Premier Izraela Benjamin Netanjahu nie skomentował 18 lutego 2018 r. słów premiera Mateusza Morawickiego z użyciem określenia „perpetrators” (sprawcy) podczas swego wystąpienia na forum w Monachium poświęconym bezpieczeństwu. Nie było też o to pytań z sali, bo nie było żadnych pytań z sali. Były trzy pytania z kartki przekazane przez jednego z gospodarzy forum. Netanjahu mówił głównie o Iranie. Wypowiedział też dwa znaczące zdania: „Nie zapomnimy, nie wybaczymy, zawsze będziemy walczyć o prawdę” oraz „Nigdy nie pozwolimy na przerabianie (przepisywanie) prawdy historycznej”. Owe zdania odnoszą się do zagłady 6 mln Żydów przez „nazistów i ich wspólników”. Podobne zdania mógłby wygłosić premier Mateusz Morawiecki odnosząc się do zamordowania ok. 5,7 mln polskich obywateli (bez uwzględnienia ofiar zbrodni sowieckiej Rosji i UPA), w tym 2,7-3 mln żydowskiego pochodzenia (Netanjahu przyjął liczbę 3 mln). Ale polski premier zapewne powiedziałby o „niemieckich nazistach”, a nie nazistach nieokreślonych narodowościowo. Problemem jest tylko to, czym dla obu premierów jest pojęcie „prawda historyczna”.
W Izraelu w odniesieniu do Zagłady stosuje się jedynie kryterium pochodzenia, a nie obywatelstwa. Wtedy łatwiej jest używać np. argumentu, że Polacy, obywatele tego samego państwa co polscy Żydzi, nie zapobiegli śmierci 2,7-3 mln swoich współobywateli. A nie zapobiegli m.in. z powodu antysemityzmu. Ale to argument bardzo bałamutny i łatwy do obalenia. Przecież równocześnie nie zapobiegli śmierci 2,7 mln Polaków z rąk niemieckich „nazistów i ich wspólników”. I co wtedy? Przecież nie wytłumaczy się tego antypolonizmem Polaków. Owszem, Żydzi byli eksterminowani w ramach „ostatecznego rozwiązania”, ale Polaków niemieccy „naziści i ich wspólnicy” zabili niewiele mniej, choć procentowo oczywiście bez porównania mniej. Tyle tylko, że Polacy mieli być następni do eksterminacji, a nawet sporo przed wielką operacją mordowania Żydów, bo 22 sierpnia 1939 r. Adolf Hitler mówił swoim generałom i partyjnym towarzyszom: „Wydałem rozkazy i każę rozstrzelać każdego, kto wypowie krytyczne słowo na temat zasady, że wojna ma za zadanie nie dojście do pewnej linii, lecz fizyczne zniszczenie przeciwnika. Dlatego wysyłam na wschód Totenkopfstandarte z rozkazem zabijania bez litości wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci polskiej rasy i języka. Tylko w ten sposób zdobędziemy teren, którego tak bardzo potrzebujemy. (…) Polska zostanie wyludniona i skolonizowana przez Niemców”. W kwestii zbrodni ludobójstwa nie ma sensu się licytować.
Słowa Benjamina Netanjahu o „prawdzie historycznej” można przyjąć bez zastrzeżeń pod warunkiem, że będzie to maksymalnie obiektywna i ponadnarodowa prawda historyczna. Tyle tylko, że to w praktyce fikcja. W wielu sprawach historycy są zgodni, lecz w równie wielu toczą zacięte polemiki i prawdy adwersarza uznają za nieudowodnione, naciągane lub za zwyczajne kłamstwa. A „prawda historyczna”, jaką wiele państw posługuje się w prowadzonej przez siebie polityce historycznej to całkiem inna sprawa, często z prawdą niemająca wiele wspólnego. O szerokim rozpowszechnieniu konkretnej wersji „prawdy historycznej” decyduje język opracowań historycznych i historycznej publicystyki, a także produkcji kultury masowej (te po angielsku przebiją się bez porównania łatwiej i szerzej niż te po polsku), decyduje siła i pozycja państwa, decydują nakłady na politykę historyczną, promocję i marketing, decydują aspekty moralne (a nawet moralne szantaże), którymi się przy tej okazji gra. W momencie, kiedy premier Mateusz Morawiecki występował na forum w Monachium (17 lutego 2018 r.) stan rzeczy był taki, że na świecie mocno trzymała się taka „prawda historyczna”, która łatwo i bezczelnie przypisywała współodpowiedzialność Polaków za Holokaust i tłumaczyła „obojętność” na Zagładę antysemityzmem. De facto taki był sens wypowiedzi Jamesa Comeya, ówczesnego szefa FBI, w kwietniu 2015 r. Jako współodpowiedzialnych za Holokaust wymienił on Niemców, Węgrów i Polaków. I twierdził, że to zwykli ludzie byli współodpowiedzialni za Zagładę, bo się jej nie sprzeciwiali albo otwarcie pomagali. Owszem, Węgry były w koalicji z Hitlerem, ale Polska nigdy i w żadnej formie. Ta mainstreamowa „prawda historyczna” przekazana przez Comeya to zatem zwykłe kłamstwo. Podobnych „prawd historycznych” krąży po świecie wiele i najczęściej są kolportowane celowo. Bo w tym świecie toczą się wojny historyczne, często równie ważne i zaciekłe jak te ekonomiczne czy nawet militarne.
