Tygodnik „Niedziela” po prawie 4 latach od publikacji pozwany za artykuł o możliwych nieprawidłowościach w kampanii wyborczej byłego burmistrza Bemowa.
To najwyraźniej próba zamknięcia ust dziennikarzom i zastraszenia niezależnych mediów przed zbliżającą się kampanią samorządową. Bo jak inaczej można wytłumaczyć pozew byłego burmistrza Bemowa Jarosława Dąbrowskiego, jeszcze niedawno polityka Platformy Obywatelskiej, przeciw tygodnikowi „Niedziela”, który został złożony prawie 4 lata po publikacji artykułu dotyczącego możliwych nieprawidłowości przy finansowaniu kampanii wyborczej w 2014 roku?
Dąbrowski poczuł się zniesławiony przez dziennikarza Artura Stelmasiaka i jego tekst „Recydywa afery w Bemowie”. Dziwić może jedynie, że przypomniał sobie o tym 4 lata po publikacji. Dziwnym trafem, tuż przed zbliżającymi się wyborami samorządowymi, w których najpewniej będzie startował.
Sprawa redaktora Artura Stelmasiaka jest doskonałym przykładem próby kneblowania prasy w przededniu wyborów samorządowych. Lokalny i kontrowersyjny polityk, świadomy możliwej krytyki ze strony dziennikarza biegłego w meandrach samorządowych układów, wytacza na rok przed wyborami sprawę o ochronę dóbr osobistych (rzekomo naruszonych trzy lata wcześniej). Dociekliwy obserwator zapyta pewnie, co takiego zatrzymało powoda przed dochodzeniem jego praw przed sądem przez całe trzy lata? Moim zdaniem, odpowiedź może być jedna – rzeczywistym celem pozwu jest wyeliminowanie krytyki prasowej w czasie nowej kampanii wyborczej
– mówi mecenas Jerzy Kwaśniewski – adwokat pozwanego dziennikarza i Prezes Zarządu Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris.
Artur Stelmasiak podczas poprzednich wyborów samorządowych bacznie obserwował, co dzieje się na warszawskim Bemowie, skrupulatnie wyliczając i piętnując możliwe nieprawidłowości. Nie był w tym odosobniony, ponieważ sprawą zajęła się prokuratura.
Dziennikarz zapewnia, że publikacja „Niedzieli” była starannie przygotowana w oparciu o rozmowy indywidualne, a przede wszystkim o treść wyników kontroli na Bemowie w 2014 roku, które potwierdziły liczne nieprawidłowości i uchybienia w dzielnicy. Choć w 2015 roku (ponad pół roku po publikacji artykułu) jeden z wątków śledztwa został umorzony przez prokuraturę, to wciąż wyjaśniane są kolejne.
Żeby mieć pełny ogląd sytuacji warto przypomnieć, co dziennikarz pisał w 2014 roku, a co tak bardzo nie spodobało się byłemu burmistrzowi:
„Wiosenna kontrola na Bemowie wykazała masę kompromitujących informacji na temat dotychczasowej władzy. Materiał obciążający miejscowych włodarzy wskazywał na to, że były burmistrz na długie lata popadnie w polityczny niebyt. Tak się nie stało, bo kilka miesięcy później Dąbrowski wraz ze swoim współpracownikiem Krzysztofem Zygrzakiem założył własny komitet wyborczy. Szybko zadbali o to, aby cała dzielnica była szczelnie oplakatowana ich podobiznami. Oprócz tego reklamowali się na bilbordach, w prasie i radiu. Wszyscy mieszkańcy dostali aż trzy kolejne numery propagandowej gazetki wyborczej, która do złudzenia przypominała biuletyn wydawany przez ratusz. Co ciekawe, limity na kampanie wyborczą do rady dzielnicy wynoszą tylko 30 tys. złotych. A ich kampania była większa od wszystkich innych ugrupowań razem wziętych.– Gołym okiem widać, że musiała kosztować kilkaset tysięcy złotych. Ciekawe jak z tego się teraz rozliczą – mówi „Niedzieli” Marcin Wierzchowski, szef klubu radnych PiS na Bemowie.Najbardziej zaskakującym elementem wojny o Bemowo okazała się rezygnacja 6 kandydatów z listy PO w jednym z 5 bemowskich okręgów. Była to pierwsza taka sytuacja w historii wyborów samorządowych w Warszawie.” („Niedziela”, Edycja warszawska 48/2014, str. 4).
Co ciekawe, prawnikiem reprezentującym Dąbrowskiego w sporze z „Niedzielą” jest nie kto inny, jak jego były zastępca w bemowskim ratuszu, również opisywany przez tygodnik – Krzysztof Zygrzak.
Na łamach „Niedzieli” i w rozmowie z naszym portalem Artur Stelmasiak zapewnia, że nie zamierza ulegać naciskom i dalej będzie piętnował urzędnicze patologie. Czy mimo to, Dąbrowski dalej będzie starał się kneblować media, nie zważając, że dziennikarz ma przecież prawo do surowych opinii wobec polityków?
Pozew wytoczony przez Jarosława Dąbrowskiego utrwala powszechny w społeczeństwie wizerunek polityków, jako osób najbardziej przewrażliwionych na punkcie swojego dobrego imienia. Tę właściwość dostrzegło także orzecznictwo sądów polskich oraz Trybunał w Strasburgu. Wyroki w sprawach licznych dziennikarzy potwierdzały, że faktycznym celem podobnych pozwów jest często zablokowanie krytyki polityka i zastraszenie prasy. Tzw. efekt mrożący ma zmuszać dziennikarzy do autocenzury własnych publikacji na temat osób publicznych, byle nie narazić się na dolegliwe postępowania sądowe oraz odszkodowania. Aby chronić prawo społeczeństwa do rzetelnej, dziennikarskiej informacji o politykach, sformułowano tzw. prawo do krytyki osób publicznych. Jak orzekł trzy lata temu Sąd Apelacyjny w Katowicach, „wobec polityków dopuszczalne jest używanie twardszych słów, bardziej stanowczych ocen, ostrzejszej satyry”
– wyjaśnia mec. Kwaśniewski.
Ciężkie działa wytoczone przez polityka wobec niezależnych mediów sprawiły, że również i my postanowiliśmy przyjrzeć się temu, co działo się w Warszawie podczas wyborów w 2014 roku. Do sprawy powrócimy w najbliższych dniach.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/382166-tak-politycy-zwiazani-z-po-probuja-zastraszyc-media-przed-wyborami-samorzadowymi-boja-sie-prawdy