, degradujących i ośmieszających skutków dla wymiaru sprawiedliwości jak właśnie ta. Bawcie się tak dalej, panie i panowie sędziowie!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/382569-w-sadzie-najwyzszym-mielismy-cyrk-na-kiju-a-nie-sprawiedliwosc-bawcie-sie-tak-dalej-panie-i-panowie-sedziowie