Nieco umknęło to uwadze opinii publicznej, ale zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń i dyplomatycznego konfliktu z historią w tle warto to wydarzenie odnotować raz jeszcze. Dzięki staraniom Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych polskie państwo uzyskało dostęp do niezwykle ważnych raportów dokumentujących to, jak w trakcie II wojny światowej rząd RP alarmował aliantów o tym, co dzieje się na okupowanych przez Niemców ziemiach polskich.
Nad raportami (450 tys. stron dokumentów) pochyli się teraz polski Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami (OBnT). To duża zasługa minister Magdaleny Gawin (wiceszefowej resortu kultury), ale także przyczynek do głębszej refleksji - również na poziomie pytań o przyjętą przez Polskę strategię w sporze z Izraelem.
Rzecz jasna, otworzenie wspomnianych materiałów archiwalnych nie zmienia naszej historii, zapewne nie doda również (choć tutaj poczekajmy na analizę tych 450 tys. stron) przełomowych informacji dla Polski. My wiemy, jak wyglądała historia - kto był ofiarą, kto agresorem. Ale odkryte materiały to także, a może przede wszystkim ważny i solidny oręż w walce o prawdę historyczną poza naszymi granicami. Idzie to opornie, co ostatnie dni wskazały wyjątkowo mocno.
Niemal pół miliona stron raportów, a w zasadzie świadectw i dowodów na to, że polskie państwo zachowało się należycie i bohatersko w tym tragicznym czasie nie zostałoby upowszechnionych w Polsce, gdyby nie uwaga pani minister Gawin (informację o odtajnieniu danych odnalazła gdzieś w „Guardianie” podczas lektury prasy), a później ofensywa wspomnianego wcześniej OBnT.
Niestety, ale to dowód, że nie mamy wyczulonych, odpowiednio wykalibrowanych instytucji, które powinny zajmować się takimi sprawami automatycznie, z urzędu. Przez 30 lat III RP nie dorobiliśmy się takich odruchów w państwie, które przecież i tak ma 45 lat zaległości (PRL) w uczestnictwie w poważnej debacie o historii najnowszej poza naszymi granicami.
Jeśli ukazują się tego typu informacje, to służby archiwalne natychmiast powinny rozpocząć prace nad pozyskaniem tych źródeł
— mówiła minister Gawin.
Ten niewielki, ale przecież znaczący przykład pokazuje, jak źle ukierunkowane, nieme były odpowiednie służby archiwalne. Ile takich dokumentów przegapiliśmy, ile okazji do zabrania głosu na arenie międzynarodowej zaprzepaściliśmy, ile szans zmarnowaliśmy w naszej polityce historycznej w ciągu ostatnich trzech dekad? Co mieliśmy w zamian?
Na siedem kluczowych opracowań [promowanych przez polskie MSZ] pięć mówi o polskich szabrownikach, o tym, jak Polacy pomagali Żydom za pieniądze, o antysemityzmie czy kolaboracji z Niemcami
— pisaliśmy w roku 2012.
Ale myliłby się ten, kto uważa, że ta niemoc instytucji jest wyłącznie problemem III RP. Jan Ołdakowski opowiadał mi niedawno, że w ciągu ostatnich dwóch lat kilkakrotnie zwracał się z prośbą, by wystawa o powstaniu warszawskim i niemieckich zbrodniach (podobna, przygotowana przez Muzeum Powstania Warszawskiego, jeździ od kilku lat po Niemczech, widziało ją już kilkaset tysięcy osób) została przetłumaczona na inne języki i wystawiona we Francji, Szwajcarii czy Hiszpanii. Efekt? Inercja MSZ, imposybilizm ambasad, bezwład Instytutu Adama Mickiewicza. Bo procedury, przepisy, papiery, no i co Pan zrobisz, nie da się… Szlag człowieka trafia - chcemy opowiadać o polskiej historii za granicą, złorzeczymy na złe zagraniczne media, a sami nie potrafimy przeprowadzić jednej składnej i skutecznej akcji na tym politycznym boisku. Tym większy szacunek dla MKiDN i OBnT za ostatnie działania.
Na marginesie warto również wspomnieć inny wątek, o którym mówi pani minister Gawin. Jako Polska pozwoliliśmy na zdigitalizowanie wielu danych i dokumentów dotyczących historii. Mnóstwo z nich zostało zdigitalizowane i jest dostępne dla wszystkich. Tego samego nie możemy powiedzieć o innych krajach; efektem jest to, że nie pozyskaliśmy wartościowego materiału archiwalnego, jak choćby z procesu Heinza Reinefartha, kata Warszawy.
Po upadku komunizmu mówiło się o tym, że Europejczycy z Europy Środkowo-Wschodniej powinni nauczyć się historii. Ale ten wektor wiedzy powinien pójść w dwie strony: Zachód niekoniecznie chciał się nauczyć naszej historii. Kilka ładnych lat temu ukazała się książka Timothy’ego Snydera „Skrwawione ziemie” - dla polskiego odbiorcy ona nie wnosiła rzeczy nowych, a na Zachodzie okazała się objawieniem. Dopiero Snyder wprowadził do historiografii kwestię eksterminacji ludności cywilnej. Powiem tak: my w tej chwili płacimy cenę 45 lat odcięcia w PRL od wolnego świata. Polska nie mogła mówić o własnym doświadczeniu, a narracja na temat Polski i historii układała się bez udziału Polaków
— powiedziała wiceminister Gawin.
Wnioski? Niezależnie od dyskusji na temat polskiej strategii przy uchwaleniu nowelizacji ustawy o IPN, od debaty na temat języka używanego przez premiera Morawieckiego czy innych przedstawicieli polskiego rządu i administracji, powinna czekać nas poważna rozmowa na temat sprawności instytucji. Jak wskazywał niedawno prof. Marek Cichocki, cały spór może, paradoksalnie, wyjść nam na dobre, jeśli z tego „izraelskiego” doświadczenia popłynie lekcja nauki korzystania z instytucji, jakie posiadamy. Ustawa ustawą, ale najpierw wypadałoby zadbać o skuteczne soft power. A tutaj, niestety, wciąż jeszcze mamy wiele do zrobienia, choćby w porównaniu do naszego sąsiada z Zachodu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/382178-konflikt-ostatnich-tygodni-to-poza-innymi-wnioskami-dowod-na-slabosc-iii-rp-i-potrzebe-odnowy-instytucji-o-dostepie-do-05-mln-nowych-stron-raportow-z-ii-ws