Państwa muszą dbać o swoją „prawdę historyczną” i jak największy jej zasięg, bo ponadpaństwowa, ponadnarodowa „prawda historyczna” mało kogo interesuje, a jeśli już to dotyczy odległej przeszłości. Jeśli chodzi o prawdę o Holokauście, to poczesne miejsce zajmują tu wspomnienia ofiar, które przeżyły i naocznych świadków. Każdy zawodowy historyk wie, jakie problemy wiążą się z takimi świadectwami i źródłami. Na świadectwo członków swojej rodziny powołał się izraelski polityk Yair Lapid. Polacy mieli się przyczynić do śmierci jego babci. Ale okazało się, że jego rodzice i dziadkowie nie mieli z Polską nic wspólnego. Potem Lapid zmienił narrację i zaczął mówić o prababci. Ale też nie ma dowodów, że prababcia miała coś wspólnego z Polską. Na świadectwo rodziców powołał się także Ronen Bergman, który pytał premiera Morawieckiego, czy będzie ścigany przywołując wspomnienia rodziców. Twierdził, że urodzili się oni w Polsce, a matka otrzymała nawet przed wojną nagrodę od ministra edukacji. I to polscy sąsiedzi mieli zadenuncjować jego rodzinę, przez co część jej członków zginęła. Matka ocalała i pomogła ocalić innych, gdyż podsłuchała rozmowę Polaków, zanim złożyli donos. Po tych przeżyciach matka przyrzekła, że nie wypowie słowa po polsku. Choć na razie nic nie wiemy o tej historii, może być ona prawdziwa. Ale osobiste świadectwa mówią o jednostkowych wydarzeniach, ale bardzo mocno wpływają na generalizacje. Poza tym więcej mówią o emocjach zainteresowanych i traumach przez nich doznanych, niż o faktach. Bezkrytyczne uogólnianie takich świadectw rodzi różne problemy, gdyż bardzo istotny jest tu czynnik psychologiczny. Często są to źródła bezcenne dla ustalenia prawdy, ale równie często prowadzą na manowce. Budowanie tylko na tym „prawdy historycznej” może być więc zawodne. Tym bardziej, gdy wspomnienia lata dzielą od wydarzeń. A jest to jeszcze bardziej zawodne, gdy „prawda historyczna” staje się narzędziem, a często wręcz maczugą polityki historycznej czy polityki w ogóle.
W polsko-izraelskich relacjach ważne jest to, żeby nie operować „prawdą historyczną” traktowaną jak prawda objawiona, bo wtedy trudno mówić o faktach. W telefonicznej rozmowie premierów Morawieckiego i Netanjahu (18 lutego 2018 r.) zapewniono o chęci dialogu, mimo że szef rządu Izraela raczej wskazywał, czego szef polskiego rządu nie powinien mówić i robić. Dialog jest oczywiście niezbędny, ale musi zakładać także dyskusję o faktach, a nie tylko przyjęcie przez Polskę takiej „prawdy historycznej”, o jakiej mówili m.in. James Comey czy Yair Lapid. Takiej „prawdy historycznej” Polska oczywiście przyjąć nie może, gdyż jest to zwyczajne kłamstwo. I Polska musi mieć narzędzia, by bronić swojego dobrego imienia. Wiele w tym kierunku robi premier Mateusz Morawiecki. A przy okazji weryfikuje i odsłania różne „prawdy historyczne”, które z prawdą mają niewiele wspólnego. I to nie wina Mateusza Morawieckiego oraz obecnej władzy, że przez dekady powstawały i upowszechniały się na świecie „prawdy historyczne” czyniące Polaków wspólnikami niemieckich nazistów. Po latach trzeba było to przeciąć i obecna władza, z premierem Morawieckim na czele, właśnie to robi. Ten proces spotkał się z ogromnym oporem, a wręcz brutalnymi atakami, bowiem burzy system kłamstwa, który dla wielu państw i narodów był bardzo użyteczny, wybielając ich zbrodnie albo będąc wygodnym narzędziem nacisku i osiągania celów w polityce zagranicznej. Obwinianie polskiego rządu i premiera Morawieckiego za to, że chce przerwać ten zaklęty krąg kłamstw i fałszerstw, jest co najmniej niegodziwe. A jeśli robią to polscy obywatele, jest po prostu zdradą polskich interesów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/382088-dyskutujmy-z-izraelem-o-przeszlosci-ale-na-uczciwych-warunkach-a-nie-w-roli-chlopca-do-bicia
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.